"Mgła do potęgi". Prawdę znają tylko Załużny i Gierasimow
Jest takie powiedzenie: "Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Na wojnie sprawdza się ono jak diabli. Co innego widzą i wiedzą szeregowcy, co innego oficerowie liniowi średniego szczebla czy sztabowcy z tego poziomu. Jeszcze inaczej wygląda to z perspektywy najwyższego rangą dowódcy - pisze dziennikarz Marcin Ogdowski.
Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, w Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.
Był wczesny ranek, obudził mnie pełen pęcherz. Pociągnąłem zamek błyskawiczny śpiwora i uniosłem nieznacznie głowę. Jak świsnęło… - może metr, może półtora metra nade mną. Wystrzelony z ręcznej wyrzutni przeciwpancernej granat przyleciał przez pozbawiony okiennic otwór i w taki sam sposób opuścił pomieszczenie. Przecinając lokum, szczęśliwie na nic po drodze nie natrafił. Eksplodował już na zewnątrz - pociski RPG są zwykle wyposażone w zapalniki samoniszczące; nawet jeśli nie uderzą w cel czy przeszkodę i tak po kilku sekundach wybuchają.
Odechciało mi się sikać. Jakiś czas później uznałem to zdarzenie za początek "toaletowego fatum", które w pełni objawiło się w Ukrainie. Ogdowski szedł za potrzebą, w pobliżu padały pociski - choćby nie wiem jak długo wcześniej panował spokój. Istnienie tej na poły magicznej zależności sprawiło, że pracujący ze mną koledzy wpadali w lekki popłoch, gdy oznajmiałem, że muszę skoczyć na stronę. Ale nie czas na weterańskie wspominki. Gdy strumień z "erpega" przeczochrał mi fryzurę, opadłem na łóżko, a zaraz potem na podłogę. Mój sąsiad zrobił to samo - i już z poziomu zero oznajmił: - Witamy w Adżiristanie - i zaśmiał się przy tym zawadiacko.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pobudka, jaką zaoferowali nam wówczas talibowie, przybrała postać niezgorszej kanonady. Z pozycji zajmowanych przez rebeliantów przyleciało jeszcze kilkanaście granatów, do których dołożono całkiem sporo serii z broni maszynowej. Nikomu z Polaków nic się nie stało, ale atak - nawet jak na "krainę latających erpegów" - był nietypowy. Nie tyle sam w sobie, ile jako element całego ciągu zdarzeń. W dystrykcie, w którym znajdował się ów wysunięty (czasowy) posterunek, od wielu tygodni panował względny spokój. I nagle, z dnia na dzień, sytuacja uległa zmianie. "Chcą nas stąd wykurzyć" - mówili żołnierze, przekonani o "wyższej" celowości działań podejmowanych przez Afgańczyków.
Uległem tej narracji. Nie mogłem wówczas ujawnić, gdzie konkretnie się znajduję, popełniłem zatem tekst utrzymany w formie relacji z drugiej ręki. Gdzie pisałem o nadzwyczajnej aktywności talibów w Adżiristanie, wywodząc stąd wniosek, że w całej pilnowanej przez Polaków prowincji Ghazni mamy do czynienia z nasileniem się walk. Post factum okazało się, że do wspomnianego dystryktu przybyło na odpoczynek talibskie komando wielkości kompanii wojska. Na południu Afganistanu trwały wówczas ciężkie boje - Brytyjczycy i Amerykanie nie pozwalali rebeliantom na pauzowanie. We względnie spokojnej polskiej zonie łatwiej im było lizać rany - stąd ów transfer.
A że bojownicy nie lubili bezczynności, postanowili ponaprzykrzać się Polakom. Ot, kwintesencja wojennego, aktywnego wypoczynku.
"Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia"
Jest takie popularne powiedzenie: "Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Na wojnie sprawdza się ono jak diabli. Paradoksalnie, wszyscy mogą mieć rację w ocenie sytuacji. Coś, co dla pojedynczego plutonu jest dramatem i sytuacją bez wyjścia, na wyższym poziomie staje się niewiele znaczącym incydentem. Albo nawet ważnym, ale mniej istotnym od pozostałych składowych sytuacji na froncie. Czy wręcz bardzo ważnym, lecz wpisującym się w logikę poświęcenia czyjegoś życia w imię wyższej konieczności.
"Wysoki widzi więcej". Naczelny dowódca nie doświadcza fizycznych aspektów frontowej rzeczywistości, ale jego horyzonty poznawcze są znacznie szersze niż szeregowca tkwiącego w okopie. Liczba źródeł, z których czerpie informacje, jest nieporównywalna. Raporty jednostek liniowych, dane wywiadowcze, rozeznanie w możliwościach logistycznych itp. - wszystko to w skali makro daje wyższą świadomość sytuacyjną, niż osobiście odczuwana presja nieprzyjaciela. Która często skutkuje percepcyjnym przeładowaniem, zaburzającym odbiór rzeczywistości (trudno zachować tzw. trzeźwe myślenie w realiach artyleryjskiej kanonady). A do tego dochodzi decyzyjność i możliwość kreowania sytuacji - im wyżej, tym większa. I choć wojenna mgła dotyczy wszystkich bez wyjątku, jej gęstość wprost zależy od miejsca w hierarchii.
Ukraińcy oszczędnie rozdają medialne koncesje na pobyt w strefie walk. Rosjanie czynią to chętniej wobec swoich, ale trudno mówić o działalności stricte dziennikarskiej; tu mamy do czynienia z tępą propagandą. W realiach cenzury funkcjonuje też całe frontowe zaplecze, wszystkie instytucje mające związek z wojennym wysiłkiem. Patrząc z perspektywy dziennikarza to trudna sytuacja, "mgła do potęgi". Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej - w zależności od zawartości notesu z kontaktami oraz tego, czy i jak potrafią łączyć dostępne fakty.
Niektórzy ulegają pokusie takiego doboru informacji, by całościowo wyrysować obraz ukraińskiego triumfu. Inni uderzają w tony dramatyczne, wieszcząc rychły koniec zorganizowanej obrony naszego wschodniego sąsiada.
A jak jest naprawdę?
A jak jest naprawdę, to najlepiej wiedzą generałowie Walerij Załużny i Walerij Gierasimow, dowódcy walczących wojsk, choć nawet oni nie są w stanie ułożyć sobie w głowach wszystkich klocuszków. Co piszę nie bez powodu, trochę już zmęczony lekturą tekstów mniej lub bardziej wybitnych specjalistów od wojny, wieszczących rychłą albo już dokonującą się katastrofę na froncie.
Wiedziony osobistym doświadczeniem w zakresie "zmąconej percepcji wojny", mogę tylko postulować o spokój.
Marcin Ogdowski