"Rzeczpospolita" ma przeprosić szefa ABW
"Rzeczpospolita" ma przeprosić szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztofa Bondaryka za naruszenie jego dóbr osobistych artykułem o sprawie jego brata, który był podejrzany w sprawie przemytu złota - orzekł prawomocnie Sąd Apelacyjny w Warszawie.
09.06.2011 | aktual.: 09.06.2011 17:16
Sąd uwzględnił apelację Bondaryka od wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie, który w 2010 r. oddalił jego pozew o ochronę dóbr osobistych wobec wydawcy "Rzeczpospolitej", jej redaktora naczelnego i autora tekstu Cezarego Gmyza.
Sąd Apelacyjny niemal całkowicie zmienił ten wyrok. Teraz, mocą orzeczenia, pozwani mają przeprosić Bondaryka w oddzielnych oświadczeniach na łamach "Rzeczpospolitej" za "krzywdzące sugestie", jakoby miał on związek z przemytem złota i z odwołaniem szefa Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku Sławomira Luksa. Mają mu też zwrócić ok. 4 tys. zł kosztów sprawy. Adwokat pozwanych zapowiada kasację do Sądu Najwyższego (co nie wstrzymuje wykonania wyroku).
Co napisała "Rzeczpospolita"?
W 2008 r. w artykule "Szef ABW i kłopoty jego brata" "Rzeczpospolita" pisała, że brat Bondaryka, współwłaściciel spółki Sandra, jest zamieszany w sprawę z połowy lat 90. przemytu 700 kg złota z Belgii na Białoruś i do obwodu kaliningradzkiego. Według informatorów gazety nie byłoby to możliwe bez wsparcia służb specjalnych, a - jak przypominał Gmyz - Bondaryk kierował wtedy delegaturą UOP w Białymstoku.
Anonimowe źródła gazety twierdziły też, że to m.in. Bondaryk stał za dymisją Luksa, który nadzorował rozpracowywanie tej sprawy przez śledczych. Według gazety ówczesny prokurator krajowy Marek Staszak planował pozostawić Luksa na stanowisku, ale inna była decyzja ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Ćwiąkalski zapewniał zaś, że konsultował swą suwerenną decyzję o odwołaniu Luksa ze Staszakiem i że Bondaryk nie interweniował w tej sprawie.
Bondaryk twierdzenia gazety uznał za "nieprawdziwe i naruszające dobra osobiste" i pozwał "Rzeczpospolitą". Wytoczył też dziennikarzowi gazety proces karny. Jak powiedział adwokat Bondaryka mec. Paweł Granecki, stołeczny sąd uznał w I instancji winę Gmyza, ale odstąpił od wymierzenia mu kary. Gmyz odwołał się od tego wyroku.
Najpierw przegrał, teraz wygrał
W 2010 r. Sąd Okręgowy oddalił pozew szefa ABW, uznając, że nie doszło do naruszenia jego dóbr. SO uznał, że dziennikarz dochował należytej staranności, m.in. dlatego, że ewentualna rola K. Bondaryka była weryfikowana w śledztwie o przemyt. Sąd podkreślił, że z racji pełnienia przez powoda ważnej funkcji publicznej, zakres jego ochrony prawnej jest mniejszy i musi się on liczyć że "będzie prześwietlany" przez prasę oraz "powinien mieć większą tolerancję na jej zarzuty".
W apelacji mec. Granecki wnosił o zmianę wyroku i uwzględnienie pozwu, argumentując, że nie chodzi o "nadmierną wrażliwość" Bondaryka na krytykę, ale o to, że "Rzeczpospolita" napisała nieprawdę. Pełnomocnik pozwanych mec. Barbara Kondracka była za utrzymaniem wyroku.
Sąd Apelacyjny uznał, że ocena Sądu Okręgowego jest błędna, bo "Rzeczpospolita" "ewidentnie naruszyła" dobra osobiste Bondaryka, a dziennikarz nie dochował rzetelności. Według sądu czytelnik mógł odebrać artykuł w ten sposób, że Bondaryk "co najmniej toleruje przestępstwa brata, a potem mści się na prokuratorze". Tymczasem - jak uznał sąd - Gmyz nie trzymał się faktów, bo nie podał, że postępowanie wobec brata powoda zaczęło się w 2003 r. - gdy Bondaryk nie był już szefem białostockiego UOP.
Według Sądu Apelacyjnego apelacja jest zasadna także w wątku odwołania prokuratora, bo "to tylko sam Luks rozpowszechniał, że stał za tym powód, na co pozwani nie przedstawili dowodów". Zdaniem sądu w artykule "Rzeczpospolitej" nie ma "krytyki funkcjonariusza publicznego", lecz tylko "zlepek faktów pisanych pod założoną z góry tezę, których nie zweryfikowano". Sąd Apelacyjny podkreślił, że o komentarz do ABW gazeta wystąpiła dopiero dzień przed publikacją.
Adwokat Bondaryka był usatysfakcjonowany wyrokiem. Na jego ogłoszeniu nie stawił się nikt z pozwanych. Mec. Kondracka powiedziała, że wyrok oznacza, iż dziennikarz nie może się dzielić z opinią publiczną swymi wątpliwościami wobec ważnego urzędnika. - On nie pisał, że powód chronił przestępstwa brata, tylko że proceder miał miejsce, gdy był on szefem delegatury UOP - dodała.
Śledztwo ws. brata szefa ABW zawieszono
W 2008 r. w sejmie wiceprokurator generalny Andrzej Pogorzelski ujawnił, że śledztwo w sprawie brata szefa ABW zawieszono w październiku 2006 r. Prokuratura zarzuciła mu kupno wartego 1,7 mln zł złota, o którym wiedział, że pochodzi z przestępstwa, zaniżenie w zeznaniach PIT przychodu firmy o 1,7 mln zł, uszczuplenie należności podatkowych i fałszywe zeznania. Śledztwo umorzono w marcu 2010 r. z "braku cech przestępstwa" co do zarzutu paserstwa (inne zarzuty już się wcześniej przedawniły). Prokuratura ustaliła bowiem, że mógł on nie wiedzieć, że kruszec pochodzi z przemytu, a same niezgodności w zeznaniach podatkowych nie świadczą, że było inaczej.
Trwa inny proces sądowy wytoczony przez Bondaryka "Rzeczpospolitej" - i cywilny, i karny - za tekst, w którym niesłusznie - jego zdaniem - uznano, że umorzona sprawa wycieków tajnych danych od operatora GSM dotyczyła jego - a był w niej tylko świadkiem. Sąd I instancji oddalił już pozew szefa ABW, który apeluje.
W 2008 r. "Rzeczpospolita" pisała m.in., że "prokuratura umorzyła sprawę Bondaryka" i że obecny szef ABW "nie będzie miał postawionych zarzutów w sprawie wycieku informacji". Chodziło o umorzenie śledztwa ws. wycieku w 2005 r. danych z firmy Polska Telefonia Cyfrowa (operatora Ery GSM), gdzie Bondaryk, po odejściu z UOP, pracował na kierowniczym stanowisku związanym z ochroną informacji - zanim został powołany przez premiera Donalda Tuska na szefa ABW. Właśnie ta sprawa była w styczniu 2008 r. jedną z przyczyn obiekcji prezydenta Lecha Kaczyńskiego wobec kandydatury Bondaryka na szefa ABW - co sformułował w "pytaniach" do premiera, które Tusk potraktował jako opinię prezydenta, którą wyraża on przed nominacją szefa ABW.