Rozpaczliwy apel Polki, która porwała syna w Niemczech
Dwa tygodnie temu dziewięcioletni syn Niemca
i rozwiedzionej z nim Polki został porwany sprzed jednej ze szkół
w Duesseldorfie. Jedyny ślad, jaki znalazła policja, to porzucony
samochód, którym wieziono chłopca. Ślad po nim i jego matce
zaginął. Poszukiwani są dziś przez policję w całej Europie. Kilka
dni temu "Rzeczpospolitej" udało się dotrzeć do ukrywającej się
kobiety i chłopca.
07.11.2008 | aktual.: 07.11.2008 10:38
Pani Beata nie wygląda na porywaczkę. Wie, że w każdej chwili może zostać zatrzymana. Zarzuca niemieckim sądom i Jugendamtowi (urzędowi ds. młodzieży), że przez dwa lata uniemożliwiali jej kontakt z synem. Według niej pozbawiono ją praw rodzicielskich dlatego, że jest Polką. Skarży się, że urzędnicy robią wszystko, by obcokrajowcom z mieszanych małżeństw ograniczać kontakty z dziećmi, chcą, by posługiwały się one wyłącznie językiem niemieckim i zapomniały o swoim pochodzeniu - pisze "Rzeczpospolita".
Kobieta zarzuca byłemu mężowi i jego obecnej żonie (obydwoje to urzędnicy ministerialni rządu Nadrenii Północnej-Westfalii), że wykorzystywali wpływy, by pozbawić ją władzy rodzicielskiej. Uważa, że jest dyskryminowana przez niemieckie władze.
- Będę walczyć o moje dziecko - zapewnia Beata. Ma żal do polityków w Polsce, Niemczech oraz do instytucji europejskich, że jej wielokrotne apele o pomoc trafiały w próżnię. - Proszę polskich polityków, by coś zrobili. Żebym mogła się opiekować moim synem, a on miał prawo się uczyć polskiego i nie bał się przyznawać, że jest nie tylko Niemcem, ale też Polakiem.
Spór Polki i Niemca o dziecko jest dramatyczny, ale nie wyjątkowy. Do Parlamentu Europejskiego skierowano około 200 podobnych skarg z całej Europy. Olivier Karrer, założyciel organizacji francuskich rodziców walczących o swoje prawa, mówi "Rz", że niemieckie urzędy rozstrzygają zawsze na korzyść niemieckiego współmałżonka.