Rok ostatniej szansy. Tusk musi przekonać wyborców, że rząd "daje radę"
Rządzenie to maraton, ale te lata trzeba będzie pokonać w tempie biegu na 100 metrów. Chociaż rok 2025 będzie dopiero drugim rokiem rządów Donalda Tuska, będzie dla niego ostatnią szansą na uporządkowanie Polski po PiS i zbudowanie stabilnego poparcia. Jeśli to się nie uda, szanse powrotu PiS do władzy będą bardzo duże - pisze dla Wirtualnej Polski dr Barbara Brodzińska-Mirowska.
Kiedy Donald Tusk został premierem, było oczywiste, że rząd nie może liczyć na miodowe 100 dni. Elektorat koalicji 15 października miał świadomość ogromu wyzwań, ale miał w pamięci słowa premiera: zwyciężymy, rozliczymy, pojednamy. W rok po wyborach można śmiało powiedzieć, że Tusk pokazuje na zbliżający się wakat w Pałacu Prezydenckim i mówi do wyborców: jeszcze tylko raz.
Niezależnie od decyzji marszałka Hołowni kampania prezydencka już się zaczęła. Rafał Trzaskowski ma na razie największe szanse, aby się wprowadzić do Pałacu i być brakującym elementem realizacji wyborczych obietnic. Jak to jednak w życiu, w praktyce plan ten jest bardziej skomplikowany.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kandydat PiS w komfortowej sytuacji
Przede wszystkim nie żyjemy w próżni. Rok 2025 pod względem politycznej intensywności będzie czasem na sterydach. Polska rozpocznie prezydencję w Radzie UE, która do wyborów prezydenckich zdominuje działania ministerstw. Objęcie kluczowej w Unii roli zbiega się zarazem z wprowadzeniem się do Białego Domu nowego/starego lokatora. A Donald Trump nie próżnuje i już wyciąga króliki z kapelusza - od ceł aż po wojnę na Ukrainie.
Dlatego osią naszej kampanii prezydenckiej nie będą hasła, sceny i płomienne przemówienia, ale sposób, w jaki rząd będzie reagować na krajowe echa światowych wstrząsów. Chociaż to Trzaskowski wygrał start, to kandydat PiS - ktokolwiek nim ostatecznie będzie - znajdzie się w komfortowej pozycji oczekiwania na ruchy przeciwnika.
Dlatego właśnie, najmniejsze znaczenie w tym momencie mają polityczne sondaże. Wyborcy zajęci są sobą i zupełnie innymi sprawami niż polityka, obserwując kandydatów w wyścigu prezydenckim z pozycji widza wydarzenia sportowego lub reality show. Ważniejsze są badania, które pokazują ogólne nastroje i oceny rządu. Ponieważ przed urną decydować będzie emocja wobec tego, jak się żyje. A wyborcy - także ci, którzy wybrali ten rząd - niespecjalnie są zadowoleni i wyrażają wątpliwości co do jego skuteczności.
"Chleba naszego powszedniego". Na to patrzą wyborcy
Nie ma wątpliwości, że PiS zadba, aby wybory prezydenckie były plebiscytem dotyczącym de facto rządów koalicji 15 października. Będzie to zasadniczo stawiać Rafała Trzaskowskiego w dość trudnym położeniu. Nie może on przecież ostentacyjnie rządu krytykować, a zapewne będzie przyjmował falę żalu. Dlatego tak ważne jest oczyszczenie politycznego pola przed wejściem w gorącą fazę kampanii. A o tym zdecyduje to, co wydarzy się w pracach parlamentu w najbliższych tygodniach.
I chociaż Tusk ma na głowie problem przywództwa Unii Europejskiej, brak partnerów w Berlinie i Paryżu, wizję wymuszonego ponad Unią rozejmu na Ukrainie oraz widmo światowego kryzysu ekonomicznego, najważniejszym zadaniem dla szefa KO będzie w najbliższych miesiącach przekonać wyborców o tym, że rząd "daje radę".
Premier i jego gabinet w praktyce odpowiada za przygotowanie boiska, na którym stoczy się prezydencki bój. Im więcej ważnych projektów uda się rzucić na taśmę legislacyjną jeszcze przed wyborami prezydenckimi, tym w bardziej komfortowej sytuacji będzie Rafał Trzaskowski, ale też inni kandydaci koalicji rządzącej.
Znaczenie na tym etapie będą mieć zwłaszcza działania dotyczące chleba naszego powszedniego, które dadzą wyborcom poczucie elementarnego bezpieczeństwa i skuteczności na poziomie pisowskich tarcz. Kolejnym będą rozliczenia, które - chociaż ogłaszane raz za razem - nie przybliżają nas jednak do żadnego celu i umykają zbiorowej wyobraźni w skomplikowanych tłumaczeniach prawników.
No i sprawa podstawowa. Jak ognia trzeba unikać spraw pokroju byłego już ministra nauki Dariusza Wieczorka lub awantury wokół powodów odwołania szefowej PISF przez ministrę kultury, które będą rządowi wizerunkowo bardzo szkodzić. Dziś szef rządu potrzebuje ludzi, którzy rozumieją, że tej władzy wolno mniej, że nawet najmniejsze przewinienie będzie ciążyło bardziej niż nadużycia z czasów Zjednoczonej Prawicy.
Gra o najwyższą stawkę
Dziś dużym niebezpieczeństwem dla tej koalicji jest sytuacja, w której wyborcy powszechnie zaczną mieć poczucie, że wszyscy politycy są tacy sami i obecna ekipa nie różni się od poprzedniej. Do tego będzie zresztą dążył PiS, aby takie emocje ugruntować. Jest to liderom PiS na rękę dlatego, że po pierwsze można zminimalizować wizerunkowy efekt własnych przewinień, a po drugie - demobilizować przeciwników.
Jednak skuteczna adaptacja do sytuacji to także umiejętność kreowania nowych wizji i projektów. Być może na takie zasługują dziś związki partnerskie oraz terminacja ciąży. Nawet jeśli nie są to priorytety dla wielu wyborców, rozwiązania te mogą mieć znaczenie dla mobilizacji ważnych grup. Odłożą też na bok dyskusje światopoglądowe, które w tej kampanii będą kandydatowi KO szkodzić.
Nie wykluczam, że aby to osiągnąć Donald Tusk będzie musiał odświeżyć rząd. Premier jest w tym gabinecie jednym z niewielu polityków, którzy znają stawkę tej politycznej gry. Dlatego potrzebuje więcej wsparcia politycznego na co dzień. Na razie ma przy sobie Radka Sikorskiego i być może za chwilę wspierać ich działania będzie prezydent Warszawy.
Donaldowi Tuskowi na eksponowanych ministerialnych stanowiskach potrzebni są ludzie, którzy poza dobrym administrowaniem będą zajmować się na poważnie polityką. Co oznacza, że będą proponować i komunikować wyborcom projekty, które mają zwrócić uwagę, wywołać pozytywne emocje, pokazać wizję i działanie. Ministrowie muszą dziś przedstawić o co, po co i dla kogo walczą oraz co z tej ich walki wyniknie dobrego. Zatem potrzeba dziś pilnie wyraźnej aktywności politycznej i dbania o codzienne komunikowanie z wyborcami.
Rok 2025 niesie dla koalicji 15 października szansę i domknięcie zmiany politycznej zapoczątkowanej jesienią 2023 roku i nowe otwarcie dla swoich działań. Rządzący będą dokładać wszelkich starań, aby zmobilizować wyborców. Pytanie, czy sami będą na tyle zmobilizowani, aby w natłoku interesów i interesików nie straci z oczu celu głównego. Zaczynająca się lada moment oficjalnie kampania prezydencka dla głównych partii będzie grą o wysoką stawkę i obie będą o nią walczyć wszelkimi możliwymi metodami.
Dr hab. prof. UMK Barbara Brodzińska-Mirowska, politolożka i medioznawczyni. Wykłada na UMK w Toruniu