ŚwiatRodzicielska paranoja

Rodzicielska paranoja


Kultura strachu coraz ściślej otacza świat dzieciństwa. Dzieciom ogranicza się samodzielność, kontroluje się ich zajęcia oraz zabrania się im ryzykownych zabaw na podwórku.

Rodzicielska paranoja
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

Naprzeciw siebie stanęły dwie bandy. Jedna uzbrojona w łuki, druga z pistoletami w dłoniach. Bach, bach! Na ziemię padli pierwsi ranni. Ci, co trzymali się jeszcze na nogach, rzucili się do dalszej walki. A potem wszyscy bandyci – i żywi, i martwi – poszli na huśtawki. Wojownicy mieli od 5 do 12 lat. Bawili się w najlepsze między blokami jednego z polskich miast. Rodzice tylko od czasu do czasu wyglądali przez okna, by sprawdzić, czy dzieciaki jeszcze tu są.

Siedziałem obok na trawniku zafascynowany ich zabawą. Bardzo przypominała te z mojego dzieciństwa. I ja biegałem po podwórku, właziłem na trzepaki i bawiłem się w chowanego. Moi rodzice, podobnie jak rodzice wszystkich moich kolegów, tylko od czasu do czasu sprawdzali naszą obecność. Wierzyli w naszą samodzielność i bezpieczeństwo. Nawet jako pierwszoklasiści mogliśmy sami chodzić do szkoły (z kluczami na szyi).

Ja jednak już nie pozwalam na to moim dzieciom. Zawsze są odprowadzane do szkoły lub przedszkola. Nie mogą same wracać. Podczas zabaw na podwórku ktoś siedzi obok i obserwuje. Nie ma mowy, by oddaliły się same poza ogrodzone osiedle. Podobnie zachowują się rodzice niemal wszystkich kolegów i koleżanek moich dzieci. Boimy się samochodów i niebezpiecznych ludzi. Przecież tyle piszą o tym media. Miasto co jakiś czas oblepiają plakaty ostrzegające przed przemocą wobec dzieci. Czy świat najmłodszego pokolenia stał się dużo bardziej niebezpieczny od tego, w którym wychowaliśmy się my sami? A może to my, rodzice, wpadamy w paranoję?

Kto będzie z dzieckiem w toalecie?

Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania zacząłem od lektury suchych danych o przestępczości wobec małoletnich. Policja udostępniła mi statystyki tylko z ostatnich lat. Trudno więc o generalizacje. I tak dane dotyczące zabójstw dzieci obejmują okres od 2004 do 2007 roku. W roku 2004 odnotowano 25 takich przestępstw w całym kraju. Rok później było to 29, potem 30, a w 2007 – 37. Widać wzrost morderstw, ale czy to chwilowe wahnięcie, czy wyraźny trend – trudno ocenić. Nieco bardziej miarodajne są dane o przestępstwach seksualnych, bo z lat 1999–2007. W 1999 roku było to 1673 przypadków, w 2002 – 1485, w 2004 – 1923, a w 2007 – 1882. Całość wygląda na wahania wokół pewnej średniej.

Może więc lepiej sięgnąć do statystyk z innych krajów? Trendy te analizował brytyjski socjolog Frank Furedi. Twierdzi on, że bezpieczeństwo dzieci w Wielkiej Brytanii wręcz się poprawiło. W roku 1988 w Anglii i Walii zamordowano czworo dzieci na milion. W roku 1999 – troje. Liczba uprowadzeń maluchów w tym samym czasie spadła z 26 do 8.

Pokrzepiony tą informacją zadzwoniłem do działającej w naszym kraju fundacji Dzieci Niczyje, która pomaga małoletnim ofiarom przestępstw. Tam powinni mieć właściwy obraz sytuacji. – Trudno obronić tezę, że wykorzystywanie seksualne dzieci jest coraz większym zagrożeniem – powiedziała mi doktor Monika Sajkowska, socjolog i pracownik fundacji. – Utrzymuje się raczej na stabilnym poziomie.

Czyżbym więc tylko ja i moi znajomi, mieszkańcy wielkiego, niebezpiecznego miasta, doświadczali większego lęku o dzieci? Moi rozmówcy nie byli w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Frank Furedi zaś pisze, że w kulturze anglo-amerykańskiej to zjawisko zatacza coraz szersze kręgi. Dane na ten temat zebrał w raportach pod wymownymi tytułami „Kultura strachu”, „Paranoidalne rodzicielstwo” oraz „Licencja na uściski”. Przytacza badania z 1998 roku, które wykazały, że większość brytyjskich matek i ojców uważa świat za okrutny dla ich dzieci. Dorośli często opisywali swój stan jako „przestraszony” lub „przerażony”. Byli przekonani, że w ciągu ostatnich 20 lat wzrosła liczba morderstw i przestępstw seksualnych wobec dzieci. A 38 procent uważało, że wzrost ten jest „dramatyczny”. Co, oczywiście, jest nieprawdą.

Zdaniem Furediego w brytyjskich poradnikach dla rodziców praktycznie zniknęło pojęcie „nadopiekuńczości”. Zaleca się w nich za to, by wspólnie z dziećmi oglądać telewizję i sprawdzać, jak korzystają z Internetu. Rodzice dzięki temu mają odgrywać aktywną rolę „filtra wartości medialnych” oraz „nauczyciela medialnego”. Taka kontrola ma „szczepić” dzieci przeciw zagrożeniom. Przyjmuje się zasadę, że dzieciak w wieku do 12 lat nie może pozostawać samotny dłużej niż 20–30 minut. Przekroczenie tej bariery może zostać uznane za „porzucenie dziecka” i „narażenie go na niebezpieczeństwo”. To tylko w domu. A na zewnątrz? Tam dopiero czyha prawdziwe zagrożenie. W 1971 roku 80 procent ośmioletnich Brytyjczyków chodziło samodzielnie do szkoły. Teraz jest to mniej niż 9 procent! Niektóre dzieci w ogóle nie mają płaszczy przeciwdeszczowych, bo wszędzie dowożone są samochodem. Przeciętna uczennica brytyjskiej szkoły spaceruje dziennie... mniej niż siedem minut.

Brytyjscy nauczyciele narzekają, że rodzice przejmują się każdym, nawet najdrobniejszym elementem z otoczenia ich dzieci. Boją się, by maluchy nie połknęły drobnych elementów zabawek. Niepokoi ich stan toalet i bezpieczeństwo jedzenia. Furedi przywołuje przykład wycieczki pięciolatków nad morze, która musiała zostać odwołana, bo dwójka rodziców zdenerwowała się, że ich dzieci spędzą 45 minut w prywatnym samochodzie. „Czy samochód na pewno będzie zdatny do jazdy? Kto będzie towarzyszył dziecku podczas korzystania z toalety? Kto zapewni poprawne zapięcie pasów bezpieczeństwa? Czy dzieci nie będą narażone na bierne palenie?” – pytali przewrażliwieni rodzice. Do najbardziej absurdalnych sytuacji prowadzi chyba strach przed pedofilami. W niektórych brytyjskich szkołach dorośli, którzy nie mają zaświadczenia z Biura Rejestracji Przestępczości, nie są wpuszczani na przyjęcia szkolne. Furedi przytacza zwierzenia matki ośmioletniej dziewczynki: „Pozwalam mojej córce na zabawę na podwórku z dziećmi sąsiadów.
Powiedziała, że wybiera się do domu Semih, a ja zgodziłam się. Dziesięć minut później mama Semih zapukała do moich drzwi i powiedziała: »Muszę się przedstawić, ponieważ się nie spotkałyśmy«. Myślałam, że zamierza powiedzieć mi swoje imię, porozmawiać, ale ona stwierdziła, że została sprawdzona przez Biuro Rejestracji Przestępczości, podobnie jak jej mąż, i poszła sobie. A ja wciąż nie wiem, jak ona się nazywa!”.

Podejrzani są też nauczyciele, wychowawcy i opiekunowie. Zwłaszcza płci męskiej. Wszelkie organizacje przyjmują zasadę, że dorosły nie może przebywać sam na sam z dzieckiem w zamkniętym pomieszczeniu.

Od milczenia do paniki

Furedi przytacza zdarzenie, jakie miało miejsce podczas wycieczki siedmiolatków w Bristolu. Jeden z chłopców włożył głowę między pręty ogrodzenia i nie mógł jej wyjąć. Nauczyciele posmarowali je kremem, by pomóc dziecku. Nikt jednak go nie dotknął. Dorośli stali wokół i przez 80 minut czekali na matkę. Dlaczego? Młoda nauczycielka przyznała Furediemu, że rok wcześniej została skarcona za „zbyt fizyczny” kontakt z uczniem. Na wszelki wypadek wolała więc już nie powtórzyć tego błędu.

Skąd bierze się ta histeria wokół bezpieczeństwa dzieci? Na pewno za te zmiany częściowo odpowiada coraz większe odbieranie świata za pośrednictwem mediów. Kiedyś ludzie wiedzieli o przestępstwach, które dzieją się obok nich. Rzadko docierały do nich informacje o zbrodniach popełnianych w innych miastach czy krajach. Dziś są one na co dzień relacjonowane w prasie, telewizji i radiu. Im bardziej okrutne czy przerażające, tym częściej. A do tej kategorii wpadają właśnie przestępstwa wobec dzieci. Choć więc ich liczba nie wzrosła, to każdy dorosły słyszy o nich wielokrotnie częściej. Ponadto pękła zmowa milczenia wobec wykorzystywania seksualnego dzieci. Kiedyś zapewne działo się to równie często jak dzisiaj. Ale nikt o tym nie mówił. W Polsce ta bariera została przekroczona na przełomie XX i XXI wieku. Z badań doktor Moniki Sajkowskiej wynika, że w latach 2000–2004 liczba artykułów prasowych poświęconych pedofili zwiększyła się przeszło 10-krotnie! – A jeżeli przechodzi się od milczenia do ujawnienia, pojawia
się przekonanie, że to świat się zmienił – tłumaczy doktor Sajkowska. – Tymczasem to nieprawda. Taka sama sytuacja miała miejsce w Stanach Zjednoczonych na przełomie lat 70. i 80. Wcześniej w ogóle nie mówiono o molestowaniu seksualnym dzieci. Gdy zaczęto pisać i opowiadać, pojawiła się panika. Gwiazdy filmowe przyznawały, że były wykorzystywane w młodości. Oskarżano rodziców. Wszędzie widziano pedofilów.

I mnóstwo o nich pisano. Mimo to Frank Furedi uważa, że rola mediów w rozwoju „paranoidalnego rodzicielstwa” jest drugorzędna. On wini przede wszystkim „załamanie się solidarności między dorosłymi”. Sam pamiętam, że ja i moi koledzy byliśmy w pewnym stopniu wychowywani przez lokalną społeczność, a nie tylko przez rodziców. Kiedy się źle zachowaliśmy, zwracano nam uwagę. Gdy się zgubiliśmy, dorośli pytali, skąd jesteśmy i „od kogo”. Zakładano, że większość dorosłych wyznaje podobne zasady. – Kiedyś to tradycja nam mówiła, jak postępować – tłumaczy „Przekrojowi” Magda Zena Sadurska, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. – Dziś stare zasady są już nieaktualne. Nierzadko sąsiedzi wyznają inne poglądy i co innego wpajają swoim dzieciom.

Boimy się więc, że gdy zwrócimy uwagę maluchowi, to zostaniemy źle potraktowani przez jego rodziców. Bo oni akurat na to mu pozwalają. Lepiej pozostać obojętnym, niż narazić się na przykrości.

Konsekwencją jest samotność rodziców. Pozostawieni zaś bez pomocy ze strony innych dorosłych zaczynają odczuwać lęk przed światem. I starają się chronić przed nim swoje potomstwo. Tym bardziej zaś, że coraz częściej mają mniej dzieci: dwójkę lub nawet tylko jedno. Nierzadko też posiadanie dzieci traktuje się jak poważną, dokładnie przemyślaną, zaplanowaną inwestycję, dlatego nie pozostawia się ich wychowania przypadkowi – dorośli bardziej skupiają się na potomku i mocniej o niego dbają.

Świat nie jest taki zły

No dobrze, poznałem już prawdopodobne przyczyny swoich lęków. Ale jakie mogą one mieć skutki? – Dzieci przejmują lęki rodziców – odpowiada mi Agnieszka Łączyńska, psycholog dziecięcy z Mazowieckiego Centrum Neuropsychiatrii i Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży. – Nawet jeśli obawy nie są wyrażane wprost, to dziecko je wyczuwa. Paradoksalnie więc pełne lęku „zapewnianie bezpieczeństwa” może osłabiać poczucie bezpieczeństwa.

– Nadmierna kontrola może prowadzić do dwóch niezdrowych skrajności – dodaje Magda Zena Sadurska. – Albo dziecko w pełni się podporządkuje i utraci samodzielność, albo całkowicie odrzuci rodziców i będzie im robić na przekór, zgodnie z zasadą „Na złość mamie odmrożę sobie uszy”.

– Dziecko ma dwie, pozornie sprzeczne potrzeby: więzi i separacji – uważa Agnieszka Łączyńska. – Z jednej strony musi być przekonane, że rodzice się nim przejmują i otaczają opieką. Z drugiej strony chce mieć swój własny, oddzielny świat, chce samodzielnie przeżywać przygody, chce sprawiać, żeby coś się działo. Wraz z wiekiem ten drugi element staje się coraz ważniejszy. Rodzice powinni zaspokoić obie potrzeby i nie przesadzać w żadną ze stron.

OK. Zrozumiałem. Tylko że mimo wszystko zdarzają się przestępstwa. Dzieci bywają porywane, zabijane i wykorzystywane seksualnie. I wciąż siedzi we mnie przekonanie, że jeśli będę ich pilnował, to je przed tym uchronię. Gdzie mam postawić granicę między troskliwością a paranoją? – Nie wolno tłumaczyć dziecku, że to dorośli są zagrożeniem. Raczej należy pokazywać, które sytuacje mogą być niebezpieczne – radzi mi Monika Sajkowska z fundacji Dzieci Niczyje. – Uczulać dzieci, by nie brały prezentów od nieznajomych, nie wsiadały do samochodów bez opieki, nie dały się wyprowadzać ze szkoły. Oczywiście, budzi to w dziecku pewne poczucie zagrożenia. Ale świat nie jest czystym dobrem, tak samo jak nie jest czystym złem.

Gdy jednak zaopatrzony w tę wiedzę musiałem się dziś zdecydować, czy odprowadzić syna do szkoły, czy pozwolić mu iść samemu, nie miałem wątpliwości. Poszliśmy razem. W końcu jest dopiero w pierwszej klasie. No i musi przejść przez ulicę. A tam tyle samochodów. Kierowcy nie uważają.

Może za rok mu pozwolę?

Wojciech Mikołuszko

Sikorka?! A co to jest?

Dzieci tracą kontakt z przyrodą

Brytyjski magazyn „BBC Wildlife” twierdzi, że skutkiem zmiany stylu wychowywania jest utrata przez dzieci kontaktu z przyrodą. Badane przez reportera maluchy nie rozpoznawały pospolitych gatunków zwierząt i roślin. Rzadko przebywały w dzikich parkach czy lasach. Nie miały możliwości podejmowania ryzykownych zabaw, takich jak wspinanie się na drzewa czy bieganie po błocie. W ogóle mniej się ruszały. Konsekwencją fizyczną tej przemiany może być otyłość i związane z nią dolegliwości. Konsekwencją psychiczną – brak poczucia więzi ze środowiskiem przyrodniczym.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)