Rosjanie mają przyjechać na ćwiczenia Dragon-17. Czeka na nich żołnierski dowcip
- Rosyjscy obserwatorzy będą obserwować ćwiczenia Dragon-17 - poinformował WP generał dywizji Jarosław Mika, Dowódca Rodzajów Sił Zbrojnych, kierujący manewrami Dragon 17 w Drawsku Pomorskim.
21.09.2017 | aktual.: 21.09.2017 21:25
- Zaprosiliśmy attache wojskowego, akurat dziś go nie było. Spodziewamy się jednak rosyjskich obserwatorów w kolejnych dniach, kiedy ćwiczenia będą już bardziej zaawansowane - dodaje generał Mika. Jak wyjaśnia w rozmowie z WP ćwiczenia Dragon-17 angażujące na 10 poligonach aż 17 tys. żołnierzy - z Polski, USA, Litwy i Wielkiej Brytanii - zostały zgłoszone do organizacji OBWE, co wynika z międzynarodowych przepisów. Wiadomo, że Rosjanie zgłosili chęć uczestnictwa w manewrach.
Wokół tego, czy polskie ćwiczenia na poligonie są odpowiedzią na zakończone już rosyjskie manewry pojawiło się już sporo emocji. W kolejnym zdaniu generał studzi nastroje. - Takie działania to standardowa procedura. Skoro polscy obserwatorzy uczestniczyli w ćwiczeniach Zapad 17, to trudno się dziwić, że Rosjanie zechcieli obejrzeć również, to co dzieje się u nas. Tym bardziej Dragon-17 odbywa się w znacznie większej skali - powiedział generał Mika.
Wśród żołnierzy na poligonie krąży już "oficjalny dowcip" polskich ćwiczeń: "Jeśli oni mieli Zapad, to nasze ćwiczenie powinno nazywać się... wypad".
Z tym "wypadem" to nawet by pasowało. W pierwszym epizodzie ćwiczeń Dragon-17 żołnierze m.in. z 11. Dywizji Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa oraz Kawalerii Powietrznej z Tomaszowa Mazowieckiego ćwiczyli na poligonie w Drawsku powstrzymanie ataku pancernego. Ćwiczenia z zainteresowaniem obserwowało kilkudziesięciu zagranicznych oficerów między innymi z Korei Południowej, Japonii, Chin. Również generał Darryl Williams, głównodowodzący siłami lądowymi NATO w Europie wysłał do Drawska Pomorskiego swoich reprezentantów.
Hipotetyczny scenariusz nie wskazuje Rosji jako agresora, ale nie trzeba umieć czytać między wierszami, aby przekonać się, o jaki kraj chodzi. Zaczyna się tak: "Roszczenie praw jednego z państw sąsiedzkich do dostępu do surowców energetycznych spowoduje próbę destabilizacji sytuacji politycznej, dezorganizacji funkcjonowania organów administracji państwowej i samorządowej czy opanowania spornego terytorium". To do złudzenia przypomina inwazję "zielonych ludzików" we wschodniej Ukrainie.
Rola "tych złych", którzy atakują, przypadła żołnierzom obsługującym sprzęt z czasów ZSRR. Obrońców atakowały więc samoloty Su-22 i najstarsze typy czołgów służących w polskiej armii. Kiedy nasi żołnierze wezwali odsiecz, na niebie pojawiły się Jastrzębie F-16. Chwilę później zatrzęsła się ziemia pod gąsienicami czołgów Leopard oraz od uderzenia artylerii. Tak spektakularna bitwa trwała ponad godzinę. Co ciekawe, gdyby podliczyć jej koszty, to z pewnością wyniosłyby kilka milionów. Samych tylko przeciwpancernych pocisków Spike wystrzelono kilka, a każdy z nich kosztował około 100 tys. dolarów.
"Rozwój wypadków pozostanie dla dowodców zagadką"
- Nie odgrywamy tutaj z góry ustalonych epizodów. Rozwój wypadków pozostanie dla dowodzących oficerów zagadką. Dowodzący ćwiczeniami będą musieli zareagować, podjąć decyzję, a żołnierze wykonywać powierzone zadania - wyjaśniał później generał Jarosław Mika.
To, że ćwiczenia są niespodzianką dla uczestników potwierdził później podporucznik obrony przeciwlotniczej: - Wczoraj dowiedziałem się, że przez najbliższy tydzień będziemy spali w wozie - wskazał na samobieżny zestaw przeciwlotniczy. Na poligonie obozuje już od dwóch tygodni. Dodał, że co kilka godzin ogłaszane są alarmy. Dlatego większość czasu spędza w ciasnym fotelu opancerzonego pojazdu. Jego misja: nie dopuścić do zniszczenia sztabu manewrów. Z kolei dowódca załogi Rosomaka przyznał, że do godz. 15 nie zdążył jeszcze zjeść śniadania. Na obiad też nie liczy, ale za to świetnie się bawi. - Na ćwiczenia o tej skali czeka się cały rok - wyjaśnia.
W ciągu najbliższego tygodnia w całej Polsce podobnych epizodów zostanie rozegranych co najmniej kilkanaście. Najbardziej spektakularny wydarzy się na lotnisku w Szymanach na Mazurach. 27 września odbędzie się tam operacja powietrzno-desantowa. Wtedy też po raz pierwszy zobaczymy w prawdziwej akcji Wojska Obrony Terytorialnej. Ich zadaniem będzie zajęcie zdobytego przez siły wrogiego państwa lotniska i przygotowanie terenu pod desant. Skoczkami będą polscy komandosi i sojusznicy z USA.
W czasie gdy armia mężczyzn bawiła się najdroższymi zabawkami, jakimi dysponuje Wojsko Polskie, trzy młode żołnierki z brygady logistycznej mokły na deszczu. Przypadło im kierowanie ruchem na skrzyżowaniu na poligonie. Przemoczonych mundurów nie wysuszą na kaloryferze. Nocują w namiotach rozstawionych w leśnym obozowisku. Żadna nie poskarżyła się nawet słowem.