Rosyjski walec propagandowy. Polska jednym z najważniejszych celów wojny informacyjnej Kremla
• Rosja wydaje na wojnę propagandową setki milionów dolarów
• Celem jest zastraszenie i dezinformacja zagranicznej opinii publicznej
• Kreml gra też na wywołanie wewnętrznych podziałów w UE oraz pomiędzy nią i USA
• Rosyjskie media z upodobaniem używają wobec Polski negatywnych skojarzeń
• Polacy są nazywani sojusznikami Hitlera, rusofobami, współsprawcami Holokaustu
• Moskwa udowadnia Europie, że nasza polityka oparta na rusofobii, to jedna z głównych przyczyn braku korzystnych relacji Rosji i UE
25.05.2016 | aktual.: 25.05.2016 10:30
Pomiędzy Rosją i Zachodem trwa wojna. Trwa rosyjska agresja propagandowa i informacyjna, które tamtejsza doktryna wojskowa traktuje tak samo, jak klasyczne ofensywy militarne. Jeśli ktoś myśli inaczej, pozostaje w błędzie i pora nareszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Szczególnie w Polsce, która zajmuje poczesne miejsce na liście rosyjskich celów wojskowych.
Rosyjska wojna informacyjna
W 2014 r. prezydent Władimir Putin zatwierdził doktrynę wojskową Rosji. Wśród zagrożeń bezpieczeństwa na pierwszy plan wysunięto wojnę informacyjną. Moskiewscy stratedzy rozumieją to pojęcie bardzo szeroko, od starcia informacyjnego w cyberprzestrzeni, poprzez konfrontację medialną, po działania ekonomiczne. Głównym celem jest obrona przed destabilizacją, czyli kolorową rewolucją. W związku z tym Kreml rezerwuje sobie szerokie spektrum odpowiedzi. Od uderzenia informacyjnego, po prewencyjny atak jądrowy. Zastanawia także interpretacja przyczyn wojny informacyjnej ponieważ za główną uznano zagrożenie Rosji zachodnimi wartościami cywilizacyjnymi, demokracją, państwem prawa i wolnym rynkiem.
Nowelizacja doktryny wojskowej była tylko podsumowaniem wcześniejszych kroków praktycznych. Chodzi o budowę ogromnej infrastruktury wojny informacyjnej. Według zachodnich szacunków Rosja wydaje obecnie na ten cel ok. 1,4 mld dolarów rocznie. Zgodnie z rosyjskimi ocenami, przekaz dociera do audytorium liczącego 600-800 mln osób ze 130 państw. Kreml zmienił również metody walki. Celem specjalnych operacji informacyjnych o ofensywnym charakterze jest zastraszenie i dezinformacja zagranicznej opinii publicznej, osiągane dzięki zmasowanemu atakowi medialnemu. Taka metoda nie pozwala odbiorcom na oddzielenie fałszu od prawdy.
Zmieniło się także instrumentarium wojny. Jeśli wcześniej dominowały literatura, film i papierowa prasa, to obecnie głównym narzędziem są media elektroniczne. Od potężnych stacji telewizyjnych w rodzaju Russia Today, przez agencje informacyjne takie jak Sputnik, po masowy trolling. Dziesiątki tysięcy trolli swoimi fejkami nie tylko zatruwają internet, tworząc fałszywy kontent, czyli treść, ale każdą dyskusję w sieciach społecznościowych sprowadzają do chamskiej przepychanki. A więc zgodnie z klasyczną definicją marszałka Suworowa, współczesna wojna informacyjna to szybkość, zmasowany atak i giętkie dostosowanie do okoliczności.
Na dwa fronty
Początkowo cele wojny informacyjnej były ograniczone do rosyjskiego podwórka. W 2011 r. zaatakowano opozycję polityczną i społeczeństwo obywatelskie. Jednak od chwili wybuchu Arabskiej Wiosny, Kreml zaczął się bać zagranicy. Po egzekucji Muammara Kadafiego, Putin miał chyba nocne koszmary, a jako winnego wskazał Zachód. Dlatego kolejny atak informacyjny nastąpił na dwóch frontach. Wewnętrzny służył takiemu zmanipulowaniu społeczeństwa, aby każdy Rosjanin odczuł groźbę zachodniej agresji.
Socjolog Lew Gudkow z Centrum Analitycznego Lewada mówi o schemacie, dzięki któremu wrogie nastawienie Rosjan do wybranego państwa lub narodu, następuje po 2-3 miesiącach zmasowanego natarcia kremlowskich mediów. Gudkow twierdzi, że Putin specjalnie tworzy negatywny program społeczny, a zakładanym efektem jest budowa równie negatywnej zbiorowej tożsamości - to jest takiej, w której wspólnota narodowa trwa wyłącznie dzięki sztucznie wykreowanemu obrazowi wroga zewnętrznego i wewnętrznego.
Strategia wojny informacyjnej obliczona na rosyjskie audytorium miała jeszcze charakter obronny, ale od czasu ukraińskiego buntu, Putin przeszedł do zdecydowanej ofensywy wobec USA, NATO i UE. Propaganda i wojna informacyjna nie są nowymi pojęciami, eksperci wskazują jednak na zdecydowane różnice w amerykańskim, europejskim i rosyjskim podejściu. W USA dominuje pogląd, że rezultatem operacji informacyjnych winno być przekonanie drugiej strony do amerykańskich racji, na przykład stylu życia. Dla odmiany państwa UE zakładają zmianę postępowania partnera, zgodnie z europejskim systemem wartości. Rosyjska machina propagandowa niszczy przeciwnika, wprowadzając chaos informacyjny i siejąc zwątpienie oraz strach.
Bardzo ważnym aspektem wojny informacyjnej Kremla jest wywołanie wewnętrznych podziałów w UE oraz pomiędzy nią i USA. Dopiero zniszczenie zachodnich wartości zagwarantuje Kremlowi całkowite podporządkowanie Rosjan, ponieważ pozbawi ich kulturowej alternatywy. Służy temu również koncepcja V kolumny, czyli wykreowanie zachodniego spisku i jego rosyjskich pomocników - agentów.
Jakie są rezultaty? 95 proc. rosyjskich mediów uprawia tzw. twardą propagandę, dzięki czemu krzywa społecznej wrogości wobec zagranicy stale rośnie. Jeśli w 2006 r. 23 proc. Rosjan uważało USA za głównego wroga, to w 2015 r. ich liczba wzrosła do 73 proc. Drugie miejsce zajmuje Ukraina (wzrost z 13 do 37 proc). Kolejne należą ex aequo do Wielkiej Brytanii (przyrost z 2 do 22 proc.) i Niemiec (z 6 do 18 proc.) Również Polska zajmuje wysoką pozycję na propagandowej liście wrogów. Według Gudkowa antypolskość utrzymuje się w stabilnym przedziale 20-22 proc. Ale o tym nieco później, czas przejść do praktyki wojennej.
Obozy koncentracyjne NATO
Podczas II wojny światowej aliancka prasa z zachwytem opisywała russkij katok - rosyjski walec, który toczył się niszcząc III Rzeszę, a przy okazji niepodległość połowy Europy. Dziś byli alianci przecierają oczy ze zdumienia, russkij katok, tyle że informacyjny, toczy się z równie przerażającą konsekwencją. Pierwszą ofiarą padła Ukraina. Rosyjskojęzyczny i nie tylko internet zalały fałszywki o okrucieństwach popełnianych w Donbasie przez armię rządową.
Sztandarowym osiągnięciem jest wywiad telewizyjny, w którym mieszkanka Słowiańska epatuje informacją o chłopcu ukrzyżowanym przez współczesnych banderowców. Dziennikarskie śledztwo ujawniło, że dezinformacja został bezczelnie kupiona, kobieta zgodziła się na fałsz z braku środków do życia. Generalnie, im drastyczniej tym lepiej, i przestrzeń medialną zalały zdjęcia dzieci zabitych rzekomo przez ukraińską armię. Tyle że pochodziły z lat wcześniejszych, źródłem była rosyjska prasa regionalna, i prezentowały ofiary maniaków seksualnych. Kto chce więcej szczegółów brudnej wojny hybrydowej, niech sięgnie do strony stopfake.org, demaskującej rosyjskie kłamstwa.
Podobnie przebiega rosyjska ofensywa wobec krajów bałtyckich. Dziennikarze z Litwy, Łotwy i Estonii nakręcili wspólnie dokument pt. "Master Plan". Jak wiadomo, trzy kraje bałtyckie zamieszkuje liczna mniejszość rosyjska, dlatego celem Master Planu Kremla jest wbicie etnicznego klina. Główne role odgrywają przedstawiciele rosyjskich społeczności, którzy za tysiące euro moskiewskich grantów rozkręcają histerię narodowościową. Próbka ich działalności to rozpowszechnianie informacji, jakoby prawdziwym powodem zwiększonej obecność wojsk NATO, a szczególnie USA w krajach bałtyckich, jest budowa obozów koncentracyjnych, do których zostaną zagnani miejscowi Rosjanie. A potem unicestwieni według znanych wzorców hitlerowskiego Holokaustu. Podłe? Więcej niż podłe.
Inaczej przebiega operacja w Europie Zachodniej. Pamiętamy przypadek Lizy, niemieckiej dziewczynki, jakoby porwanej w Berlinie przez syryjskich imigrantów. Wieść o zdarzeniu momentalnie obiegła internet, a potem inne media, wywołując uliczne protesty oburzonych Niemców. I o to chodziło, bo jak wyjaśnił Urząd Ochrony Konstytucji (odpowiednik niemieckiego ABW)
informacja była fałszywką, a celem destabilizacja państwa, aż do dymisji kanclerz Merkel włącznie. Bo to ona była rzeczywistym celem ataku informacyjnego, jako polityk, który wymusił unijną spójność antyrosyjskich sankcji.
Afera ujawniła także ważne fakty. Po pierwsze, zakładanymi odbiorcami fałszywki były skrajnie prawicowe ugrupowania polityczne oraz rosyjska emigracja, licząca w Niemczech ok. 2 mln osób. To na ich uliczną mobilizację liczył Kreml, i niewiele się pomylił. Porównanie poglądów Rosji oraz skrajnie prawicowych partii UE na kryzys migracyjny, wydarzenia ukraińskie i zwalczanie terroryzmu dowiodły daleko posuniętej zgodności. Z tym że stroną absorbującą interpretację zdarzeń jest europejskie audytorium.
Po drugie, fałszywka Lizy była zaczerpnięta z elementarza KGB. Nieprawdziwa informacja pojawiła się na mało znanym niemieckim portalu, skąd rozpowszechniły go główne media rosyjskie, trafiając obuchem do agencji europejskich. A potem swoje zrobiły zdalnie sterowane rosyjskie trolle. Taką metodę, z wykorzystaniem prasy tzw. Trzeciego Świata, praktykował powszechnie KGB w latach zimnej wojny.
Nietrudno domyślić się, na co obecnie liczy Rosja. Tysiące dezinformujących ataków, trudnych do źródłowego i merytorycznego zweryfikowania, za to ze znaczącym udziałem tzw. pożytecznych idiotów, pozwalają żywić nadzieję, że pewnego dnia Europejczycy obudzą się przekonani do racji Kremla. Wobec tego zaczną się domagać od narodowych rządów i władz UE respektowania rosyjskiego punktu widzenia na rzeczywistość. To dopiero będzie pospolite ruszenie V kolumny, o jakim nie przestaje marzyć Putin. Innym ważnym celem rosyjskiego ataku informacyjnego jest Polska.
Rusofobia polskich panów
W rosyjskich mediach trudno znaleźć jakąkolwiek pozytywną informację o Polsce lub Polakach. Jesteśmy pod tym względem kompletnie wymazani z rosyjskiej świadomości. Z trudem przebił się tylko Robert Lewandowski, dzięki pięciu golom strzelonym w jednym meczu, ale nie jako Polak, tylko zawodnik niemieckiej drużyny. I to koniec pozytywnej listy. Za to negatywnych skojarzeń jest więcej niż dość, a głównym pozostaje polska obsesja antyrosyjska, czyli rusofobia. Takim motywem jest tłumaczone każde wydarzenie w naszym kraju oraz polska polityka zagraniczna.
Oczywiście swoje robi stereotyp historycznego myślenia, bo tzw. problem polski Rosji powstał wraz z rozbiorami Rzeczypospolitej pod koniec XVIII w. Puszkin, Dostojewski, Aksakow, Tiutczew, Hercen, lista rosyjskich myślicieli i publicystów usiłujących rozwiązać polski węzeł gordyjski imperium jest o wiele dłuższa, nie wspominając o antypolonizmie Stalina, dorównującym jego antysemityzmowi.
Taki wstęp jest niezbędny, aby zrozumieć współczesną narrację Rosji na polski temat, bo według kremlowskich strategów antyargumenty informacyjne mają się w głowach Rosjan ściśle łączyć z historyczną propagandą. I tak, rosyjskie media z upodobaniem używają wobec Polski negatywnych skojarzeń, mających wywoływać u odbiorcy strach i nienawiść. Polska jest więc uporczywie nazywana sojusznikiem Hitlera, a Polacy asocjowani z Białopolakami, czyli ciemiężycielami. Kreml propaguje także nazwę polskich obozów koncentracyjnych i lansuje tezę o współudziale Polaków w Holokauście.
To retoryczne pytanie, jakie skojarzenia budzi taki wizerunek Polski w rosyjskim społeczeństwie, na którego krwi Stalin zbudował swoje imperium? Jeśli dodać do tego wojenne zwycięstwo ZSRR, traktowane jako mit założycielski współczesnej Rosji, a obchody 9 maja, jako główny czynnik patriotycznej integracji ludu z Kremlem, nasz kraj i my wszyscy urastamy do rangi historycznego i współczesnego zagrożenia bezpieczeństwa. Na efekty nie trzeba czekać, tzw. bojownicy o Russkij Mir ("rosyjski świat"), czyli donbascy separatyści, co i rusz widzą po drugiej stronie frontu polskich najemników i polską broń. Jeden z watażków o ksywie Motorola odgrażał się przed kamerą rosyjskiej TV, że jak będzie trzeba, to dojdzie z bojem do Warszawy.
Częstą zagrywką informacyjną jest podparcie własnej argumentacji tzw. autorytetem, czyli osobą, dzięki której rosyjski widz jest przekonany o szerokim poparciu Putina w Europie. Celują wśród nich pożyteczni idioci, włącznie z polskim egzemplarzem Mateuszem Piskorskim. Nic nie dodawało wiarygodności rosyjskim szalbierstwom informacyjnym, niż jego udział w różnych hucpach, takich jak wybory na Krymie czy w Abchazji. Jeśli nawet w rusofobicznej Polsce są "politycy" popierający Putina, to tym bardziej Rosjanie powinni ufać swojemu prezydentowi.
Co dodaje wiarygodności narracji politycznej? Dokumentalne kadry oddziałujące na współczesne emocje, bo to na nich bazuje wojna informacyjna. Dlatego często można spotkać kadry, na których polscy oficerowie witają się z hitlerowskimi odpowiednikami. Podobnie jest z narracją o rosyjskich jeńcach z 1920 r. pomordowanych jakoby z premedytacją w polskich obozach koncentracyjnych. To nic, że nasi oficerowie witali się z niemieckimi protokolarnie, z okazji uroczystości państwowych, a los jeńców oddają wstrząsające zdjęcia ukraińskiego głodu urządzonego przez Stalina. Negatywny obraz Polski i Polaków został dokumentalnie wzmocniony.
Ale żeby nie ograniczać się do historii, warto prześledzić współczesne relacje reporterskie z Polski. W tym przypadku jest stosowana metoda odbijania piłeczki. Jeśli Zachód wini rosyjskie władze w łamaniu praw człowieka, Kreml odpiera zarzuty pokazując Rosjanom, na przykład niepodległościowe zadymy polskich narodowców i wszelkie burdy z udziałem policji. Przekaz jest jasny - w Polsce biją demonstrantów bardziej niż OMON, a poza tym w Moskwie panuje porządek, a w Warszawie chaos, bo do tego prowadzi demokracja. I oczywiście w Polsce atakują Rosjan, a dowodem jest spalona budka strażnicza przed rosyjską ambasadą.
Jeśli chodzi o wolność słowa, to rosyjskie MSZ wydało odpowiednio nagłośniony medialnie raport o kondycji światowej demokracji, surowo piętnując Warszawę za jej łamanie. Najbardziej rażąca jest jednak wybiórczość rosyjskiego przekazu na nasz temat. Dyżurni eksperci, na przykład nadworny trefniś i propagandysta Aleksander Puszkow, wytaczają ciężki argument o winie Polski za rozpętanie II wojny światowej, oczywiście bez jakiegokolwiek naświetlenia Rosjanom szerszego tła. Dlatego obecnie nasz kraj występuje w roli niewdzięcznika wobec Rosji, sukcesorki ZSRR, bo to ponad 600 tysięcy żołnierzy radzieckich zginęło wyzwalając nasz kraj. A Polacy w zamian niszczą radzieckie cmentarze i pomniki wdzięczności - donosi kremlowska telewizja.
Mieszanka półprawd i otwartego fałszu to podstawa dezinformacji na temat Polski, które mają opanować rosyjskie umysły. Jaki jest generalny cel takiego wizerunku Polski i Polaków? Bardzo prosty. Moskwa udowadnia Europie, że nasz kraj i nasza polityka oparta na rusofobii, to jedna z głównych przyczyn braku wzajemnie korzystnych relacji Rosji i UE. Warszawa to wspólny i ciągły problem europejsko-rosyjski. Można się założyć, że po informacyjnym przygotowaniu, taki właśnie ton zdominuje rosyjską dyplomację i rosyjską ofensywę informacyjną w Europie. To dlatego Kreml nie reagował dotychczas na polaryzację i radykalizację polskiej sceny politycznej, licząc, że wyciągnie przysłowiowe kasztany z ognia polskimi rękami.
Na zakończenie i ku przestrodze warto oddać na chwilę głos Żannie Niemcowej, córce zamordowanego z zimną krwią Borysa Niemcowa, opozycyjnego polityka i przeciwnika Putina. Rosyjska propaganda zabija, nie tylko umysł i zdrowy rozsądek, ale dosłownie. Żanna Niemcowa twierdzi także, że rosyjska wojna informacyjna wydana Europie dehumanizuje obiekty ataku, a jeśli tak, to daje przyzwolenie na nieludzkie zachowanie wobec nich. Otwartym pozostaje pytanie, czy to praktyczne przygotowanie do gorącej konfrontacji militarnej, zważywszy, że wewnętrzny front propagandowy pełną parą przekształca rosyjską młodzież w bezmyślnych janczarów Kremla. Z drugiej strony, to prawdziwy paradoks, że w tym samym czasie Putin zaostrzył odpowiedzialność karną za szerzenie nienawiści etnicznej i wzniecanie waśni narodowościowych. Stawia tym samym siebie w pierwszym rzędzie oskarżonych.