Rząd zaczeka na prezydenta
PO i PiS chcą stworzyć nowy rząd, ale przed wyborami prezydenckimi wydaje się to mało możliwe. Obie partie prowadzą więc grę. Kto udowodni, że jest bardziej odpowiedzialny za kraj, przybliży się do prezydentury. A kto da przypiąć sobie łatkę awanturnika, polegnie z kretesem - ocenia w "Gazecie Wyborczej" Rafał Kalukin.
30.09.2005 | aktual.: 30.09.2005 09:35
Jego zdaniem, gdyby to Platforma wygrała wybory parlamentarne, sprawa byłaby dosyć prosta: kandydatem na premiera zostaje Jan Rokita, który wraz z szefem PiS Jarosławem Kaczyńskim rozmawia o programie i składzie rządu. Negocjacje prowadzone byłyby zapewne bardzo ostrożnie - tak by nie naruszyć delikatnej równowagi między koniecznością stworzenia rządu i zarazem dostosować się do realiów trwającej nadal kampanii prezydenckiej. Kandydaci na najwyższy urząd Donald Tusk i Lech Kaczyński nadal by o niego rywalizowali, eksponując raczej swe predyspozycje do tej funkcji niż różnice programowe.
Jednak wygrał PiS i to poważnie skomplikowało sytuację. Zwycięstwo, choć na początku wprawiło braci Kaczyńskich w euforię, wkrótce zaczęło im ciążyć. Otworzyły się przed nimi trzy możliwości, ale żadna z nich nie była dobra.
Pierwsza: kandydatem na premiera zostaje Jarosław Kaczyński. To rozwiązanie naturalne, zgodne z zasadą, że to przywódca zwycięskiego ugrupowania staje na czele rządu. Jednak plan polityczny PiS nie kończy się na wyborach parlamentarnych. Kaczyńscy chcą wziąć wszystko, także prezydenturę. A ponieważ wizja bliźniaków na najwyższych stanowiskach w państwie mogłaby stanowić dla wielu wyborców problem, premierowanie Jarosława z pewnością osłabiłoby szanse Lecha;
Druga: premierem zostaje ktoś z drugiej linii. PiS skorzystał z tego rozwiązania - kandydatem jest Kazimierz Marcinkiewicz. Ale i ta alternatywa ma poważne wady. Skoro Polacy wybrali PiS, to spodziewali się silnej władzy silnego człowieka - czyli Jarosława Kaczyńskiego. Marcinkiewicz takim politykiem nie jest, trudno uwierzyć w jego samodzielność. Poza tym żywa jest wciąż pamięć o premierze Jerzym Buzku sterowanym z tylnego siedzenia przez szefa AWS Mariana Krzaklewskiego. Czy relacje między Marcinkiewiczem a Kaczyńskim będą podobne? Nie można tego wykluczyć, zwłaszcza że Kaczyński jest politykiem bardziej charyzmatycznym od Krzaklewskiego i wie, do czego dąży;
Trzecia: kandydata na premiera na razie nie ma, odbywają się negocjacje na pół gwizdka w gronie ekspertów - aż do wyborów prezydenckich. Wiele wskazuje na to, że początkowo Kaczyńscy chcieli pójść tą drogą. Ale Platforma sprytnie temu zapobiegła, otwarcie formułowanymi deklaracjami wpychając Jarosława Kaczyńskiego w premierowanie. Gdyby PiS upierało się przy pozorowanych rozmowach, musiałoby wziąć odpowiedzialność za brak sukcesów w tworzeniu rządu. I w tym przypadku Lech Kaczyński traciłby szanse w prezydenckim wyścigu - pisze w swej analizie w "Gazecie Wyborczej" Rafał Kalukin. (PAP)