Rokita: nie wierzę w chorobę prezydenta
Polityka to twardy zawód. Jeśli ktoś się skaleczy, ma katar czy biegunkę i z tego powodu przestaje wykonywać swoje obowiązki, odwołuje spotkania międzynarodowe, to jest to złe. Nie wierzę, że prawdziwym powodem odwołania spotkania Lecha Kaczyńskiego z Chirakiem i Merkel była choroba. Myślę, że chodziło o ten nieszczęsny tekst w niemieckiej gazecie. To była taka chęć zamanifestowania sprzeciwu przez przywódcę Polski – powiedział Jan Rokita, jeden z liderów Platformy Obywatelskiej, w audycji "Salon Polityczny Trójki".
06.07.2006 11:25
Salon Polityczny Trójki: Politycy cały tydzień debatują teraz o polityce zagranicznej za sprawą pana prezydenta i Szczytu Weimarskiego.
Jan Rokita: A bo się źle stało, ewidentnie, po tym, jak w bardzo niejasnych okolicznościach odwołano wizytę prezydenta Kaczyńskiego w Wielkiej Brytanii, czy też przełożono ją o kilka miesięcy, bez żadnego publicznego jasnego wyjaśnienia. Wkrótce potem jest odwoływane z prezydentem Francji i panią kanclerz Niemiec.
Jak napisali w oświadczeniu byli szefowie dyplomacji, bez bardzo istotnej przyczyny. Czy rzeczywiście choroba nie jest bardzo istotną przyczyną?
- Ta choroba też jest taką chorobą, która nie wzbudza jakiegoś powszechnego przekonania, ani w Polsce, ani w świecie, raczej robi wrażenie choroby dyplomatycznej. Przy poważnej chorobie pojawia się komunikat lekarski, jaka to jest choroba, dlaczego prezydent musi leżeć w łóżku, ile dni musi spędzić w łóżku i dlaczego nie będzie podejmował żadnych czynności urzędowych - to jest normalny obyczaj w cywilizowanym świecie.
Nie wystarczą prezydenckich ministrów?
- Do tego celu utrzymujemy z pieniędzy podatników specjalną obsługę medyczną prezydenta, jeżeli doradcy prezydenta mówią z taką lekką dezynwolturą, że prezydent się źle poczuł, a mówiąc nieco żartobliwie, że go brzuszek rozbolał, to Pani wybaczy, ale w przypadku tego rodzaju sytuacji, rzecz jasna tego typu wytłumaczenia nie wzbudzają wielkiego przekonania. Nie sądzę, żeby drobna niedyspozycja była realną przyczyną odwołania bardzo poważnego spotkania politycznego.
Ale z drugiej strony z bolącym brzuszkiem i kwaśną miną trudno negocjować i dyskutować, prawda?
- Polityka to jest twardy zawód i w związku z tym, jeśli rzeczywiście było tak, że ktoś, kto się skaleczy, ma katar, albo biegunkę, w związku z tym przestaje uprawiać swój zawód polityczny i zawiesza nawet międzynarodowe spotkania, to by było bardzo źle. Ja nie wierzę, że to jest ten prawdziwy powód, mówiąc wprost, sądzę, że prawdziwy powód jest w tym tekście nieszczęsnym, z tej berlińskiej Tageszeitung i z chęci zamanifestowania pewnego rodzaju sprzeciwu przez przywódcę Polski i to nie jest dobrze.
Czy Pan się spodziewa, że będzie jakaś reakcja ze strony niemieckiej? Niekoniecznie ze strony rządu, ale ze strony jakiegoś autorytetu, o czy mówi minister Andrzej Krawczyk.
- Ja bym od siebie odróżnił dwie rzeczy. Byłoby bardzo sympatyczne, rzecz jasna dla Polski, gdyby ktoś z ludzi znanych w Niemczech publicznie powiedział, że takich tekstów na tematy głowy państwa sąsiadującego pisać się nie powinno. Ja uważam, że to byłoby bardzo miłe i bardzo sympatyczne. I że, szczerze mówiąc, że nawet tak powinno być. Polska ma bardzo wielu przyjaciół w Niemczech i oni powinni się odezwać. Ale zupełnie co innego, jeśli oni by się odezwali, a zupełnie co innego, jeśli oficjalnie z Polski ktoś się domaga, żeby jakiś pisarz, filmowiec, albo inny ważny człowiek w kulturze niemieckiej odezwał się z obronie polskiego prezydenta. O ile to pierwsze byłoby ładnym gestem wobec Polski, o tyle to drugie jest po prostu śmieszne. I tego, jak ktoś nie dostrzega, to właśnie nic nie dostrzega. Na tym cały problem polega.
Przeczytaj cały wywiad