Rozporządzenie ministra zdrowia szkodzi pacjentom
Na szpitalnych kartach informacyjnych lekarze muszą pisać po polsku, a nie, jak do niedawna, po łacinie. Wielu z nich ignoruje , bo uważa że
taki zapis - pisze "Dziennik Polski".
Przepis ministra może też powodować inne trudności; gdy pacjent znajdzie się za granicą, nikt nie zrozumie takiego rozpoznania. Co innego z łaciną, która jest medycznym językiem międzynarodowym. Wprawdzie przepis dotyczy wyłącznie karty informacyjnej - pozostała dokumentacja może być napisana po łacinie - ale to właśnie karta informacyjna jest dokumentem, który chory ma u siebie.
Ordynator II Oddziału Chorób Płuc w krakowskim Szpitalu im. Jana Pawła II dr Anna Prokop-Staszecka, ostatnio wypisała pacjentkę z nowotworem płuca. Co ja mam powiedzieć 49-letniej kobiecie, której naprawdę nie możemy już zaproponować żadnego leczenia? - denerwuje się. Ona dostaje do ręki dokument, w którym jest napisane: "nie kwalifikuje się do dalszego leczenia". To jest jak wyrok śmierci. Nikt z nas nie jest w pełni przygotowany na wyrok śmierci. Oczywiście tłumaczę pacjentom, jaka jest ich sytuacja, ale sformułowania znajdujące się w rozpoznaniu są zbyt brutalne. Jestem przekonana, że taki wstrząs skraca życie i odbiera spokój - mówi dziennikowi.
Rozporządzenie ministra zdrowia obowiązuje od kilku miesięcy, ale głównie na papierze. Wielu lekarzy ignoruje je. Uważają, że jest szkodliwe dla pacjentów.
Dr Anna Śliwińska mówi, że z jej doświadczenia wynika, że słowo "rak" zawsze działało traumatycznie. Naprawdę niewielu pacjentów, którzy mają nowotwór rozumie swoją chorobę. Osoby o słabszej psychice się załamują.
Psycholog kliniczny opiekująca się chorymi na nowotwory Małgorzata Chechlińska-Święch uważa, że taka informacja może zachwiać poczuciem sensu leczenia i może spowodować odmowę podjęcia terapii.
Rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia Paweł Trzciński twierdzi, że przyjęcie takiego rozwiązania miało służyć uniknięciu niejasności w zakresie przyczyn leczenia szpitalnego.
Obowiązek napisania rozpoznania w języku polskim dotyczy wyłącznie szpitali i tylko jednego rodzaju dokumentu, czyli karty informacyjnej, która jest wydawana pacjentowi lub osobie przez niego upoważnionej.
Jeden z profesorów Collegium Medicum UJ ma wrażenie, że chodziło tu wyłącznie o ułatwienie życia urzędnikom. Mówi, że do tej pory żaden z jego pacjentów nie zareagował entuzjastycznie na to "ułatwienie". Lekarzom utrudniło to pracę, ponieważ zawsze porozumiewali się po łacinie, a teraz trzeba tłumaczyć z łaciny na polski. Łacińskich określeń często nie da się przełożyć i wychodzą językowe dziwolągi. (PAP)