Renegaci i kamienie
Odkąd posła PO Andrzeja Sośnierza usunięto z partii z powodu nielojalności i chęci sprzymierzenia się z PiS, w kuluarach Sejmu krążą dowcipy o rozprzestrzeniającej się dzięki dr. Kaczyńskiemu politycznej chorobie zwanej „sośnierzycą”. Żarty wróciły, gdy do rządu weszła Zyta Gilowska.
W czwartek 5 stycznia Jarosław Kaczyński odbierał laur Człowieka Roku. Na bankiecie nie zabawił długo – tylko tyle, ile wymagały zasady savoir-vivre’u. Zaraz potem ruszył do kancelarii premiera, gdzie wraz z Kazimierzem Marcinkiewiczem mieli odbyć trzymane w tajemnicy spotkanie – finał negocjacji z Zytą Gilowską. Była działaczka Platformy bez specjalnej zachęty zgodziła się wejść do rządu. Ale chciała wrócić do polityki w wielkim stylu. Dla wzmocnienia swej pozycji zażądała funkcji wicepremiera.
– Nie kryję, że to ja z Michałem Kamińskim byliśmy promotorami pomysłu z Zytą Gilowską – opowiada „Ozonowi” Adam Bielan. Ci dwaj eurodeputowani, współautorzy sukcesu wyborczego PiS, chcieli przeciągnąć posłankę już w połowie 2004 roku. Wtedy jednak, zaraz po pierwszych sondujących rozmowach, Gilowska została wiceprzewodniczącą Platformy. – Ktoś wówczas musiał dowiedzieć się o naszych zamiarach i aby zatrzymać ją w partii, wykonano ruch wyprzedzający. Dlatego ponowne, grudniowe rozmowy z Zytą prowadzone były w największym sekrecie. Gdy na tydzień przed nominacją nastąpił przeciek do dziennikarzy, zrobiliśmy medialne zasłony dymne – tłumaczy. Ostatnie negocjacje z Gilowską toczyły się bez obawy o ciekawskich. Większość jej byłych klubowych kolegów wyjeżdżała właśnie na weekend do Krakowa, na modlitwy w ramach Dni Skupienia. Zaniepokojeni pracownicy warszawskiego biura parlamentarnego PO, do których dotarły alarmujące sygnały, nie mogli dodzwonić się do liderów. W piątek wysyłali niezbyt precyzyjne SMS-y do
posłów: „Gilowska ma być nowym ministrem skarbu”.
Choć Zyta Gilowska od maja zeszłego roku nie należała do PO, jej wejście do rządu Marcinkiewicza to cios w dawne szeregi partyjne. Nowa wicepremier ma ośmielić tych wahających się działaczy, których przed dezercją z PO blokował socjalny charakter rządu. – To, na czym najbardziej zależy Jarosławowi Kaczyńskiemu jako głównemu strategowi PiS, to doprowadzenie do rozbicia Platformy. Dlatego ruch w kierunku Zyty Gilowskiej nas nie zdziwił – twierdzi posłanka PO Elżbieta Radziszewska. Według niej rozłam Platformie nigdy nie groził i nie grozi. – Nie musieliśmy pacyfikować złych nastrojów. Nawet Sośnierz nie wszczynał nigdy żadnej dyskusji na temat weryfikacji stosunku do koalicji z PiS. Dwa razy wstał jedynie na zebraniu klubu i bąknął, czy może by nie pomyśleć o nawiązaniu rozmów z PiS.
Zasysanie
– Padają nazwiska paru parlamentarzystów, którzy mieliby przejść do braci Kaczyńskich. Ale są to akurat takie osoby, których PO chętnie się pozbędzie – zapewnia Marek Biernacki, lider PO z Trójmiasta. Julia Pitera, dawna szefowa Transparency International Polska, a obecnie posłanka PO, przypomina, że konflikt interesów pomiędzy działalnością Sośnierza w Śląskiej Kasie Chorych i prowadzonej przez niego Fundacji „Zamek Chudów” był podawany jako negatywny przykład w opracowaniu Transparency na temat korupcji w Polsce.
Rozmówcy „Ozonu” z PO zaręczają, że ich ugrupowaniu nie grozi epidemia „sośnierzycy”. Może dlatego, że gdy Andrzej Sośnierz został usunięty z Platformy, nie otrzymał od PiS propozycji objęcia stanowiska. A liczył nawet na fotel ministerialny. W efekcie wciąż pozostaje członkiem klubu parlamentarnego PO.
Żaden z polityków PO nie chce wymienić nazwisk parlamentarzystów, którzy noszą się z zamiarem zmiany barw partyjnych. Przedstawiciele PiS nieoficjalnie przyznają, że liczą na dopływ nowych szabel. – Renegaci wszędzie się zdarzają – uspokaja Stefan Niesiołowski. – Ja twierdzę, że w Platformie dominuje postawa jak z piosenki Krystyny Prońko: „stój jak kamień, stój, wytrzymaj, kiedyś te kamienie drgną”. Wiadomo jednak, że od paru miesięcy wśród krytyków działań władz PO są między innymi senatorowie Jarosław Gowin i Jacek Bachalski oraz posłowie Grzegorz Dolniak i Łukasz Abgarowicz. Ten ostatni nie kryje, że był zwolennikiem koalicji PO-PiS. Ale nie potwierdza plotek o swych rozmowach z PiS.
Także Bachalski wolałby, żeby PO była w koalicji rządowej. Z nostalgią wspomina Gilowską. I nie tylko dlatego, że kiedy pili bruderszaft, stwierdziła: „Jacek, do polityki trafiają ludzie lekko szurnięci, a ty mi wyglądasz na normalnego”. Senator nie może zapomnieć kierownictwu Platformy, że pozbyło się posłanki. – To był wielki błąd. Dlatego teraz nie mam zamiaru tłumić swego niezadowolenia. Ale to nie oznacza, że chcę opuścić PO – wyjaśnia Bachalski.
Zdaniem jednego z naszych rozmówców, PiS próbuje pozyskać głównie działaczy terenowych. Szuka „słabych punktów”, czyli sfrustrowanych członków w lokalnej Platformie. Przejście do PiS zaoferowano na przykład przewodniczącemu Rady Miasta Gdańska Bogdanowi Oleszkowi. Nie przyjął propozycji. Ale w sejmiku pomorskim PiS-owi udało się „zassać” paru radnych niezależnych i jednego z Samoobrony. W tej bitwie o ludzi partia Tuska i Rokity nie jest jednak bezczynna. Liderzy PO wprost instruują swych samorządowców: „Jeśli ktoś jest kompetentny, nie był agentem i nie lubi Kaczorów – bierzcie go”. Niesiołowski wyznał, że do partii Donalda Tuska chcą przystąpić grupy członków ZChN z Białegostoku i Warszawy.
Walimy równo
Wielu posłów PO myśli to, co mówi Niesiołowski: „nie mamy problemów z odnalezieniem się w opozycji, walimy w PiS równo”. Dlatego, zdaniem Marka Biernackiego, Platforma ma przed sobą moment krytyczny – będzie musiała się nauczyć funkcjonować jako konstruktywne stronnictwo opozycyjne. A to oznacza oderwanie się od zasady, że „zbójeckim prawem opozycji jest głosowanie zawsze przeciw rządowi”. Według Biernackiego Platforma, jeśli przejdzie tę szkołę demokracji, bardzo się wzmocni. A pomoże jej to, że jest partią jednorodną ideowo. On sam – jak wyznaje – był sceptyczny, wstępując do PO. I został przyjemnie zaskoczony, stwierdziwszy, że w rzeczywistości Platforma jest partią konserwatywną.
Wypowiedzi polityków skłaniają do wniosku, że oprócz wygranej w wyborach prezydenckich i parlamentarnych Jarosław Kaczyński odniósł jeszcze jedno zwycięstwo – wtedy, gdy podczas negocjacji koalicyjnych nie zgodził się na powierzenie Janowi Rokicie kontroli nad MSWiA. To właśnie administracja – rozdzielane stanowiska wojewodów i wicewojewodów – pozwala teraz wzmacniać struktury PiS w terenie. Temu procesowi przyglądają się bezradnie działacze lokalni Platformy, którzy mówią o zawłaszczaniu państwa przez jedną partię.
Nominacja Zyty Gilowskiej spowodowała jedno – odsunęła na dalszy plan wizję przyspieszonych wyborów, które miały się odbyć na wiosnę, równocześnie z wyborami samorządowymi. Taki projekt błąkał się w PiS od czasu jednego z kluczowych głosowań nad nowelizacją ustaw kompetencyjnych. Liderzy PiS uznali wtedy, że PO złośliwie głosowała wbrew ich poprawkom. – Gorzej nie będzie. Albo zyskamy stabilną większość, albo uzyskamy przynajmniej tyle głosów, ile obecnie – mówili, sondując możliwość przyspieszonych wyborów.
Być może jednak za przyciągnięciem do rządu Zyty Gilowskiej nie stoi żadna wielka strategia polityczna. Casus profesora Religi pokazał Jarosławowi Kaczyńskiemu, że warto mieć w swoich szeregach popularne twarze. Ludzie lubią Religę nie dlatego, że znają i podzielają jego poglądy, ale dlatego, że podoba im się jego medialny wizerunek – człowieka sympatycznego, a zarazem fachowca. Podobnie jest z Gilowską. Tylko dla nielicznych jest „Balcerowiczem w spódnicy”. Większości wyborców nie kojarzy się ona z podatkiem liniowym, lecz z kobiecą elegancją i ciętym językiem. W końcu Kaczyński, choć sam nie jest fanem popkultury, rozumie, że polityka to także show-biznes.