Niespodziewane uderzenie generałów. Wskazują głównego winowajcę
Eksperci, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, są zgodni: lekcje z poprzednich dwóch przypadków, czyli Przewodowa i Bydgoszczy zostały odrobione. W piątek nad ranem podczas zmasowanego ataku Rosji na Ukrainę jeden z pocisków przez trzy minuty znajdował się w polskiej przestrzeni powietrznej.
29.12.2023 20:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"W piątek o godz. 7:12 od strony granicy z Ukrainą, doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez obiekt, który po niecałych trzech minutach opuścił terytorium Polski. Identyfikujemy go jako rosyjską rakietę manewrującą. Przez cały czas tor lotu rakiety był śledzony przez systemy radiolokacyjne, zarówno polskie, jak i sojusznicze" - poinformował Sztab Generalny Wojska Polskiego.
"Cały proces był jasny, otwarty"
- W przeciwieństwie do poprzednich przypadków, tym razem system zadziałał prawidłowo, według procedur, które są ustalone. W momencie zagrożenia, czyli ataku rosyjskiego na Ukrainę, nasz system został podniesiony w określony stan gotowości bojowej, co pozwalało na szybką reakcję - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Jan Rajchel były rektor Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tak samo uważa gen. Tomasz Drewniak, były Inspektor Sił Powietrznych RP. - Cały proces był jasny, otwarty. Poszczególne etapy następowały logicznie jeden po drugim, czyli wojsko, a następnie minister, premier, prezydent. Wojskowi stojący razem z politykami, politycy mówiący o części politycznej, a wojskowi wypowiadający się fachowo o części wojskowej. Obywatele nie byli w jakimś rozedrganiu informacyjnym, to spływało po kolei, nikt nie próbował snuć dzikich spekulacji - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. - Uważam, że lekcje z poprzednich dwóch przypadków, czyli Przewodowa i Bydgoszczy zostały odrobione - dodaje ekspert.
Mariusz Błaszczak o "embargu informacyjnym"
Przed oficjalnym komunikatem Telewizja Republika podała na swojej antenie, że "rakieta spadła w miejscowości Wożuczyn-Cukrownia" w powiecie tomaszowskim. Służby nie potwierdzały tych informacji. W sieci zawrzało, a do akcji wkroczył były minister obrony Mariusz Błaszczak.
"Panie Kosiniak-Kamysz, czy ukrywa Pan przed Polakami, że w okolicach Tomaszowa Lubelskiego spadła rakieta? Odbieram wiele sygnałów od żołnierzy, którzy mówią, że 'coś' spadło na nasze terytorium i zostało wprowadzone embargo informacyjne. Żądamy wyjaśnień!" - zwrócił się do obecnego ministra obrony Mariusz Błaszczak. W kolejnym wpisie napisał: "Nie wiemy, co spadło w okolicy Tomaszowa Lubelskiego. Nie wiemy, czy ktoś ucierpiał. Nie wiemy, czemu nie zadziałały systemy obrony przeciwlotniczej. Państwo działa?".
- Akurat minister Mariusz Błaszczak jest osobą, która powinna dość ostrożnie tego typu opinie wygłaszać, bo ani Przewodowo, ani Bydgoszcz to nie były sukcesy. W Przewodowie spadła część rakiety ukraińskiej i zabiła dwie osoby. To Amerykanie wydali oświadczenie o tym, co się stało w Polsce, a nie my. Pod Bydgoszczą już nawet nie będę wspominał, ile te części leżały w krzakach - komentuje gen. Tomasz Drewniak.
Głowica rakiety, która spadła pod Bydgoszczą w grudniu 2022 roku została odnaleziona w maju przez cywila.
Gen. Drewniak podkreśla, że szczególnie politycy powinni patrzeć na szerszą odpowiedzialność.
- Polska nie jest monopartyjnym blokiem, jak to było 50 lat temu, tylko wszyscy politycy powinni ponosić odpowiedzialność za bezpieczeństwo. Takie komentarze są, delikatnie mówiąc, niepotrzebne. Bezpieczeństwo Polski jest najważniejsze i w takich sytuacjach, kiedy mamy zdarzenie i nie wiemy do końca jakie - powinniśmy się wstrzymać z radykalnymi komentarzami - dodał były Inspektor Sił Powietrznych RP.
Kilka godzin później w piątek, były szef MON Mariusz Błaszczak zorganizował konferencję prasową w Sejmie. - Zadaje publiczne pytania: co się wydarzyło, dlaczego nie zadziałała obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa - mówił Błaszak.
Gen. Tomasz Drewniak, były Inspektor Sił Powietrznych RP zwraca uwagę, że należałoby się zastanowić nad rozwiązaniami systemowymi.
- Niestety minister Błaszczak nie dokonał inicjatywy w tym zakresie, gdyż musimy sobie zdawać sprawę, że w okresie pokoju, w którym się znajdujemy, nie ma możliwości zniszczenia obiektu powietrznego naruszającego naszą przestrzeń powietrzną bez jego identyfikacji wzrokowej. Takiego zniszczenia mogłyby dokonać wyłącznie samoloty myśliwskie, których piloci zidentyfikowaliby obiekt i wtedy decyzja Dowództwa Operacyjnego o jego ewentualnym zniszczeniu jest możliwa - tłumaczy.
Jak podkreśla były rektor Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, wyjątek stanowią szczególne sytuacje np. istnienie dużego prawdopodobieństwa, że celem rakiety jest broniony obiekt lub leci on na obiekt chroniony obroną przeciwlotniczą krótkiego zasięgu.
- Jednak proces podejmowania decyzji jest zbyt długi, żeby coś takiego można było zrealizować. Dlatego należałoby się zastanowić nad procedurami, które wynikają z prawa międzynarodowego, są wyrażone w naszym ustawodawstwie, prawie lotniczym i instrukcjami operacyjnymi. Jak na razie one mówią wprost, że obiekt można zniszczyć tylko po identyfikacji wzrokowej - dodaje gen. Rajchel.
Jednocześnie należy pamiętać, że zniszczenie takiej rakiety nie jest takie proste ze względów bezpieczeństwa. - Ona nie wyparuje. Jeżeli zostanie strącona antyrakietą, to szczątki obu pocisków spadną na ziemię, a jak pokazuje przykład izraelski, szczątki dokonują większych strat niż upadek samej rakiety - przestrzega.
Gen. Tomasz Drewniak podkreśla, że musimy być przygotowani na takie sytuacje, bo to kolejny taki przypadek, że rakieta wlatuje w polską przestrzeń powietrzną w momencie, gdy jest intensywny nalot na miasta ukraińskie, a szczególnie na miasta w pobliżu polskiej granicy. - Mówię o Lwowie i Jaworowie. W Jaworowie szkolą się ukraińscy żołnierze. Tam też są zachodni instruktorzy i sprzęt. To łakomy kąsek dla Rosjan, a do tego położony bardzo blisko Polski - zaznacza.
30 osób nie żyje, 160 rannych
W piątek wieczorem prezydent Wołodymyr Zełenski przekazał, że w wielu miastach po nocnym ostrzale Ukrainy wciąż trwa akcja ratunkowa. - Najbardziej masowy atak tych szumowin to prawie 160 rakiet i dronów. Nasi żołnierze zestrzelili większość z nich – różnego rodzaju rakiety i "szahedy". Cele są znane Rosji – zniszczeniu lub uszkodzeniu uległo ponad 100 domów prywatnych, 45 wieżowców, szkoły, dwa kościoły, szpitale, szpital położniczy, wiele obiektów handlowych i magazynowych - powiedział na nagraniu.
W ataku zginęło 30 osób a 160 zostało rannych - poinformował minister spraw wewnętrznych Ukrainy Ihor Kłymenko w mediach społecznościowych.
Mateusz Czmiel, dziennikarz Wirtualnej Polski