Rok pod znakiem dwóch encyklik Benedykta
Rok 2006 pokazał, że religia jest wciąż istotnym, jeśli nie najważniejszym tematem kluczowych debat społecznych, zarówno w skali krajowej oraz globalnej. Dotyczy to również chrześcijaństwa na Starym Kontynencie - pisze na stronie Ekumenicznej Agencji Informacyjnej Dariusz Bruncz.
02.01.2007 14:54
Dzieje się tak, zaznacza autor komentarza, mimo lawinowo pojawiających się badań, dowodzących, że zinstytucjonalizowana religijność znajduje się w głębokim kryzysie. Nikt poważny nie mówi już jednak o zaniku religii - co najwyżej o radykalnej zmianie religijnej perspektywy z ortodoksyjną na eklektyczną. Proroctwa Fryderyka Nietzsche’go oraz współczesnych socjologów religii o zmierzchu chrześcijaństwa w Europie były nie tylko przesadzone, ale po prostu nieprawdziwe.
Owszem, nie można zaprzeczyć, że chrześcijańska Europa jest bardziej pojęciem kulturowym aniżeli religijnym, jednak trudno analizować rzeczywistość jedynie poprzez statycznie pojmowaną przeszłość – zmienia się świat i Kościół, a zatem zmienia się również to, w jaki sposób odczytujemy znaki czasu, jak postrzegamy naszą pobożność i to, w jaki sposób kształtujemy rzeczywistość Kościoła.
Dwie encykliki
Wydarzenia mijającego roku pokazują, że chrześcijaństwo żyje, nie jest skazane na defensywę, a wręcz przeciwnie, chrześcijanie coraz aktywniej angażują się w losy świata. Nie oznacza to jednak, że wszędzie Kościoły odnotowują demograficzny przyrost – tym pochwalić się może Afryka, Azja czy Ameryka Południowa. W Europie następuje natomiast inny proces, w którym Kościoły coraz bardziej dbają o swoją tożsamość, kładąc nacisk nie tyle na liczbę, co jakość przekazu, nie rezygnując z realizacji kluczowych celów takich jak np. ekumenizm.
Co wywarło największy wpływ na chrześcijaństwo w 2006 roku? Co najbardziej poruszyło serca i umysły? W moim przypadku odpowiedź na to pytanie jest ekumeniczna, a to dlatego, że nie dotyczy mojego Kościoła, ewangelicko-augsburskiego, a wspólnoty, która liczebnie i medialnie jest pośród wszystkich denominacji chrześcijańskich bezkonkurencyjna. Rok 2006 był czasem, w którym największe wrażenie wywarły na mnie dwa teksty, obydwa napisane przez – nie obawiam się tego powiedzieć – najwybitniejszego teologa chrześcijańskiego początku XXI wieku, papieża Benedykta XVI.
Pierwszym z nich była encyklika o miłości, Deus caritas est. Czytałem ją z zapartym tchem, drążyłem każde słowo ujmującego tekstu, który z niezwykłą precyzją, chirurgiczną wręcz, analizował centralne tematy wiary chrześcijańskiej. Papieskiej encykliki nie dało się zamknąć w konfesyjnych ramach w skutek czego stała się ona tekstem ekumenicznym, pierwszym, powszechnym (katolickim) dokumentem XXI wieku, który wzbudził nieudawany zachwyt wielu chrześcijan: konserwatystów i liberałów, ewangelików, prawosławnych, anglikanów, ewangelikalnych, starokatolików, a nawet poszukujących i niewierzących.
Drugim tekstem było przemówienie Benedykta XVI na uniwersytecie w Ratyzbonie. I znów: ta sama determinacja, konsekwencja wywodu, jasność myśli i niezwykła duchowa głębia, która kryje się za licznymi stwierdzeniami, a przede wszystkim pytaniami, a wśród nich jedno, które ilustruje problem współczesnej Europy: czy społeczeństwo liberalne zdolne jest do dialogu ze współczesnym światem? Niestety, papieskie przemówienie, marnie zmanipulowane przez media i polityków, stało się powodem zgorszenia świata muzułmańskiego. Globalna wioska przeżyła potop protestów. Namiętnie dyskutowano, ale i mordowano.
W sposób (nie)zamierzony tekst o relacji wiary i rozumu stał się przyczynkiem do wielkiej, ogólnoświatowej debaty o dialogu międzyreligijnym. Nigdy dotąd media nie były tak zainteresowane religią, nigdy przedtem nie wgłębiały się w subtelności historyczno-teologicznych dociekań. Niepozorne przemówienie, które miało być przecież sentymentalnym powrotem do akademickiej katedry, kolejną prelekcją teologa, stało się najczęściej komentowanym, równie potępianym, co zachwalanym dziełem. Benedyktowi XVI udało się rzucić czytelników w wir przemyśleń, na głębokie wody wpośród płycizny tabloidów i masowej pop-kultury. Rozmach przemówienia był przeogromny. Wywołało dyskusje o przemocy i religii, islamie i chrześcijaństwie, wierze i rozumie, przeszłości i przyszłości, dlatego rację mają ci, którzy wykład profesora Papieża okrzyknęli ratyzbońską encykliką.
Dariusz Bruncz