Rosyjscy generałowie giną w Ukrainie. Ekspert: muszą straszyć i poganiać zwykłych żołnierzy
Rosja przygotowuje się do wielkiej defilady wojskowej 9 maja z okazji Dnia Zwycięstwa, czyli świętowania zakończenia II wojny światowej. Z tej okazji Kreml planuje zaprezentować dawno niewidziane sprzęty wojskowe, m.in. samolot Ił-80, nazywany potocznie ''latającym Kremlem". Czy sięganie po tego typu jednostki to forma straszenia krajów Zachodu i tzw. ''prężenie muskułów'' przez Władimira Putina? - Straszenie jest bardzo ważnym elementem tej wojny. PR Putina na rynek wewnętrzny jest cały czas skuteczny. Dlatego też nie wierzę w jakąkolwiek zmianę władzy w Rosji. Nie widzimy żadnych protestów, jeżeli widzimy, to demonstracje poparcia. Pokazywanie kolejnych elementów dowodzenia, straszenia, myślę, że już nie działa na Zachód. Uodporniliśmy się na to, co mówi Putin. [...] Jeżeli zdecyduje się na atak na kolejne miejsca w Ukrainie, albo w innych miejscach europejskich, [...] to są to jednak ''padaczkowe'' ruchy Putina - powiedział gen. bryg. rez. Jarosław Stróżyk, wiceprezes fundacji Stratpoints, który był gościem programu ''Newsroom WP''. W dalszej części wypowiedzi gen. Stróżyk skomentował niskie morale żołnierzy rosyjskich oraz potrzebę wysyłania wysokich oficerów, np. pułkowników i generałów na linię frontu, którzy zostają ranni lub giną. - Rzeczywiście rosyjscy generałowie giną w dość dużych liczbach. Rosyjskich żołnierzy teraz jak i np. podczas II wojny światowej trzeba straszyć i poganiać. W dużej mierze są to żołnierze z poboru, więc ich motywacja jest słabsza, o ile jest jakakolwiek. Wizyta gen. Gierasimowa rzeczywiście wydaje się potwierdzona. Miała na celu mobilizację tego szczebla dowodzenia. Najważniejszy żołnierz rosyjski pojawia się na Ukrainie, więc sytuacja jest poważna - skomentował gość programu ''Newsroom WP''.