Rośnie poparcie dla południowokoreańskiej broni atomowej. To tylko kwestia czasu?
Podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej ówczesny kandydat Donald Trump sugerował, że Korea Południowa i Japonia powinny zainwestować we własną broń atomową zamiast polegać na amerykańskim parasolu ochronnym, kosztującym podatników miliardy dolarów. I choć w międzyczasie całkowicie wycofał się z tego stanowiska, to jego życzenie może kiedyś stać się faktem.
Mimo wyborczego zwycięstwa nuklearnego "gołębia" Moon Jae-ina w maju, Korea Południowa coraz bardziej pochłonięta jest debatą nad jednym pytaniem: czy powinniśmy mieć własną broń atomową? Już dla 60 proc. obywateli kraju, odpowiedź brzmi "tak". Jeszcze więcej - 68 proc.- popiera powrót na półwysep amerykańskich bomb taktycznych. A atmosferę podgrzewają jeszcze politycy. Kiedy Hong Joon-pyo, lider opozycyjnej partii Saenuri w ubiegłym tygodniu odwiedził Waszyngton, przedstawił propozycję utworzenia sojuszu nuklearnego, umieszczając broń jądrową w Korei Południowej i Japonii. Zapowiedział przy tym, że jeśli USA się na to nie zgodzą, Seul i Tokio będą zmuszone same zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Takie pomysły nie są czymś nowym; jeszcze w latach 70-tych Korea Południowa starała sie o własną bombę. Jednak teraz, w sytuacji narastającego napięcia wokół Korei Północnej i jej arsenału atomowego - oraz niknących szans na rozbrojenie reżimu - zyskują one dodatkową powagę. Wszystko w wyniku obaw, o to, czy Waszyngton, stając w obliczu zagrożenia ataku na własne terytorium, nie cofnie się przed obroną swoich sojuszników.
- Jeśli USA pozwolą Korei Północnej zatrzymać broń nuklearną, Waszyngton nie będzie mógł dać Seulowi wystarczającego poczucia bezpieczeństwa za pomocą swojego arsenału jądrowego. I nie będzie już w stanie powstrzymać Seulu przed budową własnego arsenału - mówi Kim Jae Yeop, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego z Uniwersytetuy Hannam w Daejeon.
Dlatego według byłego sekretarza stanu Henry'ego Kissingera, perspektywa rozprzestrzenienia się broni atomowej może być nieunikniona.
- Jeśli Korea Północna nadal będzie posiadać broń atomową, broń ta musi się w reszcie Azji. Nie może być tak, że Północ będzie mieć broń atomową, a Południe nie będzie starać się jej dorównać. Japonia też nie będzie mogła siedzieć bezczynnie - stwierdził dyplomata.
Ale według Rafała Ciastonia, ekperta Fundacji Pułaskiego specjalizującego się w azjatyckich zbrojeniach, takie wnioski są przedwczesne.
- Do takich decyzji jest bardzo daleka droga. Na razie mamy do czynienia z niezobowiązującymi politycznymi wrzutkami i dyskusjami w mediach. To również element nacisku na USA, by bardziej angażowały się obronę Półwyspu i w rozwiązanie kryzysu - mówi WP Ciastoń. Ale zaznacza: - Ten temat będzie jeszcze wielokrotnie powracał. I na pewno jest w Korei Południowej wielu, którzy chcieliby dodać własny arsenał atomowy do wachlarza dostępnych opcji rozwiązań - dodaje.
Jak zauważa ekspert, gdyby tak się stało, również Japonia mogłaby podążyć tą samą drogą. Mimo że opinia publiczna wciąż jest silnie przeciwna posiadaniu broni atomowej, to rząd w Tokio skwapliwie wykorzystuje zagrożenie ze strony reżimu Kim Dzong Una, by stopniowo odchodzić od rygorów pacyfistycznej konstytucji i wzmacniać potencjał militarny. Z kolei zbrojenie się Japonii pociągnęłoby za sobą ryzyku wyścigu zbrojeń.
Pod względem technicznym, oba państwa byłyby w stanie dość szybko skonstruować własną broń atomową. Ale na drodze ich nuklearnych ambicji stoją poważne przeszkody.
- Byłoby to pogwałcenie traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Trudno sobie też wyobrazić, by USA dały na to formalne przyzwolenie, alby by wspólnota międzynardowa pozostałaby bierna - stwierdza Ciastoń. A do tego dochodzi jeszcze większe ryzyko, wiążące się z tym, jak zareagowałby Pjongjang. - Taka decyzja tylko zmniejszyłaby bezpieczeństwo międzynarodowe - dodaje.