Rosja w Syrii. Rośnie prawdopodobieństwo interwencji lądowej?
Ostatnie poczynania Rosji na Bliskim Wschodzie spotkały się z niepokojem NATO i zarzutami Stanów Zjednoczonych. Chociaż Władimir Putin zapewnia, że nie zamierza rozpoczynać interwencji lądowej, Amerykanie twierdzą, że już można dojrzeć jej pierwsze oznaki. Społeczeństwo rosyjskie na razie sprzeciwia się ewentualnej interwencji, ale wszystko mogą jeszcze odwrócić rosyjskie media, które coraz wyraźniej dostrajają się do moskiewskiego zaangażowania. Jak pokazują najnowsze przykłady, w prokremlowskiej telewizji nawet prognoza pogody może być powiązana z wojną w Syrii, a sama Syria może zostać uznana za źródło prawosławnej Rosji.
06.10.2015 | aktual.: 07.10.2015 11:56
Według sekretarza generalnego NATO, na oczach całego świata Rosja w istotny sposób wzmacnia swoje siły w Syrii. Jens Stoltenberg twierdzi, że Moskwa rozmieszcza już pierwsze siły lądowe, wbrew wcześniejszym zapewnieniom Władimira Putina, który mówił, że nie zamierza angażować rosyjskich sił w walkę na froncie.
"Zielone ludziki"?
Dodatkowego smaczku dodaje wypowiedź admirała w stanie spoczynku, a dziś szefa komisji Dumy Państwowej ds. obrony, Władimir Komojedow, który mówił w poniedziałek, że szeregi syryjskich wojsk mogą zasilić "ochotnicy" z Rosji. Automatycznie nasuwa to skojarzenia z rosyjską strategią "zielonych ludzików" na Ukrainie, ale były oficer operacyjny i analityk Agencji Wywiad Robert Cheda w rozmowie z Wirtualną Polską ocenił, że to na razie zbyt daleko idąca analogia. - Ochotnicy to propaganda. Na razie wiadomo o 24 osobach. Moskwa lubi badać reakcje opinii publicznej, rzucając pewien temat w przestrzeń medialną. To może być sprawdzanie reakcji na ewentualną konieczność zaangażowania kontyngentu o charakterze innym niż siły lotnicze - mówi Cheda.
Oprócz zwiększonych ruchów wojsk na lądzie, Sojusz Północnoatlantycki ostrzegał w ostatnich dniach również o niepokojących poczynaniach sił powietrznych. Szef NATO mówił o dwukrotnym naruszeniu tureckiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie samoloty, które jego zdaniem nie było przypadkowe, ponieważ przeloty trwały zbyt długo. - To nie wyglądało jak wypadek (…). Nie można zaakceptować naruszenia przestrzeni powietrznej innego państwa - mówił w poniedziałek Stoltenberg.
Z tych incydentów tłumaczył się w Ankarze rosyjski ambasador. Twierdził, że baza w Syrii, którą wykorzystują rosyjskie siły powietrzne, znajduje się około 20 kilometrów od granicy z Turcją i w niektórych warunkach pogodowych, samoloty muszą podchodzić do niej od północy. Za naruszenie przepraszał także Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych.
Wkrótce rosyjscy oficjele będą się prawdopodobnie tłumaczyli z kolejnego incydentu. We wtorek turecki Sztab Generalny poinformował o "zakłóceniu" patrolu ośmiu myśliwców F-16 przez samolot MiG-29 i systemy rakietowe rozmieszczone na terenie Syrii.
USA formułuje zarzuty
Z ostatnich amerykańskich ustaleń także wynika, że Rosja coraz intensywniej angażuje się w Syrii i rozszerza aktywność także na lądzie. Waszyngton zarzuca, że Moskwa przesuwa ciężką broń lądową i wojska w rejony, z których potencjalnie może wesprzeć armię Baszara al-Asada w walce z oddziałami antyreżimowymi zamiast przyczyniać się do deklarowanej walki dżihadystami z Państwa Islamskiego.
Według USA, wśród rosyjskiego sprzętu w Syrii są działa artyleryjskie oraz systemy rakietowe BM-30 Smiercz, przeznaczone do obsługi przez samodzielne brygady frontowe. Całe uzbrojenie znajduje się już w porcie w syryjskiej Latakii. Początkowo sądzono, że Rosja wykorzysta je do obrony portu, który jest między innymi siedzibą największej zagranicznej instalacji nasłuchowej Moskwy. Jednak ruchy wojsk w kierunku Homs, Hamy i Idlib każą sądzić, że broń może zostać wykorzystana na froncie do wsparcia wojsk al-Asada. - To tyle, jeśli chodzi o walkę z ISIS - mówił dla stacji NBC anonimowy przedstawiciel armii USA, krytykując rosyjską aktywność na Bliskim Wschodzie.
W poniedziałek Siergiej Ławrow za pośrednictwem agencji TASS skomentował zarzuty USA. Zdaniem rosyjskiego ministra spraw zagranicznych, nawet sami Amerykanie zdają sobie sprawę z fiaska prób stworzenia umiarkowanych rebeliantów. - Nikt nie wie o tych ludziach. Nikt tak naprawdę nie słyszał żadnej o umiarkowanej opozycji - odpierał Ławrow.
Rosyjska ziemia w Syrii
Obecna dynamika wydarzeń sygnalizuje, że Rosja zamierza "robić swoje", bez względu na ewentualną krytykę Zachodu. Wskazuje na to także medialny przekaz, który dostroił się do syryjskiej kampanii nalotów. Publiczna telewizja jeszcze niedawno odgrywała niebagatelną rolę w przypadku interwencji na Ukrainie. Wiele wskazuje na to, że podobnie może być także z Syrią.
- To jest ziemia święta. Dla nas, to jest nasza ziemia. Stamtąd przyszła do nas cywilizacja. Może niektórzy zapomnieli, ale z Antiochii przyszli pierwsi mnisi. To nie byli Grecy, ale Syryjczycy. Gdy obchodziliśmy 300. rocznicę dynastii Romanowów cała liturgia była nie Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej a Antiocheńskiej Cerkwi Prawosławnej. Gdyby nie było Antiochii i Syrii, nie byłoby prawosławia i Rosji! To jest nasza ziemia! - mówił Siemion Bagdasarow na antenie publicznej telewizji w najlepszym czasie antenowym.
Polityk Sprawiedliwej Rosji był gościem popularnego politycznego talk-show, a jego emocjonalna wypowiedź spotkała się z oklaskami publiczności. Pokrętna logika nie jest wynikiem niewiedzy, bo Bagdasarow jest z wykształcenia politologiem, który specjalizuje się w tematyce Azji Centralnej i Bliskiego Wschodu. Wypowiedź pokazuje, że Rosja robi co może, by uzasadnić swoją kampanię bombardowań w oczach społeczeństwa, a być może już teraz szykuje szerszą propagandową podbudowę pod ewentualną interwencję lądową.
Jeśli faktycznie doszłoby do takiej interwencji, solidne uzasadnienie z pewnością będzie Kremlowi potrzebne i musi zostać jasno wyłożone w mediach. Pod koniec września, na tydzień przez rozpoczęciem bombardowań, niezależny ośrodek badań społecznych Centrum Lewady przeprowadził sondaż wśród. Z badania wynikało, że niemal 70 proc. respondentów wyraziło dezaprobatę dla bezpośredniego wsparcia militarnego dla syryjskich sojuszników. Tylko 14 proc. poparło taki krok.
Wynik pokazuje zatem, że rosyjskie zaangażowanie i jego ewentualne rozszerzenie będzie dużo twardszym orzechem do zgryzienia przez machinę propagandy Kremla niż interwencja na Ukrainie. - Wynika to z pamięci historycznej i reminiscencji nie tylko afgańskich, ale i czeczeńskich. Społeczeństwo pamięta nieudolnie prowadzone, krwawe i długie wojny ze stratami rosyjskimi. Rosjanie mają syndrom nieudanych wojen kolonialnych i się ich boją - ocenia Robert Cheda. Ekspert sądzi jednak, że machina propagandowa może w bardzo krótkim czasie zmienić nastawienie opinii publicznej. - Cóż może zadziałać lepiej na społeczeństwo niż wmawianie obrony wartości rosyjskich i powiązanie Syrii z "ruskim mirem"? Właśnie stąd mamy mnichów z Antiochii i nawiązanie do bizantyjskich korzeni "trzeciego Rzymu" Rosji - dodaje.
Bliskowschodni "narkotyk"
Rosja decyduje się przemycać syryjski wątek nawet do serwisów pogodowych. W publicznym kanale Rossija 24 prezenterka w niedziele mówiła o "doskonałej prognozie" do przelotów i bombardowań. - Rosyjskie siły powietrzne kontynuują swoją operację w Syrii. Eksperci mówią, że pod kątem pogody została ona bardzo dobrze zsynchronizowana - tłumaczyła pogodynka, gdy na ekranie wyświetlano myśliwiec Su-27.
- Październik w Syrii jest korzystny dla lotów - wykładała dalej, dodając, że średnia prędkość wiatrów wynosi tylko 2,4 m/s, a deszcz pada zaledwie co 10 dni. Nawet spore zachmurzenie nie przeszkodzi Rosji, ponieważ jak argumentowała pogodynka, październikowe chmury gromadzą się wysoko. - W tych warunkach meteorologicznych, samoloty mogą schodzić poniżej chmur, przeprowadzać efektywne uderzenia na cele lądowe i wznosić się wyżej, jeśli napotkają aktywny ogień przeciwlotniczy - podsumowała prezenterka.
Internetowy serwis magazynu "Time" wskazuje, że nawet jeden z prokremlowskich socjologów wyraził opinię, że już tylko 1/4 Rosjan uważnie śledzi wydarzenia na Ukrainie. - To już nie jest swego rodzaju informacyjny narkotyk, bez którego nie można przeżyć dnia - mówił Walerij Fiodorow.
- "Projekt ukraiński" jest zwijany. Nie tylko dlatego, że nie przyniósł zakładanych efektów, czyli oddziaływania na rzeczywistość ukraińską, ale także dlatego, że się opatrzył społeczeństwu rosyjskiemu. Poparcie społeczne dla Putina jest nadal wysokie, ale euforia krymska opada - dodaje Robert Cheda. Były analityk wywiadu ocenia, że Kreml świadomie odchodzi od Ukrainy. - Od mniej więcej trzech tygodni rosyjskie media zaczęły poświęcać mniej uwagi Ukrainie i zmienił się język tych relacji. Powstała próżnia, a wraz z nią problem, co w nią wprowadzić, szczególnie na tle pogarszającej się sytuacji ekonomicznej - mówi ekspert.
W takim układzie władze w Moskwie mogą zechcieć wypróbować inny, tym razem bliskowschodni "narkotyk", który może stać się medialnym remedium na osłabienie rubla, podwyżki i dokuczliwe sankcje.