Rosja łamie traktat INF. Zagrożenie, ale i szansa dla Polski
Złamanie przez Rosjan traktatu INF z europejskiego punktu widzenia to katastrofa. Paradoksalnie może to jednak zwiększyć szanse skutecznej obrony terytorium Polski, o ile Warszawa - i kraje zachodnie - podejmą odpowiednie kroki w celu budowy swoich zdolności obrony przeciwlotniczej.
Rosyjsko-amerykański układ INF (Intermediate-range Nuclear Forces) o likwidacji pocisków rakietowych średniego zasięgu (o zasięgu od 500 do 5500 km) z 1987 r., kończący 7 grudnia br. trzydzieści lat, był w ostatnich latach w dużej mierze fikcją, szczególnie jeżeli chodzi o rakiety cruise. Po pierwsze ograniczenia dotyczyły tak naprawdę tylko dwóch mocarstw i pośrednio państw NATO. Nie podporządkowały się im natomiast takie kraje jak np.: Chiny, Izrael, Korea Północna, Pakistan czy Indie.
Ponadto zakaz dotyczył tylko lądowych wyrzutni rakiet, natomiast nie obejmował systemów lotniczych i okrętowych. W ten sposób pociski można było odpalać z kontenera umieszczonego na okręcie stojącym w porcie a nie można już było tego robić ze kontenera postawionego kilka metrów dalej - na nabrzeżu. O ile w latach 80. umieszczenie rakiet cruise w kontenerach mogło być problemem, to teraz odpowiednie systemy zostały już opracowane, na przykład w Rosji.
Nikt dodatkowo nie miał żadnych możliwości skontrolowania, czy porozumienie w Rosji jest respektowane, czy też nie. Dowodem na to było bezkrytyczne przyjęcie specjalistów zachodnich, że rakiety balistyczne systemu Iskander-M mają deklarowany przez Rosjan zasięg maksymalny 480 km, a nie np. 501 km (formalnie do złamania traktatu - w wypadku pocisku balistycznego - potrzebne jest jego przetestowanie na danym zasięgu, podczas gdy w wypadku rakiety cruise wystarczy wprowadzić je do użycia). Nikt też nie kontrolował rzeczywistego sposobu rozwijania rosyjskich, okrętowych rakiet manewrujących 3M14 systemu Kalibr, które nagle, pod koniec 2017 r. pokazały swoje możliwości w faktycznych działaniach na celach w Syrii.
Alarmem powinno być już samo tworzenie przez Rosjan wyrzutni w kontenerach, które przecież mogą być montowane nie tylko na okrętach, ale również na pojazdach kołowych, nawet tylko doraźnie przystosowanych do tego zadania. Sprzyja temu gwałtowny rozwój techniki, związany ze zminiaturyzowaniem układów obróbki danych. Dzięki takiemu postępowi technologicznemu system wprowadzania celów do rakiet oraz sterowania startem pocisków można zmieścić tak naprawdę w niewielkim tablecie. Najwięcej miejsca zajmują więc tylko same rakiety umieszczone w kontenerach oraz system hydrauliczny, unoszący je do pozycji startowej.
Nagle nagłośnione protesty Amerykanów nie mają więc teraz sensu, ponieważ rakiety manewrujące już wprowadzono do działań operacyjnych w rakietowych jednostkach lądowych Federacji Rosyjskiej i nic tego raczej nie zmieni. Sama nazwa nowych pocisków (Novator 9M729 - według NATO SSC-8), przyjęta przez Amerykanów jest o tyle myląca, że w rzeczywistości chodzi najprawdopodobniej o lądową wersję startującej z okrętów rakiety 3M14 systemu Kalibr. Stany Zjednoczone godząc się na taką nomenklaturę dały Rosji możliwość tłumaczenia się (co zresztą władze na Kremlu robią), że wprowadzany przez nich pocisk to inny typ - 9M728 (według NATO SSC-7) o zasięgu mniejszym niż 500 km. A przecież w każdym przypadku jest to najprawdopodobniej po prostu Kalibr.
Sam spór o nazewnictwo jest kolejnym dowodem porażki państw zachodnich, jaką wcześniej było niewątpliwie patrzenie przez palce na rosyjskie prace nad rakietami manewrującymi (chociaż traktat INF zabraniał „testowania, produkcji i posiadania takiego uzbrojenia”). Amerykanie i specjaliści z NATO musieli przecież wiedzieć, że z powodów ekonomicznych w dzisiejszych czasach nie tworzy się już wyspecjalizowanych systemów uzbrojenia tylko dla jednego typu nosiciela, ale coś co jest wszechstronne i co można odpalić zarówno z platformy powietrznej, pływającej jak i lądowej.
Dlatego nie można się teraz dziwić, że rakiety 3M14 mogą w rzeczywistości startować zarówno z okrętowych wyrzutni pionowego startu, poziomych wyrzutni torpedowych okrętów podwodnych oraz kołowych pojazdów lądowego systemu rakietowego Iskander-M (oznaczanych niekiedy jako Iskander-K). Jest też prawie pewne, że w trakcie prac rozwojowych powstała wersja lotnicza, którą będzie można instalować nie tylko na samolotach bombowych, ale również na nowych myśliwcach wielozadaniowych. Samo nazewnictwo jest przy tym najmniej ważne, ponieważ dopóki Rosjanie nie będą chcieli, to rzeczywistych oznaczeń poszczególnych wersji będziemy mogli się tylko domyślać.
Udowodnienie winy, ale bez przyznania się winnego
Pomimo że o Kalibrach wiedziano o wiele wcześniej, Stany Zjednoczone zaczęły poważnie mówić o wdrożeniu przez Rosjan rakiet łamiących traktat INF dopiero na początku 2017 r. (pierwsze oficjalne informacje o łamaniu samego traktatu pojawiły się w 2014 roku). Oskarżenia te są jednak tak naprawdę rzucane w powietrze, ponieważ dotyczą zamkniętego państwa, bez woli którego nie ma możliwości potwierdzenia słuszności zarzutów. Rosjanie doskonale bowiem wiedzą, że nawet jeżeli Amerykanie zdobyli plany nowych rakiet określanych jako 9M729, to i tak nie mogą ich ujawnić, ze względu na bezpieczeństwo źródła takiej informacji.
Władze rosyjskie im w tym na pewno nie pomogą stanowczo zaprzeczając, że w Rosji zrobiono coś niezgodnego z umową INF. Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych twierdzi np., że „te oświadczenia są równie nieuzasadnione jak wszystkie inne roszczenia Waszyngtonu przeciwko Moskwie, które zostały ostatnio wypowiedziane... żadne dodatkowe dowody nigdy nie zostały dostarczone”. Rosjanom nie przeszkadza przy tym, by oficjalnie się chwalić wprowadzaniem nowych baterii Iskander-M, w których wyraźnie nie ma już charakterystycznych rakiet balistycznych, a są zainstalowane długie, walcowe kontenery rakiet manewrujących.
Oczywiście teoretycznie mogą to być zupełnie nowe pociski, np. tak jak twierdzą Rosjanie - typu 9M728, o zasięgu mniejszym niż 500 km. Specjaliści wątpią jednak, by tylko dla zachowania traktatu INF, borykająca się z problemami finansowymi Rosja wysupłała ogromne kwoty na opracowanie rakiety zupełnie innej niż 3M14. Oceniając wygląd kontenera na wyrzutniach lądowych można mieć prawie pewność, że chodzi o pocisk o bardzo podobnej długości do Kalibra – a więc pocisku, który startując z okrętów może razić cele odległe o ponad 2000 km. Rakieta „lądowa” powinna mieć więc takie same, albo przynajmniej podobne parametry zasięgowe, tym bardziej że podobno jej średnica jest 10 cm większa. Oczywiście można zastosować ograniczniki zmniejszające zapas paliwa rakietowego w pociskach, ale równie dobrze można te ograniczniki zdjąć i uzyskać maksymalną odległość rażenia, przynajmniej taką samą jak w przypadku wersji okrętowej.
Ponadto nawet jeżeli na wyrzutniach systemu Iskander-M znajdują się obecnie, tak jak twierdzą Rosjanie, tylko kontenery z pociskami 9M728, to nic nie stoi obecnie na przeszkodzie, by znalazły się tam praktycznie takie same kontenery z pociskami 3M14 – lub tymi, które oznacza się na Zachodzie jako 9M729. Dla obsługi różnica będzie jedynie polegała na wprowadzanie koordynat innych celów - leżących w odległości kilkakrotnie większej niż 500 km. Jest to o tyle łatwe, że rosyjskie pociski manewrujące lecą z wykorzystaniem nawigacji inercyjnej, korygowanej przez systemy nawigacji satelitarnej zgodnie z systemami nawigacji satelitarnej GLONASS i GPS (podobno).
Lądowe Kalibry zagrożeniem dla Europy i pomocą dla Polski
Wprowadzenie przez Rosjan rakiet manewrujących do dywizjonów rakietowych Iskander-M paradoksalnie może pomóc Polsce i to zarówno na płaszczyźnie politycznej, jak i typowo militarnej. O ile bowiem "balistyczne" Iskandery nikogo wcześniej tak naprawdę nie interesowały poza krajami graniczącymi bezpośrednio z Federacją Rosyjską, o tyle pociski o zasięgu ponad 2000 km stały się już problemem całej Europy.
Nagle w zasięgu niestrategicznych systemów uzbrojenia z Obwodu Kaliningradzkiego znalazły się Niemcy, Francja, Hiszpania czy Wielka Brytania, a więc państwa, które w poczuciu pozornego bezpieczeństwa wcześniej znacząco ograniczały wydatki na obronę przeciwlotniczą. Dowodem na to może być stan natowskich, lądowych systemów przeciwlotniczych krótkiego zasięgu (do 30 km). Wprowadzenie Kalibrów na lądzie oraz na okrętach całkowicie zmieniło to podejście i ponownie pokazało zachodnim politykom, że samo lotnictwo nie wystarczy do obrony własnego terytorium i wojsk operacyjnych.
W przypadku Polski jest jednak zupełnie inaczej. Praktycznie całe polskie terytorium jest bowiem w zasięgu rakiet Iskander-M odpalanych z Białorusi i Obwodu Kaliningradzkiego, tak więc nowe pociski manewrujące dolatujące na odległości większe niż 2000 km niczego pod tym względem na gorsze nie zmieniły.
Co więcej, z czysto technicznego punktu widzenia może to zwiększyć szanse na obronę terytorium Polski przed atakiem rakietowym, o ile podejmie się odpowiednie środki. Rakiety balistyczne, przez tor lotu (na pułapie ponad 50 km i z atakiem końcowym pod kątem praktycznie 90 stopni) oraz prędkość (2100-2600 m/s/6-7 Mach), są bowiem o wiele trudniejsze do zestrzelania niż rakiety manewrujące lecące z prędkością mniejszą niż dźwięk (0,9 Mach).
Wystarczy sobie tylko odpowiedzieć na pytania:
- Co jest lepsze do wykrycia i śledzenia dla systemów obrony: pocisk lecący do celu oddalonego o 500 km przez 27 minut (rakieta manewrująca systemu Iskander-K) czy tylko 3,5 minuty (rakieta balistyczna systemu Iskander-M)?
- Co jest łatwiejsze do zestrzelenia: rakieta zachowująca się jak nie stosujący uników, poddźwiękowy statek powietrzny (o małej skutecznej powierzchni odbicia), czy też rakieta widoczna dla naszych systemów obrony tylko w ostatniej fazie ataków, gdy już zniża się do uderzenia schodząc poniżej wysokości 40 km (pułap wykrycia polskich radarów dalekiego zasięgu Nur-12)?
Należy dodatkowo pamiętać, że Rosjanie w większości przypadków nie wprowadzają nowych dywizjonów rakietowych, a jedynie zastępują stare systemy nowymi. Oznacza to, że wraz z pojawieniem się wyrzutni z rakietami manewrującymi w większości przypadków zmniejszy się automatycznie liczba wyrzutni z rakietami balistycznymi. Sama liczba gotowych do odpalenia pocisków niestrategicznych, zagrażających Polsce się więc nie zwiększy, a tych najbardziej groźnych (balistycznych) będzie się nawet systematycznie zmniejszała.
Z czysto technicznego punktu widzenia zwiększenie liczby pocisków manewrujących kosztem balistycznych może być... dobrą informacją, o ile wprowadzi się systemy przystosowane do skutecznego wykrywania, śledzenia i niszczenia rakiet manewrujących (których jak na razie w Polsce nie posiadamy). Jest to o tyle ważne, że po złamaniu traktatu INF przez Rosję, Polska stała się jednym z najważniejszych krajów w systemie obrony przeciwrakietowej Europy. Teraz wszystkim państwom NATO zacznie zależeć, by nasze baterie przeciwlotnicze były w stanie wyeliminować pociski lecące dalej niż 500 km, chroniąc tym samym również ich terytoria. I powinny się starać w tym pomóc.
Co dalej z traktatem INF?
Zachodni specjaliści oceniają obecnie, że główną wadą traktatu INF jest jego nieograniczony czas trwania. Po trzydziestu latach od wprowadzenia przestał on więc być aktualny, a nie było sprzyjających warunków, by go w jakiś sposób zmienić, bez przymusu związanego z np. zbliżającym się wygaśnięciem. "W ten sposób INF stracił wartość jako narzędzie międzynarodowego bezpieczeństwa i został zredukowany do statusu symbolu" (jak powiedział dr. Nikolai Sokov, z James Martin Center for Nonproliferation Studies, w "The National Interest".
Dlatego coraz częściej mówi się o potrzebie jego wygaszenia i wynegocjowania zupełnie nowego porozumienia, uwzględniającego nowe uwarunkowania geopolityczne i techniczne jak również obejmujące większą liczbę państw. Można przy tym wykorzystać fakt, że Rosja znajduje się w bardzo trudnej sytuacji finansowej i wcale jej nie zależy, by uruchomić kolejny wyścig zbrojeń.
Wystarczy tylko podkreślać, że strategiczne siły odstraszania są wystarczającym sposobem na przeciwdziałanie wybuchowi globalnego konfliktu. Wtedy nacisk na rozwój taktycznych systemów rakietowych w Rosji będzie mniejszy, a środki finansowe będą wydawane na bardziej potrzebne inwestycje.
Jak na razie to nowe porozumienie jest jednak mało prawdopodobne, a dialog z Rosją polega tak naprawdę tylko na groźbach zwiększenia gospodarczych nacisków nakłaniających do przestrzegania traktatów. W przypadku bogatych rosyjskich polityków takie działania nie przynoszą żadnych rezultatów, a w biednym społeczeństwie Rosji nie wzbudzają przyjaznych reakcji.
Wiedzą o tym państwa europejskie i obecnie nie są już takie chętne do wdrażania sankcji wobec władz w Moskwie. I być może ten brak jedności w samym NATO, jeżeli chodzi o reakcję na łamanie traktatu INF, jest jedynym sukcesem, jaki osiągną Rosjanie wprowadzając lądowe wyrzutnie rakiet manewrujących. Oczywiście przy założeniu, że kraje zachodnie, po latach zaniedbań, odtworzą swoje zdolności przeciwlotnicze, a może również wzmocnią niektóre (powietrzne, morskie) systemy uderzeniowe. Obecnie, gdy Zachód powoli przyjmuje do wiadomości informacje o złamaniu traktatu INF, może być ostatni dzwonek, by tak zrobić.