Rozpoczął się proces sprawców śmiertelnego pobicia 19‑latka
W warszawskim sądzie okręgowym rozpoczął się proces Mariusza N., Marcina W. i Patryka G. Warszawska prokuratura zarzuca im, że w 2002 roku brutalne pobili 19-letniego Sławka Morozowicza, który w wyniku odniesionych obrażeń po 14 dniach zmarł w szpitalu.
Do tragedii doszło w lipcu 2002 roku. Kilka miesięcy wcześniej Sławek Morozowicz pracował w sklepie konkubiny Mariusza N. Pomagał w sprzedaży, był dostawcą. Jak opowiadała PAP matka zamordowanego 19-latka, bywało, że odwoził pijanego Mariusza N. do domu. Kiedy właścicielka przestała mu płacić za wykonywaną pracę, zrezygnował.
"Próbował dopominać się o pieniądze. Nie było tego dużo. Prosiliśmy, żeby zrezygnował. Ale nas nie posłuchał" - powiedziała w środę zrozpaczona matka. Według jej relacji, w nocy 13 lipca 2002 r. pod jej dom podjechał Mariusz N. z kolegą, jak się okazało, Patrykiem G. "Widziałam, jak kręcą się koło samochodu syna. Obudziłam go, wyjrzał przez okno i burknął: Mariusz. Zszedł do nich. Widziałam, jak wyższy mężczyzna uderza go otwartą ręką w kark i wpycha na tylne siedzenie swojego samochodu. Później odjechali" - powiedziała.
Zaniepokojeni rodzice zawiadomili policję. Kilka godzin później poinformowano ich, że syn jest w szpitalu na ul. Szaserów w Warszawie. "Lekarz nie pozwolił mi wejść na salę, gdzie leżał syn. Zabrał męża. Wrócił zapłakany. Już wtedy wiedział, że nie ma żadnych szans na przeżycie Sławka" - powiedziała matka Morozowicza.
Główny podejrzany Mariusz N. nie przyznaje się do winy. W środę przed sądem zapewnił, że był ze Sławkiem "w koleżeńskich stosunkach", pojechał do niego po suto zakrapianej imprezie, by wyjaśnić "pewną kwestię". Według niego, 19-latek powiedział wcześniej, że widziano dziewczynę N. w dwuznacznej sytuacji. "Sławek mnie przeprosił. Wyjaśnił, że za tą prowokacją stała jego narzeczona. Byłem wściekły, ale przeszło mi. Nie doprowadziłem go do takiego stanu" - zeznał. Zaprzeczył też, by był winien Sławkowi pieniądze. "Sklep należał do mojej konkubiny. Coś tam było; mówiła, że wynosił wódkę ze sklepu" - dodał.
Według jego zeznań, pojechali z Morozowiczem do domu Marcina W., by się napić i porozmawiać. Kiedy alkohol się skończył, poszli do sklepu "po nowe zapasy". "Na posesji został Patryk i Sławek. Gdy wróciliśmy, nie było ich. Wrócił sam Patryk. Był zachlapany wodą. Powiedział, że puściła mu się krew z nosa i musiał się umyć. Wyjaśnił, że Sławek poszedł do domu" - powiedział Mariusz N.
Zaprzeczyły temu zeznania Marcina W. Według nich, Patryk G. i Mariusz N. przyjechali na jego posesję z zamiarem pobicia Sławka Morozowskiego. Poprosili o jakieś pomieszczenie. Kiedy wskazał im piwnicę, zaciągnęli tam swoją ofiarę i skatowali ją. Później wywieźli i porzucili.
Sąd nie zdołał przesłuchać w środę trzeciego oskarżonego, Patryka G. Jego obrońca wnioskował o przełożenie rozprawy ze względu na stan zdrowia swojego klienta - silną alergię, leczoną histaminami powodującymi otępienie. Sąd nie przychylił się jednak do tego wniosku. Patryk G. poprosił więc o przełożenie przesłuchania, ponieważ "czuje się źle i nie może się skoncentrować".
"Chcemy, by ci ludzie trafili do więzienia, odpowiedzieli za zabicie naszego syna. Nie wiem, dlaczego prokuratura zdecydowała o postawieniu im jedynie zarzutu pobicia ze skutkiem śmiertelnym, a nie morderstwa, bo przecież to było morderstwo" - podkreśliła w rozmowie z matka 19-latka.
W środę odbyła się druga rozprawa w tej sprawie. Pierwszą odroczono z powodu niestawienia się jednego z obrońców. Za popełniony czyn oskarżonym grozi do 10 lat więzienia.