Republikanie sabotują politykę Obamy w sprawie Iranu. Czy to koniec negocjacji?
"Sabotaż", "zdrada" "skrajne partyjniactwo" - takie reakcje wywołał opublikowany list otwarty 47 amerykańskich senatorów z Partii Republikańskiej do przywódcy Iranu ajatollaha Alego Chameneia, w którym sugerują, że jakikolwiek układ w sprawie irańskiego programu nuklearnego zawarty z prezydentem Obamą może być odrzucony przez następnego prezydenta. Paradoksalnie, manewr Republikanów może jednak zadziałać na niekorzyść ich samych i na korzyść negocjacji, które chcą storpedować.
List autorstwa senatora Toma Cottona z Arkansas zaskakuje nie tylko treścią, ale i protekcjonalnym tonem użytym wobec najwyższego przywódcy Iranu. "Obserwując Pana nuklearne negocjacje z naszym rządem, nie uszło naszej uwadze, że może Pan nie do końca rozumieć nasz system konstytucyjny" - rozpoczyna Cotton i tłumaczy, że jeśli negocjowane porozumienie będzie traktatem, to będzie wymagać zgody Senatu, w którym Republikanie, przeciwni porozumieniu, mają większość. Jeśli zaś Obama ominie Kongres, to partia potraktuje to jedynie jako porozumienie głów państw, wobec czego następny prezydent będzie mógł przekreślić wszystkie zawarte postanowienia "jednym ruchem pióra".
"Podczas gdy prezydent Obama opuści swój urząd w styczniu 2017 roku, większość z nas zostanie na stanowisku przez długi czas - może nawet dekady" - dodają sygnatariusze listu.
Dokument wzbudził w USA ogromną krytykę - i to nie tylko ze strony Demokratów i ich sympatyków.
"List Cottona to najgorszy przykład partyjniackiego sabotażu międzynarodowych negocjacji w nowoczesnej historii Ameryki" - napisał redaktor naczelny pisma "Foreign Affairs" David Rothkopf, który sam jest sceptyczny wobec negocjowanego porozumienia. Jeszcze dalej poszedł tabloid "New York Daily News", który na swojej okładce określił senatorów prawicy mianem "zdrajców". Wzburzeni byli także internauci, którzy na stronie Białego Domu utworzyli petycję o postawienie ich w stan oskarżenia o zdradę stanu. W ciągu dwóch dni petycja zyskała ponad 200 tys. podpisów.
- To jest wydarzenie bez precedensu. Tym listem Republikanie przekroczyli ważną zasadę, że nie podważa się polityki zagranicznej rządzącej administracji - mówi w rozmowie z WP Michał Baranowski, ekspert German Marshall Fund. - Uderza w nim nie tylko ton pisma, ale też to, w jaki sposób podważyli autorytet prezydenta w oczach obcego państwa - dodaje.
- Z pewnością to dość kuriozalna sytuacja, ale da się znaleźć w historii podobne przypadki. W tym te przez Demokratów, a nawet przedstawicieli obecnej administracji - mówi w rozmowie z WP dr Janusz Sibora, historyk dyplomacji. Sibora zwraca uwagę, że mimo, że amerykańskie prawo - ustawa Logana z 1799 roku - zabrania prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej , to było ono łamane niejednokrotnie, bez konsekwencji.
- Na przykład w 1975 roku, kiedy dwóch senatorów partii Demokratycznej odwiedzili Kubę i spotkali się z przedstawicielami rządu. W 1983 inny Demokrata, Ted Kennedy włączył się wbrew woli Reagana w rozmowy ze Związkiem Radzieckim dotyczące kontroli zbrojeń. Z kolei w 1984 i 1987 dziesięciu innych polityków napisało list do dyktatora Nikaragui Daniela Ortegi z inicjatywą podjęcia politycznego procesu z tym krajem - również wbrew polityce prezydenta Reagana. Podobne akcje mają na swoim koncie obecny wiceprezydent Joseph Biden i sekretarz stanu John Kerry - wymienia Sibora.
Wróg numer jeden
Niezależnie od historycznych precedensów, inicjatywa Cottona wpisuje się w szerszą strategię działań opozycji mającej na celu storpedowanie prowadzonych od ponad roku rozmów nuklearnych z Iranem w formacie P5+1 (pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ + Niemcy). Równie kontrowersyjnym posunięciem w tej kwestii było zaproszenie przez republikańskiego spikera Izby Reprezentantów premiera Izraela Benjamina Netanjahu, który podczas wystąpienia w Kongresie przestrzegał przed niebezpieczeństwami związanymi z obecną polityką USA wobec Iranu.
- To uderzenie w czułe miejsce, bo kwestia porozumienia z Iranem jest dla obecnej administracji kluczową sprawą w polityce zagranicznej - mówi Baranowski.
Tymczasem Republikanie uczynili z Iranu zagrożenie numer jeden. Wskazują przy tym na znaczny w ostatnich latach wzrost wpływów Islamskiej Republiki w regionie, m.in. w Syrii, gdzie wsparcie ze strony Teheranu znacznie pomogło reżimowi Baszara Al-Asada, a także w Iraku, gdzie Iran jest główną siłą wspierającą ofensywę wojsk irackich przeciwko ISIS. Przede wszystkim jednak zawarcie umowy atomowej z Iranem ma być zagrożeniem dla Izraela, wobec którego przywódcy w Teheranie wielokrotnie wysuwali groźby "wymazania z mapy świata". Z obecnego stanu negocjacji wynika, że umowa, której podpisanie planowane jest na czerwiec tego roku, pozwoli Iranowi na wzbogacanie uranu ograniczone do celów energetyki. W zamian za - oraz za zniesienie sankcji na reżim - Iran ma się zobowiązać do odłożenia (prawdopodobnie na 10 lat) prac nad bronią atomową i dopuścić do szczegółowych inspekcji w tej sprawie. Według Netanjahu i Republikanów, taki układ pozwoli Teheranowi na ukrywanie przed inspektorami prawdziwego celu badań nad
uranem.
W takiej sytuacji nawet uważany za największego "gołębia" na prawicy Rand Paul złożył swój podpis pod kontrowersyjnym listem - podobnie jak wszyscy pozostali republikańscy kandydaci na prezydenta.
Zobacz również: Netanjahu w Konresie USA
Sabotaż czy samobój
Czy taktyka republikańskiej opozycji ma szanse wykoleić rozmowy z Iranem?
- Taki sygnał idący od opozycji rzeczywiście podważa sens prowadzenia negocjacji i tego czy są one prowadzone w dobrej wierze - mówi Sibora. - Ale Irańczycy to bardzo twardzi i sprytni negocjatorzy.
Tezę tę potwierdził minister spraw zagranicznych Iranu Dżawad Zarif, którego odpowiedź na list Republikanów była podobnie ostra jak oryginał. "Wydaje się, że autorzy listu nie tylko nie rozumieją prawa międzynarodowego, ale nie są w pełni świadomi niuansów swojej własnej konstytucji, jeśli chodzi o uprawnienia prezydenta w prowadzeniu polityki zagranicznej" - napisał Zarif, tłumacząc, że jeśli kolejny prezydent rzeczywiście ", będzie to stanowić "otwarte i rażące pogwałcenie prawa międzynarodowego". Odpowiedział też sam adresat listu, Ajatollah Ali Chamenei, który wykorzystał akcję Republikanów do podważenia pozycji negocjacyjnej Stanów Zjednoczonych i zakwestionowania ich czystych intencji.
- Zawsze kiedy dochodzimy do punktu, w którym koniec negocjacji jest na horyzoncie, ton drugiej strony, szczególnie Amerykanów, staje się ostrzejszy i bardziej stanowczy - powiedział Chamenei.
Reakcje przedstawicieli Islamskiej Republiki wskazują więc, że efekt antyirańskiej kampanii Iranu może być odwrotny od zamierzonego. - Patrząc na to, widać że obie strony: i Irańczycy, i Demokraci wykorzystali ten list do swoich celów - mówi Sibora.
Pozycja Republikanów jest tymczasem tym gorsza, że przeważająco negatywna reakcja amerykańskiej opinii publicznej była dla nich zaskoczeniem. Na tyle dużym, że niektórzy sygnatariusze listu zaczęli pośrednio się z niego wycofywać. Jednym z nich jest były kandydat na prezydenta John McCain, który tłumaczył swój podpis tym, że list został napisany w czasie, kiedy senatorzy i kongresmeni szykowali się do opuszczenia Waszyngtonu w związku z nadchodzącą burzą śnieżną - wobec czego nie mieli czasu, by poważnie się zastanowić nad jego treścią.
- To był bardzo szybki proces. Wszyscy tylko czekali na to, by wydostać się z miasta przed śnieżycą. Prawdopodobnie powinniśmy byli to bardziej przedyskutować - powiedział McCain portalowi Politico.
- Sprawa wydaje się otwarta. Oczywiście, gest Republikanów może podważyć sens negocjacji. Ale równie dobrze może zmotywować Irańczyków, by zakończyć je, póki w Waszyngtonie rządzi wciąż Obama - podsumowuje ekspert.
Oskar Górzyński, Wirtualna Polska