Rząd ogłupia społeczeństwo - zamykają 500 szkół rocznie
Rząd Platformy wykańcza edukację. Od 2007 r. do dziś zamknięto ok. 2,5 tys. szkół, co daje rocznie liczbę 500 placówek. Z kolei w tym roku zakończy swoją działalność około tysiąca szkół. W liceach obetną historię i język polski. Pracę stracą tysiące nauczycieli. Wszystko w imię oszczędności - czytamy w "Gazecie Polskiej Codziennie".
07.02.2012 | aktual.: 07.02.2012 06:40
System edukacji czeka prawdziwa hekatomba. Wrzesień 2012 r. przejdzie do historii pod nazwą „czarnego” – mówi Sławomir Kłosowski (PiS), wiceprzewodniczący sejmowej komisji edukacji. Dodaje: – Po latach rządów Donalda Tuska oświata może się już nie podnieść.
Koalicyjne zarzynanie edukacji
Od czasu, gdy władzę przejęła koalicja PO i PSL, czyli od jesieni 2007 r., w całym kraju zamknięto ponad 2,5 tys. szkół różnego szczebla. W tysiącu, a może nawet w 1,5 tys. placówek 1 września tego roku dzwonek nie wezwie na lekcje uczniów. Na razie to tylko szacunki, ale niestety oparte na realnej ocenie rzeczywistości. O zamknięciu szkół decydują władze lokalne. One bowiem są organami prowadzącymi. Do tej pory do kuratoriów wpłynęły uchwały samorządów o likwidacji ponad 400 placówek. Jednak to jeszcze nie koniec. Ostateczne decyzje muszą być podjęte do końca tego miesiąca.
– Z pewnością będzie ich co najmniej dwa razy więcej – przewiduje Ryszard Proksa, szef nauczycielskiej Solidarności. Podobną ocenę prezentuje prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz. Kłosowski, poseł PiS-u, rysuje jeszcze czarniejszy scenariusz. – Kiedy widzę, że zamyka się szkoły, do których uczęszcza nawet 200–300 uczniów, to sądzę, że liczba placówek przeznaczonych do kasacji może ostatecznie sięgnąć nawet 1,5 tys. – ocenia.
Oszczędzanie na szkole
Oficjalnie powodem zamykania placówek oświatowych jest niż demograficzny. – To prawda, że obecnie jest coraz mniej dzieci i młodzieży w wieku szkolnym. Ale to nie jest jedyny ani najważniejszy powód, dla którego likwiduje się placówki oświatowe – podkreśla Proksa. – Prawdziwą przyczyną jest brak pieniędzy – mówi.
Samorządy dostają z budżetu państwa subwencję oświatową. Pieniądze te mają pokryć część wydatków związanych z prowadzeniem szkół. – Tyle, że subwencja jest niedoszacowana – dodaje poseł Witold Czarnecki (PiS) z sejmowej komisji edukacji.
Na przykład w gminie Leśniowice wydatki na oświatę sięgają 4,4 mln zł, a subwencja to zaledwie 2,8 mln zł. Wójt Wiesław Radzięciak tłumaczy, że kwota ta nie wystarcza nawet na pensje dla nauczycieli. By zapłacić pedagogom, potrzebuje 3,5 mln zł. – Rząd dał nauczycielom podwyżki, ale to my mamy problemy z ich wypłaceniem – żali się.
Problemy finansowe dotyczą nie tylko małych ośrodków, ale także wielkich miast. Na przykład władze Krakowa dołożyły do oświaty niemal 200 mln zł. Ale i tak chcą zamknąć dziewięć szkół.
Cięcie na oślep
Kłopot z finansowaniem placówek oświatowych nie jest nowy. Jednak w tym roku jest wyjątkowo poważny. Samorządy są znacznie zadłużone, przeszacowały z inwestycjami. Do tego doszedł jeszcze kryzys. Teraz więc szukają oszczędności w oświacie. – W takiej sytuacji najłatwiej zamknąć szkołę – denerwuje się Ryszard Proksa z nauczycielskiej Solidarności.
Postawione pod ścianą władze samorządowe tną na oślep. – Komisja oświaty przy sprzeciwie jednej radnej pozytywnie zaopiniowała projekty uchwał o zamiarze likwidacji czterech szkół podstawowych, czterech przedszkoli oraz jednego gimnazjum – informuje Beata Październiak, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego we Włodowicach (woj. śląskie). – Radni podnoszą ręce bez żadnej refleksji i zastanowienia, nie omawiają, nie dyskutują, o nic nie pytają – dodaje.
Związkowcy, opozycja, a nawet nauczyciele podchodzą ze zrozumieniem do problemów edukacji wynikających z przyczyn demograficznych. – Rozumiem, że część placówek musi zostać zamknięta. Ale trzeba to robić rozsądnie. Nie może być tak, że w gminie likwiduje się np. cztery szkoły, a wszystkie dzieci próbuje się umieścić w jednej – podkreśla Witold Czarnecki. A Kłosowski zwraca uwagę, że w 2020 r. do szkół pójdą dzieci z wyżu demograficznego. – Wtedy nie będzie dla nich miejsc – dodaje.
Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia na początku lat 90. Wówczas masowo zamykano przedszkola publiczne. Skończyło się to tym, że obecnie Polska znajduje się na ostatnim miejscu w Unii Europejskiej, jeżeli chodzi o procent dzieci objętych wychowaniem przedszkolnym.
Proksa podkreśla, że to, co dzieje się w samorządach, ma ciche przyzwolenie rządu. – W mojej ocenie to świadome działanie gabinetu Tuska. W ten sposób rząd wymusza oszczędności. A sam pokazuje, że ma czyste ręce – mówi Kłosowski.
Zwraca uwagę, że drogę do likwidacji szkół otworzyła zmiana ustawy, która doprowadziła do tego, że decyzje o zamknięciu placówek oświatowych nie mogą być uchylone przez kuratorów. – Przepisy te zawetował śp. prezydent Lech Kaczyński. Ale lewica i PO odrzuciły weto – przypomina. Dzięki nim kurator może wydać jedynie opinię dotyczącą decyzji samorządu. Jednak nie jest ona wiążąca.
Prawie bez historii i polskiego
Zamykanie szkół to niejedyny problem polskiej oświaty. W tym roku do liceów wejdzie nowa podstawa programowa. Zmiany wprowadzone przez poprzednią minister edukacji Katarzynę Hall polegają na tym, że młodzież ma mieć możliwość wyboru głównych przedmiotów. Kiedy np. uczeń zdecyduje się na przedmioty ścisłe, to zamiast 160 godz. historii będzie ich miał zaledwie 50. Analogicznie będzie wyglądała sprawa np. z językiem polskim. – Z jaką wiedzą z historii czy polskiego wyjdzie młody człowiek z liceum? – pyta Sławomir Kłosowski.
A poseł Witold Czarnecki bije na alarm:
– Koniecznie trzeba podnieść poziom kształcenia. Bez tego czeka nas zapaść cywilizacyjna. O dziwo, nawet rząd ma tę świadomość. Mówi się o tym w ogłoszonym w 2009 r. raporcie „Polska 2030”. Ale jak widać, to tylko zwykłe gadanie. Według nowej podstawy programowej, gdy uczeń w liceum zdecyduje się na przedmioty ścisłe, to zamiast 160 godz. historii będzie ich miał zaledwie 50. Analogicznie będzie wyglądała sprawa np. z językiem polskim.