Rozmowa Radia ZET z Sir Edmundem Hillarym, pierwszym zdobywcą Everestu

Sir Edmund Hillary (PAP)


Iza Szumielewicz, Radio ZET: Zacznijmy od Pańskich osobistych wspomnień ze wspinaczki na Everest.

Rozmowa Radia ZET z Sir Edmundem Hillarym, pierwszym zdobywcą Everestu
Źródło zdjęć: © PAP

Sir Edmund Hillary: Wspinaczki uczyłem się tu, w Nowej Zelandii, gdzie mamy do tego bardzo dobre góry. Potem pojechałem w Himalaje; tam też się wspinałem. W końcu spróbowaliśmy Everestu. To była ciężka praca, ale zakończona sukcesem.

I.SZ. Z pewnością pamięta Pan, co robił, co myślał stojąc na szczycie Everestu. Proszę się tymi wspomnieniami podzielić.

E.H. Tam, pamiętam to doskonale. Wraz z Tenzingiem wspinaliśmy się granią południową. Ja cały czas prowadziłem. Czekanem wycinałem stopnie. W pewnym momencie natknęliśmy się na ponad dwunastometrowy kamienny uskok, który był stosunkowo trudny do pokonania. Znalazłem jednak szczelinę miedzy skałą, a lodem i udało mi się po niej wejść do góry. Wtedy dołączył do mnie Tenzing. Ja nadal, aż do właściwego wierzchołka wycinałem stopnie w lodzie, aż w końcu stanęliśmy z Tenzingiem na szczycie świata.

I.SZ. Co Pan tam robił? Czy cos zjedliście, rozmawialiście, robiliście zdjęcia?

E.H. Wyjąłem aparat i zrobiłem Tenzingowi zdjęcie na szczycie. On miał ze sobą cztery flagi (Nepalu, Indii, ONZ i Wielkiej Brytanii - przyp. red.), przytwierdzone do czekana. Uniósł go w górę, a ponieważ wiał dość silny wiatr flagi załopotały i wtedy właśnie zrobiłem zdjęcie. Potem z góry zrobiłem zdjęcie okolicznym graniom, które maiły być ostatecznym dowodem, że byliśmy na szczycie. W sumie spędziliśmy tam piętnaście minut i kiedy zrobiłem to, co chciałem, zaczęliśmy schodzić. Bardzo uważnie, bo zejście jest niejednokrotnie dużo bardziej niebezpieczne, niż wejście. W końcu udało się nam zejść i dołączyć do kolegów.

I.SZ. Czy to prawda, że na szczycie Everestu zjedliście z Tenzingiem po kawałku miętowego ciasta?

E.H. Tak, to prawda. To było Kendal Mint Cake - ciasto rodem z Wielkiej Brytanii. Mieliśmy go trochę ze sobą. na szczycie skubnęliśmy po kawałku, żeby dać sobie zastrzyk energii na zejście.

I.SZ. Czy zabrał Pan coś ze szczytu na pamiątkę?

E.H.Tak. Zeszliśmy z Tenzingiem kilka metrów niżej, gdzie był kawałek nagiej skały i zebraliśmy garść kamieni. Tak więc na dowód naszego wejścia na Everest mieliśmy nie tylko zdjęcia, ale tez fragmenty skały ze szczytu.

I.SZ. Jak Pan ocenia to, co zrobił? Czy pokonał Pan Everest? To dobre słowo na określenie tego wyczynu?

E.H.Nigdy nie myślałem w kategoriach pokonania tej góry. Myślałem raczej, że góra okazała nam łaskawość i umożliwiła nam wejście na jej szczyt.

I.SZ. Jest wiele hipotez na temat tego, czy Mallory i Irvine byli pierwszymi ludźmi, którzy stanęli na szczycie Everestu. Czy w głębi duszy myśli Pan, że to oni właśnie byli tam przed Panem?

E.H. Na szczycie rozejrzałem się wokół siebie, czy jest jakikolwiek ślad po bytności Mallory'ego i Irvine'a, ale niczego nie zauważyłem. Myślę, że to mało prawdopodobne, że oni rzeczywiście byli na szczycie. Poza tym wspinaczka ma dwa aspekty: pierwszy to wejście na górę, drugi - równie istotny - to zejście z wierzchołka na dół. I o ile nie ma jak sprawdzić, czy Mallory i Irvine weszli na szczyt, o tyle na pewno nie udało im się zejść.

I.SZ. Co byłoby ostatecznym dowodem mną to, że jednak byli na szczycie?

E.H. Ostatecznym dowodem prawdopodobnie byłby aparat fotograficzny Irvine'a i wywołanie - mimo upływu tylu lat - kliszy, na której mogłyby być zdjęcia z wierzchołka. Myślę, ze to jedyny sposób, żeby sprawdzić, czy Mallory i Irvine tam byli.

I.SZ. Co jest takiego pociągającego w Evereście, ze wszyscy i na przekór wszystkiemu ciągną na tę górę?

E.H. No największa, najwyższa góra. To duże wyzwanie. Himalaiści chcą się na niej sprawdzić pomimo trudności, jakie sprawia Mount Everest. Chodzi głównie o sprawdzenie siebie w najwyższych partiach tej góry, gdzie jest mało tlenu, a na ostatnich graniach trzeba niezwykłego wysiłku, żeby wspiąć się po nich na szczyt. To zawsze jest duże wyzwanie.

I.SZ. Himalaizm bardzo się zmienił od czasu, kiedy Pan wspinał się na Everest. Zbocza Świętej góry pełne są śmieci. Co z tym zrobić?

E.H. Śmieci? Tak. Był taki okres, kiedy góra rzeczywiście była naprawdę zaśmiecona, ale teraz - moim zdaniem - sytuacja trochę się poprawiła. Wiele ekspedycji wyruszało na Everest tylko po to, żeby sprzątnąć tę górę i znieść śmieci na dół. Ale w tej kwestii jeszcze dużo jest do zrobienia. Do[póki wszystkie wyprawy nie wpoją sobie poczucia obowiązku oczyszczania tej góry, dopóty Everest czysty nie będzie.

I.SZ. Co Pan sądzi o tych wszystkich "everestowych" rekordach, typu najmłodszy na szczycie, najstarszy na szczycie, i tak dalej?

E.H. Niespecjalnie te rekordy robią na mnie wrażenie. Jeśli ktoś tylko próbuje udowodnić, że jest w stanie dokonać czegoś niezwykłego, to ja to nazywam sztuczkami magicznymi. Głównym wyzwaniem, jakie stawia Everest jest pokonać problemy, których przysparza ta góra; pokonać wszystkie szczeliny, lawiniaste zbocza i w końcu - posługując się wiedzą i doświadczeniem - wspiąć się na szczyt tej góry.

I.SZ. A jak Pan ocenia wyprawy komercyjne?

E.H. Wyprawy komercyjne w ogóle mi się nie podobają. Członkowie takich wypraw zwykle nie mają wielkiego doświadczenia wspinaczkowego, prowadza ich na górę doświadczeni przewodnicy albo bardzo doświadczeni Szerpowie. Tak więc stąpają śladami innych. Dla mnie wyprawy komercyjne nie mają takiego znaczenia jak te, na które ludzie ruszają po prostu dla samospełnienia.

I.SZ. Jakich polskich himalaistów ceni Pan najbardziej?

E.H. Polscy himalaiści to specjaliści od wspinaczki w niskich temperaturach. To oni jako pierwsi (Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy w 1980 roku - przyp. red.) weszli na Everest w sezonie zimowym. Oczywiście, jest też wielu dobrych wspinaczy ze Stanów zjednoczonych i w ogóle ze wszystkich krajów.

I.SZ. Jak Pan sądzi, jaka będzie przyszłość himalaizmu?

E.H. Wszystkie najwyższe szczyty już zostały zdobyte, ale są jeszcze inne - niższe, bardzo trudne, które zdobyte nie są. Myślę, że to właśnie one w ciągu najbliższych lat będą wyzwaniem dla młodych wspinaczy.

I.SZ. Czy wybiera się Pan do Nepalu na uroczystości rocznicowe?

E.H. Owszem. Będę tam 29 maja. Będzie duża impreza i świetna okazja do spotkania z moimi europejskimi kolegami- wspinaczami i przyjaciółmi Szerpami z Himalajów.

I.SZ. Co Pan sobie pomyśli, patrząc na Everest?

E.H. To olbrzymia, imponująca góra. Spojrzę na nią i pomyślę pewnie: “byłem szczęśliwcem, że to ja pierwszy na nią wszedłem".

I.SZ. Czy ta góra jest Pańską przyjaciółką?

E.H. Przyjaciółką? Mhm... Żywię do niej ciepłe uczucia, ale tez noszę w sobie poczucie wielkiego wyzwania, jakie ta góra stawia. Znam jej trudności i problemy. Ale kiedy my na nią weszliśmy, a potem zeszliśmy, wtedy rzeczywiście myślałem o niej ciepło i po przyjacielsku.

I.SZ. Na Everest wspinał się Pan tylko raz, prawda?

E.H. Tak. Byliśmy zgodni z Tenzingiem co do tego, że chcemy tę górę zdobyć tylko raz. Byliśmy pierwsi i nie było sensu wspinaczki na Everest powtarzać. Oczywiście, teraz dominuje inne podejście. Wielu wspinaczy zdobywa Everest po kilka razy. pewien Szerpa (Apa Szerpa - przyp. red.) wszedł nawet 12 razy, ale my z Tenzingiem uważaliśmy, że bycie pierwszymi zdobywcami całkowicie nas satysfakcjonuje.

I.SZ. Czy wejście na Everest było dla Pana przeżyciem życia?

E.H. To było jedno z wielu ekscytujących przeżyć w moim życiu. Byłem przecież na Biegunie Północnym i Południowym, motorówką przebyłem drogę od ujścia Gangesu aż pod himalajskie szczyty, i tym podobne. Ale nie ma wątpliwości, że to właśnie zdobycie Everestu wywarło największy wpływ na to, jak jestem postrzegany publicznie.

I.SZ. Sir Hillary, dziękuję za wywiad i w imieniu Radia ZET życzę Panu wszystkiego najlepszego.

E.H. Dziękuję.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)