PolskaRomaszewski: dla dobra Kościoła abp Wielgus powinien sam zrezygnować

Romaszewski: dla dobra Kościoła abp Wielgus powinien sam zrezygnować

To był realizowany stary, dobry model sowiecki. W Związku Radzieckim patriarchowie Cerkwi byli normalnymi funkcjonariuszami w randze pułkowników, generałów. U nas tego nie było jednak, więc takich sukcesów nie osiągnęliśmy. Ale robiono, co było można i pozyskiwano za karierę - tak doniesienia prasowe na temat współpracy abp Wielgusa ze służbami PRL komentuje senator Zbigniew Romaszewski.

04.01.2007 13:01

Michał Karnowski: Tajna historia arcybiskupa na ustach wszystkich. Scenariusz ten sam od lat: zaprzeczenia, potem nawet obelgi, potem wreszcie zerkamy do dokumentów i słyszymy, widzimy to, co zobaczył Tomasz Terlikowski, autor artykułu na ten temat w "Rzeczpospolitej". Jak czytać, jak nazwać to, co ujawnia Terlikowski?

Zbigniew Romaszewski: Sam, osobiście tych akt nie widziałem i co w nich dokładnie jest. Często może chodzić o kwestie dosyć subtelne. I dosyć trudno jest oceniać. Ten obraz, który się wyłania generalnie nie stanowi dla mnie zaskoczenia. Taka była rzeczywistość PRL-u, tzn. dysponując - z jednej strony - monopolem na wydawanie paszportów przede wszystkim i umożliwianie studiów zagranicznych, dysponując również możliwością na przydzielanie materiałów budowlanych, cementu, siatki, blachy, itd., SB po prostu kontrolowało awanse kadrowe w Kościele. I to jest rzecz, która dla mnie była oczywista od roku 1989. Jedną z pierwszych spraw, którą podjęliśmy w Senacie, to pojawił taki funkcjonariusz IV Departamentu z Krakowa, pan Sulka. On się pojawił jeszcze wcześniej, w roku chyba 1988, tym się zajmowała grupa krakowska: Fijak, Rokita, Zabłocki - oni się zajmowali tym Sulką. Myśmy relacje mieli dużo wcześniej i z tego się ten obraz wyłaniał. On np. w swoich zeznaniach opowiadał, że miał 10 agentów, on był tym
oficerem prowadzącym, chodziło głównie o parafie na południu Polski, on im tam załatwiał tę siatkę, tę konkretną, o co się odbyła cała awantura i co spowodowało, że on w ogóle przeszedł na drugą stronę. I taki obraz był. On się zajmował konkretnie ks. Chojnackim.

Te historie mają wiele odcieni. Ale czy ta współpraca abp. Wielgusa, trwająca w tym wypadku, z tych dokumentów, które znamy, ponad 20 lat, przechodząca między IV Departamentem - a więc tym, zajmującym się inwigilacją i niszczeniem Kościoła - a I Departamentem, czyli wywiadem i potem znowu IV Departamentem, czyli znowu ten wewnątrzkościelny w kraju, to jest chyba jednak wyjątkowy przypadek? To jest bardzo ważny agent - tak to należy czytać?

- Należy to tak odbierać. UB też ceniło swój czas i ceniło swoje pieniądze i rozmów czysto towarzyskich nie prowadziło, jeżeli nie były dla nich korzystne. Tym bardziej, że były przecież przypadki, kiedy ludzie podpisywali współpracę, po czym tego unikali, wykręcali się na najrozmaitsze sposoby, po czym następowały wtedy albo jakieś dzikie awantury i szykanowanie tych ludzi, albo nastąpiła rezygnacja z takiego agenta, bo to się po prostu nie opłaciło. Jeżeli była kontynuowana współpraca, to znaczy, że współpraca daje jakieś rezultaty.

Ceną był zazwyczaj koniec kariery, a tutaj kariera rozwijała się pięknie.

- Rozwijała się pięknie. To był ten sposób kontrolowania hierarchii kościelnej.

A powinna się rozwijać dalej ta kariera?

- To był realizowany stary, dobry model sowiecki. W Związku Radzieckim patriarchowie Cerkwi byli normalnymi funkcjonariuszami w randze pułkowników, generałów. U nas tego nie było jednak, więc takich sukcesów nie osiągnęliśmy. Ale robiono, co było można i pozyskiwano za karierę. Oczywiście zaczynało się od szantażu, od drobnych rzeczy, natomiast kończyło się tym, że tych agentów zdobywano na różnym poziomie.

Pan by przybył na niedzielny ingres, jako np. gość honorowy?

- Nie zostałem zaproszony, ale niewątpliwie bym nie przybył.

Dla dobra Kościoła jednak arcybiskup powinien sam zrezygnować?

- Sądzę, że jest to bardzo osobista kwestia albo się bardzo głęboko wyspowiadać. Doskonale sobie zdaję sprawę z tego, że sytuacja tych ludzi, często sytuacja Kościoła, była niezwykle trudna. Sytuacja Kościoła instytucjonalnego szczególnie, gdzie tutaj ta gra po prostu musiała być w jakiś sposób prowadzona i te kontakty musiały być utrzymywane. Bo np. w takim stanie wojennym przecież była taka sytuacja, że mieliśmy obcą władzę, która wypowiedziała wojnę narodowi, ale jakoś to państwo musiało istnieć, ktoś te stosunki musiał utrzymywać, jakoś to musiało być. Ta sytuacja była bardzo trudna, bardzo złożona. Ale tylko jasne przedstawienie tej sytuacji co, kiedy, dlaczego, na czyje polecenie, co było robione - to jest ta rzecz, która może tę całą sprawę wyjaśnić. W przeciwnym wypadku, tkwimy w bardzo głębokim nieporozumieniu. Godzimy w jedną rzecz, po prostu w autorytet moralny Kościoła. I to jest najbardziej niebezpieczne. W świecie, który jest pozbawiony autorytetów, usiłuje zastąpić zasady moralne przepisami
prawa. To jest gigantyczna strata.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)