PublicystykaRocznica katastrofy smoleńskiej. Jakub Majmurek: groza w cieniu żałoby

Rocznica katastrofy smoleńskiej. Jakub Majmurek: groza w cieniu żałoby

Prezes Kaczyński, najbardziej wpływowa dziś politycznie osoba w państwie, wprost powiedział - nie przedstawiając żadnych dowodów - że za katastrofę winę ponosi rząd Tuska i zapowiedział karę. Sytuacja, gdy lider rządzącego obozu, bez dowodów, oskarża swojego głównego politycznego przeciwnika o odpowiedzialność za śmierć głowy państwa, nie ma nic wspólnego z żadnymi standardami rozwiniętych demokracji liberalnych. Budzić może za to skojarzenia z technologią władzy typową dla ustrojów autorytarnych - pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski.

Rocznica katastrofy smoleńskiej. Jakub Majmurek: groza w cieniu żałoby
Źródło zdjęć: © Eastnews | Tomasz Urbanek
Jakub Majmurek

Wiadomo było, że tegoroczna rocznica katastrofy smoleńskiej będzie wyjątkowa. Po raz pierwszy od 2010 roku PiS - partia budująca swoją tożsamość na żądaniach "wyjaśnienia katastrofy" i "ukarania winnych" - ma bowiem pełnię władzy, w tym kontrolę nad mediami publicznymi. To wyłącznie od kierownictwa PiS zależało, jaki przekaz rządził będzie w szóstą rocznicę katastrofy. Partia Jarosława Kaczyńskiego wielokrotnie pokazywała, że do kwestii Smoleńska potrafi podejść pragmatycznie i instrumentalnie - co w żadnym wypadku nie jest z mojej strony zarzutem. Przed wyborami jesienią 2015 roku była w stanie schować agendę smoleńską, wyciszyć niemal zupełnie Macierewicza, zogniskować polityczny spór z PO wokół zupełnie innych problemów.

Także wczoraj PiS mógł wykorzystać smoleńską rocznicę, by wizerunkowo trochę wycofać się z ciągłego konfliktu, w jakim tkwi od początku sporu o Trybunał Konstytucyjny. Mógł zorganizować uroczystości, jednoczące Polaków i Polki o bardzo różnych poglądach i wrażliwościach. Zaprezentować się jako partia odpowiedzialna, zdolna zawiesić spór, wielkodusznie wyciągnąć rękę także do własnych przeciwników.

Stało się jednak zupełnie odwrotnie. Stworzony wielkim mobilizacyjnym wysiłkiem, trwający od ósmej rano do późna w nocy smoleński spektakl nie miał w sobie nic ponadpartyjnego i wielkodusznego. Gdyby ktoś o Smoleńsku po raz pierwszy dowiedział się z niedzielnych uroczystości, mógłby pomyśleć, że w lotniczej katastrofie zginął wyłącznie Lech Kaczyński z małżonką, ewentualnie działacze rządzącej partii. Pamięć takich osób jak Jerzy Szmajdziński czy Izabela Jaruga-Nowacka była w niedzielę nieobecna w przestrzeni publicznej.

W cieniu smoleńskiej żałoby, pod przewodem prezesa Kaczyńskiego, wytworzyła się napędzana agresją i urazami, zafiksowana na widmach zmarłych wspólnota, w której nie ma i nie może być miejsca dla tylko trochę choćby inaczej czujących i myślących Polaków i Polek. Zamiast wspólnej zadumy i pojednania otrzymaliśmy zapowiedź państwowego kultu "poległego" w Smoleńsku byłego prezydenta, insynuacje i groźby wobec politycznych oponentów, wreszcie zapowiedź zemsty, przy pomocy państwowego aparatu represji na politycznych przeciwników. Prezes Kaczyński, najbardziej wpływowa dziś politycznie osoba w państwie, wprost powiedział - nie przedstawiając żadnych dowodów - że za katastrofę winę ponosi rząd Tuska i zapowiedział karę. Sytuacja, gdy lider rządzącego obozu, bez dowodów, poza oficjalnymi kanałami, przemawiając do podkręconego w mrocznej ekstazie tłumu własnych zwolenników, oskarża swojego głównego politycznego przeciwnika o odpowiedzialność za śmierć głowy państwa, nie ma nic wspólnego z żadnymi standardami
rozwiniętych demokracji liberalnych. Budzić może za to skojarzenia z technologią władzy typową dla ustrojów autorytarnych.

O ile w wypadku smoleńskich mas można jeszcze szukać usprawiedliwienia dla ich gniewu i poczucia wykluczenia, to nic nie usprawiedliwia wczorajszej postawy lidera PiS i części związanych z władzą dziennikarzy, którzy zwolnili się w ciągu dwóch ostatnich dni z jakichkolwiek zahamowań i odpowiedzialności za słowo, jakich w demokracji mamy prawo od elit oczekiwać.

Groteska i groza

W efekcie, zamiast w nastroju zadumy, wczorajszy dzień przebiegał pod znakiem groteski i grozy.

Groteski, gdyż stopień zawłaszczania smoleńskiej żałoby przez PiS przybierał czasami groteskowe formy. Ten groteskowy wymiar najlepiej pokazuje głaz z tablicą pamiątkową poświęconą Lechowi Kaczyńskiemu, postawiony pod warszawskim ratuszem. Głaz postawiony został w nocy, bez konsultacji z Ratuszem (bo rządzi w nim PO, z którą PiS rozmawiać nie chce), w trybie samowolki budowlanej. Na tablicy jest twarz człowieka, która do prezydenta Kaczyńskiego podobna jest tylko w bardzo umownym sensie. Tablica wymienia wszystkie funkcje i tytuły jakie Kaczyński nosił i pełnił, co sprawia, że kojarzy się z mimowolnie zabawną tytułomanią, znaną z nagrobków mieszczan z czasów Franciszka Józefa na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. W przypadku głowy państwa naprawdę wystarczyłoby napisać "prezydent Polski (2005-2010)". Tablica dodatkowo stwierdza, że prezydent "poległ w Smoleńsku" - choć wszystkie słowniki języka polskiego jasno stanowią, że czasownik ten stosuje się do osób, które zginęły w boju, nie katastrofie lotniczej.
Takimi działaniami PiS mimowolnie ośmiesza pamięć zmarłego prezydenta. Podobnie jak wręczaniem zasłużonym weteranom "ruchu smoleńskiego" "smoleńskich krzyży" - co wczoraj wieczorem przed pałacem robił Jarosław Kaczyński.

Tej grotesce towarzyszyły jednak faktycznie groźne tony. Zebrany na Krakowskim Przedmieściu tłum był agresywny, niósł transparenty wzywające do rozprawy z Trybunałem Konstytucyjnym i opozycją. Grupę osób stojących spokojnie z transparentem z cytatem z Lecha Kaczyńskiego, w którym zmarły prezydent broni fundamentalnej roli niezależnego Trybunału, policja ciągle musiała chronić przed agresją ze strony osób z tłumu zwolenników rządzącej partii.

Jednak już wieczorne przemówienie Jarosława Kaczyńskiego z rejestru groteski przechodziło łatwo w rejestr grozy. Co się w nim znalazło? Zapowiedź państwowego kultu zmarłych w Smoleńsku działaczy partii (nowe nazwy "rond, ulic, placów"), dwóch pomników na Krakowskim Przedmieściu (ofiar katastrofy i prezydenta Kaczyńskiego), niepoparte dowodami insynuacje, wreszcie zapowiedź kary dla "winnych". Cały aparat państwowy, z służbami i "odzyskaną" dla ministra Ziobry prokuraturą, ma się stać narzędziem osobistej zemsty na poprzedniej ekipie.

Prezesowi Kaczyńskiemu przez dwa dni basowali bliscy jego partii dziennikarze. Rekord nieodpowiedzialności za słowo pobiła założycielka stowarzyszenia "Solidarni 2010" Ewa Stankiewicz. Na antenie telewizji publicznej powiedziała, że winę za Smoleńsk, za "śmierć prezydenta", ponosi osobiście Donald Tusk. Zasługiwać ma przy tym za to "na najwyższą karę", którą w tym celu należałoby przywrócić do kodeksu karnego - karę śmierci. Sytuacja, gdy bliska władzy dziennikarka na antenie publicznych mediów, przez nikogo niekontrowana, domaga się kary śmierci dla przedstawiciela opozycyjnej partii (a przy tym wysokiego europejskiego urzędnika), to standard putinowskiej Rosji, nie Unii Europejskiej.

Zabawy z zapałkami

Nie sposób nie zadać sobie pytania "czy PiS wie co robi"? Czy naprawdę nie widzi tego, jak bardzo tego typu polityka smoleńska - prowadzona już nie w opozycji, ale na najwyższych urzędach państwowych - jest destrukcyjna dla państwa polskiego, ale i - potencjalnie - dla samej partii.

W krótkiej perspektywie czasowej pozwala ona co prawda konsolidować PiS zwolenników, ale na dłuższą metę może okazać się zabójcza dla tego ugrupowania. Odbiera mu bowiem wyborców z centrum, kluczowych dla dwóch zwycięstw z 2015 roku - ludzi, którzy wierzyli, że naprawdę głosują na "dobrą zmianę", a nie sankcjonowane przez państwo teorie spisku i zamachu. Być może PiS liczy, że "smoleńsko obojętne" klasy ludowe kupione programem 500+, czy średnie pozyskane w ramach programu "narodowego kapitalizmu" przymkną oko na cały smoleński kult, nauczą się z nim żyć, tak jak chińska klasa średnia jakoś żyje z komunistycznym ideolo, które jej nie przeszkadza, o ile władza pozwala się jej bogacić. Jednak w Chinach koszt politycznego oporu, ciągle jest nieskończenie wyższy niż w Polsce i PiS może się na takiej kalkulacji przejechać.

Smoleńsk od sześciu lat jest też narzędziem intelektualnej kastracji partii i całej polskiej prawicy. Zafiksowanie na "smoleńskiej krucjacie" zwalnia ją z pracy programowej, dostarcza wygodnej wymówki dla braku spójnej polityki we wszystkich innych dziedzinach. Jarosław Kaczyński odniósł w zeszłym roku dla prawicy największy sukces w dziejach III RP. Jeśli jednak władza będzie szła w eskalowanie smoleńskiego konfliktu, to sukces ten szybko roztrwoni, nie pozostawi po sobie żadnych trwałych ustrojowych zmian, instytucji, rozwiązań, jednoczących symboli.

Co gorsze, taka polityka smoleńska władzy będzie destrukcyjna dla państwa. We wczorajszym przemówieniu prezydent Duda powiedział do smoleńskiego tłumu, że to on "uświęcił to miejsce", przychodząc samemu na Krakowskie Przedmieście 10 kwietnia 2010 roku i dlatego pomnik smoleński musi stanąć właśnie tam. Zamiast logiki rządów prawa i kompromisu, z ust najwyższego urzędnika państwowego otrzymujemy afirmację rządów przez samowolę tłumu - poza prawem, procedurami i negocjacjami z mniejszościami.

W ciągu ostatnich lat, kwestionując raport komisji Millera, PiS podkopał zaufanie do państwa. Nie wiem, czy ten proces erozji zaufania jest do powstrzymania przez rządzącą partię, czy raz rozpętane żądania "wyjaśnienia, co stało się w Smoleńsku" nie uderzą i w rządy PiS, czy rządząca partia sama nie zapędza się do rogu, w którym albo będzie musiała przynieść stworzonemu przez siebie "smoleńskiemu ludowi" głowę Donalda Tuska albo sama paść jego ofiarą.

A z głową Tuska może być problem. Niepoparte dowodami, tak poważne oskarżenia (nie mówiąc już o działaniach prokuratorskich) wobec szefa Rady Unii Europejskiej nie zostaną niezauważone przez naszych sojuszników. Jakakolwiek zemsta wobec rzekomo "odpowiedzialnych za Smoleńsk" polityków PO fatalnie odbije się na reputacji Polski w Unii Europejskiej i utrudni realizację tam naszych interesów. Zniszczy resztki zaufania, jakim ciągle jeszcze cieszy się tam nasze państwo. Zresztą nie tylko w Unii. Logika smoleńskiej zemsty wdrażana przez władzę może doprowadzić do bardzo niebezpiecznej eskalacji relacji z Rosją - z pewnością nasi sojusznicy z NATO, ze Stanami na czele nie będą chętni żyrować takiej polityki.

Skończmy z tą żałobą!

Co w tej sytuacji może robić opozycja? Z pewnością nie może pozwolić, by podział smoleński zdefiniował podział politycznie. Antysmoleńsk smoleńskiem się bowiem karmi, oba się eskalują i wzajemnie wzmacniają. Cała nasza nadzieja w tym, że do obłędnego tanga, w jakie próbuje nas wciągnąć rządząca partia, trzeba dwojga. A im słabsza rola w polityce duopolu PiS-PO, tym słabszy może być smoleński podział. Z pewnością nie powinny dać się w niego wciągnąć PO i .Nowoczesna. Zachowując szacunek dla ofiar tragedii, partie te powinny jednocześnie przenosić spór polityczny na inne płaszczyzny.

Bo najwyższy już czas, by polska demokracja z cienia Smoleńska wyszła. Żałoba jest potrzebna jednostkom i wspólnotom, ale każda żałoba musi się skończyć. Zmarłych trzeba opłakać, pochować i żyć dalej. Nie da się prowadzić zdrowej, demokratycznej polityki w ciągłym cieniu żałoby. Mówi się, że konserwatyzm, to dopuszczenie do głosu umarłych w dyskusji o polityce, wieczna żałoba to odebranie głosu żywym. Po tragicznej śmierci Kennedy'ego administracja Johnsona nie organizowała miesięcznic na Pensylvania Avenue, Partia Demokratyczna nie oparła swojego programu na "wyjaśnieniu tego, co się stało w Dallas". Zamiast tego, wierna dziedzictwu zamordowanego prezydenta, przeprowadziła zmiany (ustawy o prawach obywatelskich, zręby systemu powszechnej opieki zdrowotnej), bez których nie możemy sobie wyobrazić współczesnych Stanów.

Najwyższy czas, by i polska prawica, a na pewno polska wspólnota zakończyła żałobę i spojrzała w przyszłość.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1713)