"Rozumiejący Rosję" w Niemczech. Piąta kolumna Kremla?
Kanclerz Angela Merkel, w Polsce krytykowana często za ostrożną politykę wobec Kremla i Putina, w Niemczech przez wielu swoich kolegów i obywateli uważana jest za zbyt antyrosyjską. Bo Rosję należy zrozumieć, a nie zadrażniać z nią stosunki, mówią krytycy Merkel i sankcji. O "rozumiejących Rosję" za naszą zachodnią granicą pisze korespondentka Wirtualnej Polski Agnieszka Hreczuk.
"Jestem Russlandversteher i jestem z tego dumny" - mówi Gerhard Schröder, były kanclerz Niemiec, w Polsce kojarzony przede wszystkim jako zwolennik gazociągu Nord Stream i osobisty przyjaciel Putina. Już po aneksji Krymu, kiedy Unia Europejska debatowała o sankcjach wobec Rosji, Schröder pojawił się na uroczystym przyjęciu urodzinowym u prezydenta Rosji. Spotkał się wtedy z powszechną krytyką, choć akurat w Niemczech, w wielu kołach politycznych, szybko ona przycichła. Bo Gerhard Schröder nie jest wyjątkiem. Wielu niemieckich polityków zapewne nie widziało w takim spotkaniu nic złego.
Politycy, ekonomiści, naukowcy
Russlandversteher, "rozumiejący Rosję", to popularne w Niemczech słowo. Właśnie zostało uhonorowane tytułem jednego z trzech niemieckich antysłów 2014 roku. Dawniej Russlandversteher było określeniem kompetencji i sympatii wobec wschodnioeuropejskiego mocarstwa, dziś jest raczej symbolem bezkrytycznego poparcia Rosji i jej obecnej polityki. Przynależący do tego grona wszystkie problemy w stosunkach między Zachodem a Rosją tłumaczą niezrozumieniem Moskwy. Do grupy tej zalicza się nie tylko Gerhard Schroeder, ale i jego starszy, partyjny kolega, Helmut Schmidt, również były kanclerz. - Nie wstydzę się tego, a wręcz przyznaje to z dumą: chce rozumieć Rosję, jej obywateli i polityczne przywództwo - powiedział Schmidt na jesieni, już po eskalacji konfliktu na wschodniej Ukrainie.
- Putin nie musi się podobać, ale trzeba z nim rozmawiać, bo jest wybranym prezydentem Rosji i cieszy się takim poparciem swoich obywateli, jak żaden z jego poprzedników - tłumaczył z kolei Matthias Platzeck, wieloletni i popularny premier graniczącej z Polski Brandenburgii, też z SPD. Przestrzegał, że sankcje mogą tylko niepotrzebnie zaostrzyć nastroje w Rosji. Platzeck zszokował opinię publiczną kilka miesięcy temu stwierdzeniem, że należy unormować prawnie aneksję Krymu. Słowa Platzcka napotkały na tak silną krytykę, że były premier zaczął zasłaniać się "złym zrozumieniem jego wypowiedzi".
Na początku grudnia zeszłego roku grupa 60 niemieckich polityków, ekonomistów i naukowców podpisała apel o zachowanie pokoju. Sygnatariusze ostrzegali przed wojną z Rosją i żądali nowej polityki odprężenia w Europie. Przekonywali, że obecna sytuacja i krytyka wobec Moskwy, związana z jej działaniami na Ukrainie, nie może doprowadzić do zaprzepaszczenia tego, co zostało osiągnięte w stosunkach z Rosją w ciągu ostatnich 25 lat. Wśród sygnatariuszy znaleźli się znani politycy: Manfred Stolpe (były premier Brandenburgii), były kanclerz Gerhard Schröder, były prezydent Roman Herzog, były doradca Helmuta Kohla, Horst Teltschik, czy enerdowski kosmonauta Sigmund Jahn.
Lewica z NRD i RFN
To nie przypadek, że przy większości sygnatariuszy widnieje dopisek "były", bo Russlandversteher to w przeważającej większości starsze pokolenie polityczne. Ogólnie rzecz biorąc, silnie proputinowskie są dwie grupy polityków. Jedna to byli komuniści z NRD (bo już antykomunistyczni opozycjoniści z Niemiec Wschodnich należą do krytyków prezydenta Rosji). Mająca enerdowskie korzenie lewicowa partia Die Linke określiła obalenie Janukowicza jako zainicjowany przez państwa Zachodu "faszystowski pucz". A niemiecki rząd, który poparł sankcje wobec Moskwy, od razu został nazwany "gospodarczym wojownikiem". Georg Gysi, szef frakcji parlamentarnej Die Linke, zaproponował nawet, by to Gerhard Schröder oficjalnie pośredniczył w kontaktach między Ukrainą, Rosją a Unią Europejską. Jest to jedyna partia w niemieckim parlamencie, która konsekwentnie sprzeciwia się wszystkim wprowadzanym wobec Rosji sankcjom.
Druga grupa to lewicowi politycy z Niemiec Zachodnich, dziś znajdujący się na politycznej emeryturze, co nie oznacza, że pozbawieni już całkowicie znaczenia w debacie publicznej. To najczęściej ludzie, którzy znajdowali się pod wpływem wschodniej polityki kanclerza Willy'ego Brandta, tzw. Ostpolitik z lat 70. ubiegłego wieku. To za rządów Brandta RFN uznało granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej, a także podpisało traktaty z ZSRR i innymi krajami bloku wschodniego. Ostpolitik, krytykowana wówczas za ustępstwa wobec ideologicznego wroga zza żelaznej kurtyny, rzeczywiście doprowadziła do odprężenia w Europie Środkowej.
Najwidoczniej niektórzy z ówczesnych rządzących uważają teraz, że metoda ustępstw i rozmów sprawdzi się również w obecnej sytuacji. Młodsi politycy wykazują znacznie mniejszą wyrozumiałość dla Putina. Choć i tu są wyjątki: paradoksem jest, że do głosów Russlandversteher dołączają silnie prawicowa AfD i "młoda" neonazistowska NPD.
Joerg Himmelreich, profesor Uniwersytetu w Bremie, na łamach dziennika "Die Welt" tłumaczył zjawisko prorosyjskości ponad stuletnią fascynacją Wschodem i jego idealizacją. W twórczości Friedricha Nietzschego, czy Thomasa Manna, Rosja miała być "nieskażoną błędami Zachodu tabulą rasa". Echa tej fascynacji są słyszalne do dziś. Oczywiście ważne są też więzy gospodarcze - nawet pomimo że dla Niemiec ważniejszym partnerem handlowym jest choćby Polska.
Wyrzuty sumienia i strach przed wojną
Obserwatorzy polityki w RFN zwracają też uwagę na niemieckie wyrzuty sumienia wobec Związku Radzieckiego, a w praktyce Rosji - a nie wobec np. byłych republik radzieckich, Litwy, Białorusi czy Ukrainy - za niemieckie zbrodnie wojenne. Powojenne niemieckie pokolenia wychowane są w duchu pacyfizmu, na co wskazują choćby regularne sprzeciwy wobec zaangażowania militarnego Niemiec poza granicami kraju. Po doświadczeniach II wojny światowej współcześni Niemcy gotowi są utrzymać pokój za wszelką cenę.
- Strach przed wojną jest w Niemczech silny - przyznaje Ann-Dorit Boy, korespondentka dziennika "Frankfurter Allgemeine Zeitung". - Ale ten strach nie usprawiedliwia wypierania z niemieckiej świadomości faktu, że na Ukrainie toczy się już wojna - dodaje. Boy nie jest jedyną niemiecką dziennikarką, która publikuje regularnie doniesienia na temat konfliktu na Ukrainie. Jej teksty, tak jak teksty jej kolegów, narażone są na codzienną krytykę czytelników.
- Zarzuca się nam, że za rzadko piszemy o winach faszystów, jak wiele osób określa na internetowych forach uczestników Majdanu i zwolenników obecnego ukraińskiego rządu. Że przecież ludzie mogą decydować o swoim losie, że na Krymie było referendum - opowiada dziennikarka. Według niej jest to skutek przede wszystkim zbyt małej realnej wiedzy na temat Europy Wschodniej. - Dotyczy to w równym stopniu przeciętnego obywatela, jak i przekonanych o swojej wiedzy polityków - przyznaje.
Ale w ostatnim czasie pojawia się coraz więcej krytyki pod adresem Władimira Putina i rosyjskiej polityki. Zaskoczeniem była stanowczość kanclerz Merkel, znanej z sympatii dla rosyjskiej kultury i postrzeganej jako rozumiejącej się z rosyjskim prezydentem. Przed zdominowaniem polityki zagranicznej Niemiec przez "rozumiejących Rosję" przestrzegał prezydent Niemiec, były opozycjonista w NRD, Joachim Gauck. - Interesy Rosji są ważne, ale nie mniej ważne są interesy narodu ukraińskiego - oświadczył.
Parę dni po opublikowaniu "apelu 60", ponad 100 niemieckich polityków, naukowców i dziennikarzy w odpowiedzi wystosowało list, w którym jednoznacznie napiętnowali Rosję jako agresora i zaapelowali, by nie poświęcać integralności Ukrainy w imię zachowania spokoju. Jednocześnie ostrzegali przed prorosyjską propagandą, obecną również w niemieckich mediach, która przedstawia fałszywy obraz Ukrainy i Rosji.
Zwykli Niemcy powoli przeglądają na oczy
Ale to się powoli zmienia, co pokazują badania opinii. Aż 87 procent Niemców uznaje, że Rosja pod rządami Putina nie jest godna zaufania - wynika z najnowszego sondażu "ARD-Deutschlandtrend". Niewiele mniej uważa, że kraj ten coraz bardzie łamie podstawowe prawa człowieka. A ponad 80 procent nie wierzy, by porozumienia mińskie naprawdę zakończyły konflikt na Ukrainie.
Z drugiej strony Niemcy są gremialnie (81 procent) - jak wykazuje lutowy sondaż agencji Emnid - przeciwko dostawom broni na Ukrainę. Nie chcą też, by ich kraj angażował się militarnie poza swoimi granicami - i dotyczy to nie tylko Ukrainy, ale i wszystkich innych konfliktów. Prawie połowa respondentów widzi za to realne zagrożenie wojny Rosji z NATO: i są to głównie zwolennicy partii liberalnej FDP oraz rządzącej chrześcijańskiej demokracji CDU, ale i Zielonych.
Co drugi Niemiec uważa jednak, że "Rosja ma prawo czuć się zagrożona ze strony Zachodu". Prawie tyle samo stoi na przeciwnej pozycji i sądzi, że takiego zagrożenia, jak i podstaw do obaw ze strony Rosji, nie ma.
Agnieszka Hreczuk z Berlina dla Wirtualnej Polski