Rząd z odroczoną skutecznością
Może rząd zacznie rządzić, ale będzie to możliwe dopiero za parę miesięcy. Dotychczas gabinet premiera Marcinkiewicza jedynie się do tego przygotowywał.
09.02.2006 | aktual.: 09.02.2006 10:21
Największym dotąd sukcesem rządu jest zmiana statusu z mniejszościowego na większościowy. Deklarację poparcia gabinetu - pakt stabilizacyjny - wstępnie podpisały z PiS Samoobrona i Liga Polskich Rodzin. Wstępnie, bo ostateczne podpisanie paktu ma nastąpić dopiero po uzgodnieniu szczegółów planowanych projektów ponad 150 ustaw oraz po wycofaniu przez partie Leppera i Giertycha wniosków z Trybunału Konstytucyjnego niewygodnych dla PiS (chodziło o uznanie ustawy o finansach publicznych za sprzeczną z konstytucją oraz o rozstrzygnięcie, kiedy prezydent ma prawo rozwiązać parlament przy opóźnieniu prac nad budżetem).
Prawnicy, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że pakt - choć przedstawiany jako wielki sukces i pewna już większość w parlamencie dla rządu - w rzeczywistości ma na razie charakter listu intencyjnego. Jego ostateczne podpisanie i wejście w życie zależy od spełnienia wspomnianych warunków przez LPR i Samoobronę. PiS ma wprawdzie na te partie straszaka w postaci możliwości rozwiązania parlamentu, ale do ostatecznego porozumienia jeszcze długa droga. A niedotrzymanie umowy nie grozi żadną karą, może się najwyżej skończyć wielką kompromitacją polityczną.
Jeśli jednak nowi sojusznicy PiS spełnią te warunki i pakt wejdzie w życie, większościowy rząd Kazimierza Marcinkiewicza ma szansę w końcu rozwinąć skrzydła, co mimo wielu publicznych deklaracji w ciągu pierwszych stu dni pracy nie za bardzo mu się udawało.
Potrzebne jeszcze sto dni
Sejm V kadencji zajął się dotąd 67 rządowymi projektami ustaw, jednak aż 25 skierował do laski marszałkowskiej Marek Belka. Parlament nad nimi pracuje, bo nowy rząd nie zdecydował się ich wycofać. Pozostają 42 ustawy rządu Marcinkiewicza - z czego 23 to fragmentaryczne, najczęściej jednostronicowe nowelizacje: prawa sportowego, ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii czy o trybie publikowania ogłoszeń sądowych. Druga pod względem wielkości grupa to osiem ustaw o ratyfikacji umów międzynarodowych. Nie licząc autopoprawki do budżetu, ze znaczących i głośnych projektów rządowych uchwalono dotąd jedynie becikowe (nowelizacja ustawy o świadczeniach rodzinnych) i program dożywiania. Wrażenia legislacyjnej pracowitości tego rządu broni jeszcze złożony parę dni temu obszerny projekt ustawy o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym.
Co bardziej soczyste owoce pracy ministerstw ujrzą światło dzienne dopiero w drugiej albo nawet trzeciej setce dni pracy gabinetu Marcinkiewicza. Gdy rządzący przynoszą po wyborach luźną wizję zamiast konkretnych projektów, pisanie prawa musi potrwać. Minister powołuje pełnomocnika lub zespół do pracy nad problemem i daje im dwa miesiące. Po upływie tego okresu projekt trafia do konsultacji międzyresortowych, a czasem i społecznych. To kolejne trzy lub cztery miesiące. Gdy w końcu rząd zatwierdzi projekt i prześle go do Sejmu, upłynie co najmniej kolejny miesiąc pracy, zanim nowe prawo trafi do prezydenta. Daje to średnio pół roku na narodziny i wejście w życie nowego prawa. To dwa razy dłużej, niż trwa ten rząd.
Widać to doskonale u ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Premier chwalił się w exposé: "Mamy przygotowane projekty kodeksów karnych". Tymczasem Ziobro na początku urzędowania powołał 33 resortowe zespoły do zmian w prawie. Powstał nawet zespół do koordynowania zespołowej pracy. Po co zespoły, jeśli wszystko jest gotowe? Minister z zapałem zapowiadał wiele nowości na licznych konferencjach prasowych, jak 24-godzinne sądy (prawie gotowe), ujednolicenie orzecznictwa sądów (niemożliwe, gdy nie działają precedensy) - skąpił jednak projektów ustaw.
Zamiast tego minister Ziobro kazał wypuścić uczestników linczu we Włodowie. Całościowe i zapowiadane przez premiera zmiany w kodeksach ujrzą światło dzienne w połowie roku. Nie ma ich, ale mają być. Tak pracuje cała Rada Ministrów. Na 108 swoich osiągnięć w czasie pierwszych stu dni, którymi rząd chwali się w specjalnym raporcie, połowa daleka jest od ukończenia. Czytamy więc, że prace trwają, że rząd zamierza wspierać starania, że powołano zespół, że dokonuje się przeglądu relacji itd.
Medialne sukcesy
Sukcesów tego rządu trzeba szukać raczej wśród spraw bardziej doraźnych i niewymagających dużego legislacyjnego wysiłku. Na jedno z większych osiągnięć Kazimierza Marcinkiewicza wyrasta to, że nikt już nie pyta, czy będzie premierem malowanym. Osiągnął to dzięki medialnej ofensywie, którą da się streścić w słowach: premier codziennie ma coś do powiedzenia w ciekawej scenerii.
I tak: ogłoszenie programu budowy autostrad ma miejsce na budującej się autostradzie, ogłoszenie powołania pełnomocnika do spraw ściany wschodniej - w Białymstoku, a zapowiedź promującego postawy patriotyczne programu "Patriotyzm jutra" na Zamku Królewskim. Premier nie stroni też od tabloidów, które darzą go nieskrywaną sympatią. Efekt? Marcinkiewiczowi ufa 68 procent Polaków - to tyle, na ile w najlepszych czasach mógł liczyć Aleksander Kwaśniewski. Ciężko zapracowana popularność. Gdyby nie tragedia w Katowicach, sto dni rządu zwieńczyłaby uroczystość w Sali Kongresowej stołecznego Pałacu Kultury i Nauki.
Rząd uważnie przygląda się mediom - ma już za sobą strofowanie TVP za tendencyjne przedstawienie rządowej decyzji o przedłużeniu misji w Iraku oraz "Rzeczpospolitej" za reprodukcje karykatur Mahometa przy tekście o agresji, jaką budzą wśród muzułmanów.
Europejska reakcja
Przez sto dni dużo działo się w naszych stosunkach z Unią Europejską. Tu udało się sporo osiągnąć, ale największe sukcesy nie wynikały z naszej inicjatywy, lecz z kalendarza. Na szczycie UE Marcinkiewicz walczył skutecznie o lepszy dla Polski unijny budżet, bo inne kraje też to robiły. Podobnie było z niższym VAT budowlanym. Minister finansów skutecznie zastopowała odebranie nam ulg podatkowych, ale najpierw musiała się pojawić taka groźba.
Nie wiadomo, czy zawsze będzie się tak udawać, bo jak mówi ekspert Instytutu Spraw Publicznych Piotr Kaczyński, rząd nie dopracował się jeszcze polityki europejskiej i przez to skazany jest na reagowanie na bieżąco. Kaczyński ostrożnie chwali: - Widać, że PiS się Europy uczy. Że wyskok ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela, gdy nie chciał siąść do negocjacji, był odosobniony.
Tanie solidarne państwo
Jak dotąd jedynym, oprócz projektu likwidacji Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, konkretnym przejawem tak obiecywanego w kampanii wyborczej programu "tanie państwo" jest przeprowadzana przez wicepremiera Ludwika Dorna czystka w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Na początku lutego w życie wszedł nowy statut resortu, a w nim nie tylko plany likwidacji nieproduktywnych, dublujących się komórek, ale co najważniejsze, plany zredukowania około 20 procent etatów w ministerstwie. Tomasz Skło- dowski, szef Biura Informacji MSWiA, przyznaje, że z resortem pożegna się co najmniej 200 pracowników.
Osiągnięciem Dorna było też polecenie wydane komendantowi głównemu, aby pijanych polityków karać tak samo jak innych obywateli. I zaczęło to działać: pierwszym VIP-em złapanym "po kieliszku" był poseł Samoobrony Janusz Wójcik.
Bardziej efektywne było przez sto dni Ministerstwo Polityki Społecznej, które zajęło się przekuwaniem na fakty programu "Polski solidarnej" - zwycięskiej broni z wyborów parlamentarnych i prezydenckich. To stąd wyszły obowiązujące już ustawy o becikowym i autorski pomysł PiS, czyli ustanowienie wieloletniego programu dożywiania.
Zupełnie inaczej sprawa ma się z problemem bezrobocia. Tym ministerstwo zajmie się po konsultacjach z pracownikami i biznesem - ma przyjąć ramy "paktu społecznego", w którym ma się znaleźć recepta na zwiększenie zatrudnienia. Rząd zastanawia się na razie nad pomysłem powołania zespołu do spraw paktu.
Cichym bohaterem stu dni może się okazać Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, gdzie z dala od fleszy urzędnicy wzięli się do upraszczania procedur w dostępie do unijnych funduszy.
Zmiany odroczone do 2007
Lista porażek lub niespełnionych zapowiedzi na razie przewyższa dobre uczynki tego rządu. Również dlatego, że dawno tak wielu obietnic nie słyszeliśmy.
Od wysokiego "c" zaczynał swoje sto dni wicepremier Ludwik Dorn. Grzmiał, że odejdą wszyscy policjanci z esbecką przeszłością, że Komendę Główną Policji zastąpi sztab komendanta głównego, że na ulice wyjdzie o połowę więcej patroli. Jednak już w kilka dni po rozpoczęciu rządów przełożył datę wyjścia policjantów zza biurek na rok 2007, po trzech miesiącach Komenda Główna jak była, tak jest, a i esbecy mają się niezgorzej, szykując się do emerytur.
To nie koniec niezrealizowanych obietnic Dorna: była mowa o odtajnieniu akt dotyczących inwigilacji prawicy przez UOP z lat 90., obietnica zapłaty po 24 latach odszkodowania rodzinom ofiar policjantów pacyfikujących kopalnię Wujek oraz nagła zapowiedź odciążenia podatników przez pracowników skarbówki, którzy od 2008 roku mieliby nam wypełniać zeznania podatkowe. Udało się natomiast pochwalić policję za brutalne rozgonienie Marszu Równości w Poznaniu.
Przedszkole i krótsza szkoła
Lawina zapowiedzi wydostała się też z Ministerstwa Edukacji: przedszkole dla pięciolatków, angielski dla pierwszaków czy niższe ceny podręczników. Politycy PiS przed wyborami mówili, że da się to zrobić jeszcze w 2005 roku. - Z przedszkoli i angielskiego ministerstwo i rząd chyłkiem się wycofały, gdy okazało się, że programy są zbyt drogie. Wbrew obietnicom premiera Marcinkiewicza, że "nie może nas nie być stać", okazało się, że edukacja to wciąż sprawa, na którą może nas nie być stać - mówi Marta Zachorska, która monitoruje zmiany w edukacji z ramienia Instytutu Spraw Publicznych. - Ależ podejmujemy konkretne działania - ripostuje wiceminister edukacji Jarosław Zieliński. - W sprawie podręczników, gdy nasi eksperci prawni stwierdzili, że niemożliwe będzie wprowadzenie cen maksymalnych, powołaliśmy specjalną komisję ekspertów. Rząd i tutaj coś w zamian społeczeństwu podarował. Premier ogłosił skrócenie trwającego roku szkolnego o dwa tygodnie.
Gospodarka niepozytywna
Po stu dniach gospodarczą recenzję rządu przedstawiła Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych ,Lewiatan". - Te blisko sto dni upłynęły rządowi z jednej strony na zupełnie słusznych deklaracjach, z drugiej na decyzjach, które psują gospodarkę lub mogą ją psuć w przyszłości. Trudno taki bilans uznać za pozytywny - oceniają pracodawcy.
I wyliczają argumenty: zmniejszenie deficytu budżetowego nie przez oszczędności, ale optymistyczne zwiększenie dochodów państwa, wycofanie z Trybunału Konstytucyjnego ustawy emerytalnej faworyzującej górników, dopłaty do paliwa rolniczego, gdy do rolników płyną już pieniądze z Unii. Rząd milczy też w sprawie wejścia do strefy euro.
Gorące krzesła
Mimo krótkiego stażu rząd doczekał się już dymisji ważnych ministrów. Z dnia na dzień premier odwołał minister finansów Teresę Lubińską, która zdążyła napisać autopoprawkę budżetu i aktualizację planu rozwoju polskiej gospodarki wymaganą przez Komisję Europejską. Wszystko po to, żeby zwolnić miejsce dla byłej wiceprzewodniczącej Platformy Obywatelskiej Zyty Gilowskiej. Niepasująca do Ministerstwa Finansów Lubińska przeszła do kancelarii premiera, gdzie zajmuje się nowym, zadaniowym konstruowaniem budżetu.
Osobliwa sytuacja ma miejsce w Ministerstwie Skarbu, gdzie od miesiąca fotel ministra jest nieobsadzony. Od odwołania ministra Andrzeja Mikosza resortem kieruje na co dzień awansowany na wiceministra Paweł Szałamacha, a formalnie sam premier. Mówi się, że nowym ministrem ma być poseł PiS Wojciech Jasiński. Przedłużający się wakat jest niezrozumiały, bo rząd Marcinkiewicza z prywatyzacji zamierza w 2006 roku uzyskać pięć i pół miliarda złotych, o pół miliarda więcej, niż w swoim projekcie budżetu na ten rok planował Marek Belka.
Na zwieńczenie stu dni gabinet czeka podobno kolejna reorganizacja. Odejść ma minister spraw zagranicznych Stefan Meller.
Lot czy nielot?
Wszystkie dokonania gabinetu Marcinkiewicza według polityków PiS bledną w obliczu ostatniego wydarzenia - podpisania 12-miesięcznego paktu stabilizacyjnego z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Pierwsze sto dni rządu w cieniu ambitnych obietnic paktu wygląda jak wprawka przed prawdziwym rządzeniem.
- Pakt stabilizacyjny jest zdarzeniem najważniejszym dla realizacji naszego programu - mówi premier Marcinkiewicz. Umowa zawiera listę 152 projektów ustaw, które obiecuje poprzeć koalicja Kaczyńskiego, Leppera i Giertycha. Na liście życzeń PiS znajdują się między innymi nowe ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, Komisji Prawdy i Sprawiedliwości, ułatwieniu prowadzenia działalności gospodarczej, budownictwie mieszkaniowym czy nowa ordynacja podatkowa. Mają powstać nowe instytucje: superurząd nadzoru finansowego, Narodowe Centrum Badań Naukowych, Narodowy Instytut Wychowania, Narodowy Ośrodek Monitoringu Mediów czy Krajowa Szkoła Sędziów i Prokuratorów. Wojskowe Służby Informacyjne, które miały być likwidowane, zmienią tylko szyld: powstaną wywiad i kontrwywiad wojskowy, a cała reorganizacja służy wymianie kadr.
Ile z zapowiadanych ustaw zostanie w końcu podpisanych przez prezydenta - nie wiadomo, bo Lech Kaczyński musiałby przez rok co dwa dni podpisywać nową ustawę, żeby pakt wyczerpać. Znacznie większego wysiłku wymaga pakt od parlamentu - z kalendarza prac sejmowych na następne pół roku wynika, że posłowie każdego dnia posiedzeń powinni przyjmować po dwie paktowe ustawy.
- Zaczęliśmy działania lub przygotowania do działań - mówił w niedawnym wywiadzie dla "Przekroju" Jarosław Kaczyński. I była to być może najbardziej szczera wypowiedź szefa PiS w ciągu tych stu dni. Rząd Kazimierza Marcinkiewicza ma za sobą sto dni rozbiegu. Kolejne pokażą, czy poderwie się do lotu.
Rafał Madajczak
współpraca: Sylwia Czubkowska, Agnieszka Jędrzejczak, Krzysztof Szczepaniak