Rosyjski ekspert: gdyby nie brzoza, nie byłoby tragedii
Eksperci z Rosji nie zgadzają się z zarzutami, formułowanymi w Polsce pod adresem kontrolerów lotów z lotniska pod Smoleńskiem, gdzie 10 kwietnia 2010 roku rozbił się polski Tu-154M. Pilot-doświadczalny na Tu-154 Ruben Esajan stwierdził, że polski samolot spóźnił się z odejściem na drugi krąg. Zaznaczył jednak, że nie doszłoby do tragedii, gdyby na drodze samolotu nie znalazła się brzoza. - Tupolew odszedłby, gdyby nie ta brzoza, która znalazła się na jego drodze - powiedział.
20.01.2011 | aktual.: 20.01.2011 14:23
Według cytowanego przez dziennik "Izwiestija" doświadczalnego pilota Aleksandra Akimienkowa, nikt nie zezwolił Polakom na lądowanie. "Ziemia. Lądowanie dodatkowo". Po tym pilot powinien oświadczyć: "Podjąłem decyzję, że siadam u was, zabezpieczcie lądowanie. Jednak on o to nie poprosił" - zauważył Akimienkow.
Rosyjski pilot podkreślił też, że załoga polskiego Tupolewa powinna była podchodzić do lądowania sterując ręcznie, a nie na pilocie automatycznym.
Z kolei pilot lotnictwa cywilnego Władimir Gierasimow, którego także przytacza "Izwiestija", ocenił, że "kontroler działał bardzo precyzyjnie". "Gdy spostrzegł, że samolot schodzi pod ścieżkę, nie tylko ostrzegł o tym załogę, lecz również dał komendę: "101, horyzont!". Oznacza to przerwanie zniżania i przestawienie samolotu na lot horyzontalny" - powiedział.
Zdaniem Gierasimowa, "wszelkie opinie, że uczyniono to zbyt późno, są dyletanckie". "Samolot zniżał się nie z obliczeniową prędkością wertykalną 3,5 metra na sekundę, ponad 9 metrów. W ciągu około trzech sekund zszedł poniżej wysokości 60 metrów, wpadając w pułapkę, z której nie mógł się wydostać" - wskazał pilot.
Natomiast pilot-doświadczalny na Tu-154 Ruben Esajan, do którego opinii odwołuje się rządowa "Rossijskaja Gazieta", zwrócił uwagę, że "kontroler ostrzegł polskich pilotów, że pogoda jest zła; że widoczność jest poniżej minimum". "Oznacza to, że lotnisko jest zamknięte dla lądowań" - zaznaczył Esajan, który jest też zastępcą dyrektora generalnego Państwowego Naukowo-Badawczego Instytutu Lotnictwa Cywilnego.
"Zgodnie z przepisami międzynarodowymi, jeśli dowódca statku w takiej sytuacji podejmuje decyzję o lądowaniu, to cała odpowiedzialność spada na niego. Kontroler nie może ponosić odpowiedzialności za konsekwencje tej decyzji" - oznajmił pilot, noszący tytuł bohatera Rosji.
Esajan zaznaczył, że polski samolot był wyposażony w system ostrzegający przed zbliżeniem z ziemią (TAWS). "W 2002 roku testowałem ten system razem z polskim pilotem. System ten początkowo - do 100 metrów - ostrzega, że ziemia jest blisko. A od 70 metrów daje komendę po angielsku: "Pull up", czyli "Do góry". Tu-154M zniżał się bardzo szybko, próbując doścignąć standardową ścieżkę, gdyż był za wysoko. Przy poleceniu "Pull up" powinien był zacząć nabierać wysokość, aby system się wyłączył" - powiedział.
W ocenie Esajana, pilot Tupolewa spóźnił się z decyzją o odejściu na drugi krąg. "Na standardowej ścieżce, na której powinien się był znajdować, prędkość zniżania wynosi 4 metry na sekundę. On zniżał się z prędkością ośmiu metrów. Przy ośmiu metrach na sekundę przy wyprowadzaniu ze zniżania samolot opada jeszcze o 25-28 metrów. Jest to standardowe opadanie dla takich samolotów" - wyjaśnił. "Sprawiło to, że znalazł się cztery metry nad ziemią. I odszedłby, gdyby nie ta brzoza, która znalazła się na jego drodze" - dodał rosyjski pilot.
Czytaj także: To nie Anodina rozdaje karty! Kto pociąga za sznurki?