Rząd nic nie robi i marnuje czas - PO i tak nie traci
Afera "małpkowa" i żenujące połajanki na zgliszczach domu w Kamieniu
Pomorskim nie wywołały rewolucyjnego poruszenia wśród polskich wyborców.
Nastroje polityczne falują prawie niezauważalnie. Partie i ich
zwolennicy nadal są mocne okopane. Tracą i zyskują skrawki terenu w
tempie armii walczących na froncie zachodnim w czasie I wojny światowej - pisze specjalnie dla Wirtualnej Polski Piotr Gursztyn, publicysta "Dziennika".
Ciągle, wbrew nadziejom opozycji, nie ma politycznego Blitzkriegu. A zdawałoby się powinien być. Według dość popularnej teorii rządy w Polsce zużywają się w półtora roku od wygranych wyborów. Właśnie mamy ten rzekomo magiczny moment, a Platforma trzyma się nadal mocno. Nieporównanie mocniej niż cała konkurencja. Opozycja nawet nie depcze PO po piętach. Gdyby zsumować wynik z ostatniego sondażu wszystkich partii z wyłączeniem PO (nawet z koalicyjnym PSL), to temu hipotetycznemu konkurentowi zabrakłoby 10% do zrównania się z Platformą.
Sztabowcy PO, i tak już od dawna pijani sondażowym szczęściem, mają dodatkowe powody do zadowolenia. Ich partii drgnęło nieco. Ma dziś najlepszy wynik od początku marca. Teflon PO nadal jest niezarysowany. Jeśli coś jej szkodzi - tak jak awantura na szczycie NATO dwa tygodnie temu - to jest ubytek 1-2 procentowy. Zatem łatwy do odrobienia. Jeszcze większym zaskoczeniem jest to, że PO nie traci z powodu coraz częściej formułowanych zarzutów o tym, że jej rząd nic nie robi i marnuje czas. Nawet bardzo życzliwi Platformie publicyści zaczęli zarzucać jej bezproduktywne trwanie.
Wyborcy to jednak zauważają, bo oceny rządu są coraz niższe. Zapewne tu wyładowują swoje niezadowolenie. Ale dlaczego nie na partii tworzącej ten rząd? Bo wtedy musieliby sami sobie odpowiedzieć na pytanie: jeśli nie PO, to kto. I tu mamy odpowiedź na pytania o notowania PiS. Te zaś spadły do poziomu z początków tworzenia tej partii. 15% to wynik z 2002, a nie z czasu, gdy partia braci Kaczyńskich pełni funkcję alternatywy dla rządzących. Opinia publiczna ostatnio otrzymuje informacje negatywne dla tej partii. Głównie o odchodzeniu kolejnych polityków i toczonych przy otwartej kurtynie sporach o listy wyborcze. Na obronę PiS można dodać jedynie, że w niektóre konflikty ta partia została wciągnięta przez sztabowców PO w niezupełnie czysty sposób. Tak jest np. w przypadku awantur o Lecha Wałęsę i IPN, których - trzeba przyznać - politycy PiS starają się raczej unikać.
Jest jednak zjawiskiem wartym odnotowania, że prezydent ma oceny pozytywne dwa razy wyższe niż notowania partii jego brata. Teraz to Lech Kaczyński może stać się awangardą obozu IV RP niż nie potrafiąca odzyskać popularności partia. To też oznaka tego, że szanse na reelekcję nie są tak małe jak powszechnie się sądzi. Zwróćmy uwagę, że jego konkurent nie jest oceniany znacząco lepiej. Donald Tusk jako premier zebrał 42% pozytywnych ocen. Ma wprawdzie nieporównanie mniejszy negatywny elektorat niż Kaczyński, ale też sam jako premier bywał w poprzednich miesiącach oceniany znaczniej wyżej.
Życie w świecie planktonu - czyli SLD, PSL i pozostałych mikroorganizmów sceny politycznej - pokazuje, że ewolucja przebiega tam niezmiernie wolno. Liderzy SLD mają mały powód do radości, bo w kolejnym sondażu oderwali się od progu śmierci. Trudno jednak im przekroczyć kolejnego wyzwania, czyli 10% poparcia. PSL balansuje na progu. Ale 5% w sondażu to cały czas argument wobec koalicjanta, by straszyć przedterminowymi wyborami, gdyż stronnictwo ma szanse na ponowne wejście do parlamentu.
Uderzający jest brak wskazań na partię Libertas (względnie na LPR - bo tu respondenci mogą traktować to łącznie). Miała być sensacja, nadzieja dla eurosceptyków. Kolejny sondaż bez Libertas wskazuje, że wyborcy nie chcą szukać nowych ugrupowań. Wolą swoje nadzieje i frustracje wyrazić głosowaniem na stare partie.
Piotr Gursztyn, publicysta "Dziennika", specjalnie dla Wirtualnej Polski