Relacja z Tajwanu. "Komuś puszczą nerwy i wojna gotowa"

- Im dłużej jestem na Tajwanie, tym z większym zdziwieniem czytam teksty o atmosferze wojennej. Wydaje mi się, że ta narracja jest absurdalna - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Michał Lubina z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jednocześnie zaznacza, że wielu Tajwańczyków martwi się, że takie nastawienie uśpi społeczeństwo, a przecież ostatnie manewry Chin pokazują, że przyszłość może przynieść wojnę.

Okręty tajwańskiej marynarki wojennej zakotwiczone w porcie w Keelung
Okręty tajwańskiej marynarki wojennej zakotwiczone w porcie w Keelung
Źródło zdjęć: © Getty | Annabelle Chih
Mateusz Dolak

Nasz rozmówca jeszcze przed wylotem uważnie śledził medialne doniesienia. Mówi, że atmosfera, która panowała w Polsce, powodowała w nim niepokój. Profesor Michał Lubina przybył na Tajwan w momencie, gdy chińska armia prowadziła bezprecedensowe ćwiczenia. Były one demonstracyjnym odwetem za wizytę spikerki Izby Reprezentantów USA Nancy Pelosi w Tajpej, przeciwko której Pekin agresywnie zaprotestował.

Pełny spokój

- Moja żona jest na jednej z grup zrzeszających rodziców z Tajpej. Na tym forum, w szczytowym momencie manewrów floty chińskiej, padło pytanie jednej z matek: "czy ma budzić dzieci na lot o 6 rano, czy jednak ma ich nie budzić", bo i tak lot będzie odwołany z powodu manewrów. Odpowiedzi, jakie dostała na forum, brzmiały: jasne, że budź dzieci, bo lot się odbędzie. No i lot się odbył - opowiada o początku swojej przygody Lubina.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Profesor twierdzi, że gdy wylądowali, uderzył go spokój mieszkańców Tajwanu. - Dużo bardziej byłem zaniepokojony, kiedy wyjeżdżałem z Polski. Mogę przytoczyć anegdotę mojej koleżanki, która tu mieszka od lat. Jak ona opowiada swoim znajomym w Tajwanie, co mówi się w Polsce o tej sytuacji, to Tajwańczycy odpowiadają żartobliwie: "nie przejmuj się, liczba chorych na COVID-19 przecież spada" - śmieje się.

Z czego wynika taka postawa Tajwańczyków? Według prof. Lubiny, są przyzwyczajeni do potencjalnego zagrożenia. - Oni żyją na beczce prochu od 1949. Tuż przed moim przyjazdem oglądałem reportaż, w którym wypowiadał się mężczyzna w wieku ok. 80 lat. Mówił, że straszą go inwazją odkąd był dzieckiem. Całe życie przeżył, a inwazji nie było - opowiada WP profesor.

Nie oznacza to jednak, że tamtejsze władze bagatelizują ostatnie manewry, a media nie relacjonują tego, co się dzieje. - Jeżeli chodzi o narrację tajwańską, to udostępniane są filmiki Ministerstwa Obrony, które pokazują dzielnych żołnierzy. Przekaz brzmi: "jesteśmy gotowi, obronimy nasz kraj, obronimy naszą demokrację" - opisuje prof. Lubina.

Tajwan poderwał myśliwce. To reakcja na manewry chińskiego wojska
Tajwan poderwał myśliwce. To reakcja na manewry chińskiego wojska© YouTube

Dodaje, że "Tajwańczycy są spokojni, bo też mają nieoficjalne kanały komunikacji z Chińczykami". - Czym się, oczywiście, jakoś nadmiernie nie chwalą. Ale mają je i dlatego wiedzą, że nie szykuje się żadna inwazja. Gdyby było inaczej, to byliby mniej spokojni - zaznacza.

2024, 2027, 2049 albo wcale

Zdaniem profesora Lubiny, Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza nie jest jeszcze gotowa do inwazji na Tajwan. - Co nie oznaczy, że wojna nie wybuchnie. Wojna może wybuchnąć, bo komuś puszczą nerwy. Bo pilot myśliwca czy statku odda strzały. Tego typu potencjał jest, chociaż nikt tego nie chce. Jest to jednak mniej, niż bardziej prawdopodobne. Chiny w tym momencie nie są w stanie zdobyć Tajwanu, choć modernizacja armii trwa. Mówią, że będą gotowi do inwazji w 2024/2025 r. Pojawia się też scenariusz z 2027/2028 r. Nie brakuje też takich głosów, że atak zacznie się w 2035 r. czy 2049 r. - wymienia.

Nasz rozmówca podkreśla, że Tajwan jest geograficznie łatwy do obrony i trudny do ataku. - Tak naprawdę mamy tylko dwa lub trzy miesiące, kiedy można swobodnie dokonać inwazji. Nawet, gdyby nikt nie pomagał Tajwańczykom, to oni są w stanie długo się bronić, bo teren im sprzyja. To nie jest tak, że ktoś z dnia na dzień zrobi zrzut spadochronowy i będzie po wszystkim - twierdzi prof. Lubina.

- To nie jest tak, że Tajwan jest pionkiem wielkich. To ponad 23 miliony ludzi, to symbol sukcesu, to państwo ważne gospodarczo na świecie. Pojawia się też narracja, że to jest prawdziwa demokracja. I to prawda - Tajwan jest najbardziej demokratycznym państwem Azji. A to jest kluczowe dla projektu demokratycznego na świecie, jak twierdzą sami Tajwańczycy.

Według profesora, Tajwańczycy bardzo chcą, żeby słyszano ich głos. - W mediach anglojęzycznych i polskich widzimy bardzo wyraźnie stanowisko amerykańskie i bardzo wyraźne stanowisko chińskie, natomiast to tajwańskie jest zmarginalizowane. W polskiej narracji to jest wręcz chroniczne, ale międzynarodowo też. To jest coś, co oni chcą zmienić. I robią to inteligentnie. Z polskiej perspektywy można to zrozumieć, bo "nic o nas bez nas". To tak, jakby o Polsce rozmawiać tylko z perspektywy Niemiec czy Rosji - porównuje.

Dwa światy

- Jest też apel, żeby świat wywierał naciski na Chińczyków, żeby nie eskalowali konfliktu. To jest próba internacjonalizacji Tajwanu. Celem Tajwanu jest, żeby jak najwięcej się o nim mówiło i by miał jak największe uznanie, a Chińczycy chcą czegoś odwrotnego. Chcą, żeby nikt nie mówił o Tajwanie, żeby nie było tego tematu, by uznawać to za wewnętrzną sprawę chińską - zauważa nasz rozmówca.

Dlatego mamy "dwa światy". Świat zupełnie normalnego kraju żyjącego swoimi sprawami i świat bańki publicystyczno-eksperckiej, który rozpoczyna III wojnę światową.

- Niektórzy Tajwańczycy mówią, że to nie był dobry moment, żeby Nancy Pelosi przylatywała. Ale Amerykanie to kowboje - "grozicie nam, to i tak przyjedziemy". Chińczycy potraktowali to jak splunięcie w twarz. Chińczycy nie rozumieją, że Biden nie mógł jej zatrzymać. Wychowani w chińskim scentralizowanym systemie nie rozumieją trójpodziału władzy. Chiny potraktowały to jako zniewagę i musiały odpowiedzieć. Musiały odpowiedzieć jeszcze z jednego powodu, ponieważ jesienią zbliża się XX Zjazd Komunistycznej Partii Chin - przypomina prof. Lubina.

Według Lubiny, Amerykanie chcieli pokazać, że się nie boją. Tam również zbliżają się wybory. Wybory połówkowe w USA to jedna sprawa, ale jest też wspomniany zjazd komunistycznej partii i do tego wybory lokalne na Tajwanie w listopadzie. Politycy lubią takie sytuacje rozgrywać, a sytuacja wewnętrzna zawsze jest w polityce najważniejsza.

- Nie wydaje mi się, że Amerykanie chcieli takich incydentów, jakie miały miejsce przy okazji manewrów. Natomiast napięcie opada, sytuacja się rozładowuje. Mam wrażenie, że zadziałały systemy komunikacji pomiędzy Chinami a USA. Za kulisami mamy negocjacje, których nie widzimy. Zakładam, że jest to sprawdzony sposób na deeskalację, minimalizowanie incydentów. Jedna strona rozumie drugą i widzą pewne granice nie do przekroczenia. To jest cały teatr polityczno-dyplomatyczny, który powoduje "wzmożenie nagłówków" w Polsce o III wojnie światowej - zwraca uwagę ekspert.

100 lat państwowego upokorzenia

Profesor twierdzi, że dla Chin, Tajwan jest elementem, który przekracza politykę i wchodzi na element tożsamości narodowych. Oderwanie Tajwanu w narracji chińskiej to jest efekt tzw. "100 lat państwowego upokorzenia", czyli okresu od wojen opiumowych do 1949 r.

To niezagojona rana, która wciąż ropieje. W ujęciu chińskim po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej mieszkają ci sami ludzie, którzy 73 lata temu zostali rozdzieleni i gdyby nie obcy, nie zimna wojna, to by się zjednoczyli.

- Ale tak już nie jest. Na naszych oczach buduje się naród tajwański. Jak każde tworzenie się narodów, jest to proces dynamiczny. W badaniach opinii publicznej tylko mniej niż 3 proc. badanych uważa się za Chińczyków, a przecież Tajwańczycy i Chińczycy mówią w tym samym języku. Dlatego myślę, że można przyrównać Tajwan i Chiny do Irlandii i Wielkiej Brytanii - ocenia prof. Lubina.

- Z kolei Chińczycy całkowicie to odrzucają. Uważają, że to jest coś nienaturalnego. Na to się nakłada nacjonalizm - tzw. "wielkie odrodzenie narodu chińskiego", czyli hasło z 1987 r., bardzo rozpropagowane przez Xi Jinpinga. Nie będzie tego odrodzenia bez zjednoczenia z Tajwanem, a to zjednoczenie musi się dokonać do 2049 r., czyli 100-lecia proklamacji ChRL - przypomina ekspert.

I dodaje, że kolejne pokolenia są coraz bardziej obce Chinom i antychińskie. Dla nich Chiny to już zagranica. - Jeżeli Chińczycy nie przerwą tego procesu, to Tajwan w 2049 r. stanie się dla Chin tym samym, czym Mongolia, Korea lub Wietnam - jeszcze 120 lat temu integralne części chińskiego uniwersum. Demografia Chinom nie sprzyja, bo kolejne młodsze pokolenia Tajwańczyków nie czują przynależności do niej - podkreśla Lubina.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jakie szanse w przypadku wojny ma Tajwan?

Prof. Lubina dodaje, że mamy liczne dyskusje - wewnętrzną i z Amerykanami - w jaki sposób przeprowadzić modernizację armii. Pojawia się pytanie, czy przeprowadzić modernizację na nawiązanie równorzędnej walki z Chińczykami? To się może wydawać absurdalne, że 23 miliony ludzi będzie walczyć z Chinami, ale geografia im sprzyja.

Drugą opcją są asymetryczne środki walki, zakładające, że Chińczycy będą mieli przewagę, ale asymetryczną bronią będzie ich można zniwelować.

- Wielu Tajwańczyków martwi się, że społeczeństwo przyzwyczaiło się, że Chiny tylko straszą, ale tak naprawdę nie najadą na Tajwan. Ostatnie manewry pokazały, że czas wrócić do myślenia o tym, że ojczyzny trzeba będzie w przyszłości bronić. I dla wielu osób to będzie właśnie obrona ojczyzny, a nie wojna domowa - jak chciałyby Chiny. Jeśli Chiny ich zaatakują, to większość Tajwańczyków będzie to traktowała tak, jakby napadł ich inny naród. A to całkowicie zmienia nastawienie, zwiększa wolę walki - podsumowuje.

Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie