Rekordziści w Sejmie - 5560 dni rządów
Na Wiejską dostawali się pięć razy z rzędu. Byli świadkami wielu awantur i zawiązywania, a później rozpadania się kolejnych egzotycznych koalicji w sejmowych kuluarach. Dla swoich młodszych stażem kolegów są przykładem doświadczonych parlamentarzystów, chociaż nie brakuje opinii, że już dawno powinni przejść na emeryturę. Zostało ich piętnastu, tylko piętnastu posłów wszystkich kadencji.
31.01.2007 06:00
Zobacz także: Posłowie pięciu kadencji Sejmu
"Degradacja Sejmu następowała stopniowo"
Każda następna kadencja Sejmu była gorsza od poprzedniej. Po upadku starego systemu wszyscy uczyli się jak stosować procedury demokratyczne. Do Sejmu weszło wielu całkowicie oddanych polskim przemianom osób - opowiada Wirtualnej Polsce Stanisław Żelichowski, od 1991 roku związany z Polskim Stronnictwem Ludowym. Większość z nowych posłów nie miała praktycznie żadnego doświadczenia w zawodzie parlamentarzysty, ale braki nadrabiali pracowitością. Według Żelichowskiego w kolejnych kadencjach tę pracowitość coraz częściej zastępowała jednak rutyna.
Sejm zmieniał się niestety w kolejnych kadencjach na gorsze. Dzisiaj dobra kampania pozwala wejść do parlamentu osobom, które nie tylko, że nie są merytorycznie przygotowane, ale też nie mają predyspozycji do pełnienia tej funkcji. Mówię to z przykrością, bo każda kolejna kadencja sprawia wrażenie zbioru osób o dużo niższym poziomie etycznym i przygotowaniu - krytycznie wypowiada się Krystyna Łybacka z SLD.
Podobnego zdania jest jej klubowy kolega Janusz Zemke, który dodaje, że w I kadencji po korytarzach sejmowych zawsze krążyło mnóstwo indywidualności, a dzisiaj można już o tym zapomnieć. Problemem było jednak to, że Sejm w latach 1991-1993 był niebywale rozproszony politycznie. A obecnie widać, że ukształtowały się na dobre trzy bloki: prawica, centroprawica i lewica - mówi Zemke. I kadencja była krótka i burzliwa, ale dzięki temu naprawdę ciekawa twierdzi Tadeusz Iwiński. W rozmowie z WP przyznaje, że w V kadencji na Wiejskiej na dobre zagościł prowincjonalizm. W naszej polityce zapanowała przeciętność i to w złym tego słowa znaczeniu - ocenia Iwiński.
W 1991 roku, w pierwszych powszechnych i wolnych wyborach parlamentarnych, spośród 111 zarejestrowanych komitetów wyborczych mandaty uzyskało aż 29 ugrupowań i partii. Nie było 5% progu wyborczego - stąd taki rozdrobniony parlament na Wiejskiej i często zaskakujące zwroty akcji i zamieszanie na sali obrad. W tamtym okresie ostro ze sobą polemizowaliśmy i spieraliśmy się, a mimo to utrzymywaliśmy w miarę normalne koleżeńskie kontakty. Można potem było pójść razem na piwo. Dzisiaj już tego nie ma. Życie toczy się wyłącznie w klubach, które są oddzielnymi celami albo zakonami - podsumowuje Iwiński.
Własną teorię ma na ten temat Waldemar Pawlak. Według niego w miarę upływu czasu i kolejnych kadencji można było zauważyć "jak Sejm się sformalizował, a demokracja parlamentarna zamieniła się w technokrację, gdzie nie ma już miejsca na polemikę i żywy dyskurs". Przekonaliśmy się o tym, kiedy marszałkowi powierzono wyłączne prawo do decydowania o przebiegu obrad - wyjaśnia były premier.
"Sejm od kryzysu do kryzysu"
Z naszych rozmów przeprowadzonych z politykami wszystkich, pięciu kadencji można wywnioskować, że mimo skrajnie odmiennych poglądów, najlepiej wspominają Sejm 91-93. Z rosnącym niepokojem natomiast obserwują dzisiaj rozwój sytuacji na Wiejskiej. Obecna kadencja jest najgorsza. W przeszłości marszałkowie byli przedstawicielami określonych partii politycznych, ale z chwilą wyboru na tą funkcję starali się być przedstawicielami całego Sejmu. Obecny marszałek jest przede wszystkim przedstawicielem własnej partii. Dzisiaj obowiązuje zasada, kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam. Stąd nie ma praktycznie dialogu z opozycją - irytuje się Żelichowski, który w swojej krytyce nie jest osamotniony. Powiem panu, że nie podoba mi się obecny Sejm - wtrąca Zemke. Dlaczego? Ponieważ rzadko pracuje merytorycznie, a dyskusje nad ustawami nie są merytoryczne. Ta kadencja jest zbytnio zdeterminowana ideologicznie.
Obecny Sejm w oczach posłów weteranów to pole nieustannej walki i głośnych marketingowych zagrań. Zamiast rozwiązań gospodarczych, czy społecznych posłowie dostarczają ludziom tylko igrzysk - uważa Pawlak. Dzisiaj zapanował na Wiejskiej dyktat mniejszości - dopowiada Łybacka. Posłance Śledzińskiej-Katarasińskiej V kadencja przypomina tę z 1991 roku, ale ze złej strony. Nie mogę powiedzieć, że była to jakaś postępująca degrengolada, bo praca Sejmu jednak stabilizowała się. Kiedy mówię o podobieństwie, mam na myśli rozchwianie emocjonalne i intelektualne jakie można zauwayć u posłow wtedy i dzisiaj. Chociaż z drugiej strony dostrzegam też różnicę, obecna kadencja trwa od kryzysu do kryzysu - mówi Śledzińska-Katarasińska.
Przychodzi poseł do restauracji sejmowej i... nie płaci
Znacie tę anegdotę? Pewnie nie, więc posłuchajcie, a właściwie przeczytajcie. Trzech świeżo upieczonych parlamentarzystów uwierzyło w plotkę "poseł ma wszystko za darmo". Jadąc po raz pierwszy do Sejmu utwierdzili się w tym przekonaniu - pociąg "był za darmo" i autobus w Warszawie także. W hotelu poselskim klucze do pokojów również otrzymali "za darmo". Kilka godzin później po obiedzie w restauracji sejmowej, kiedy kelner przyniósł rachunek, główni aktorzy tej historii pokazali swoje legitymacje przekonani, że dzięki temu wymigają się od płacenia. Niestety, poseł czasami też ma pod górkę i nie wszystko ma za darmo.
To tylko jedna z wielu anegdot jaką najstarsi stażem posłowie zapamiętali przez kilkanaście lat sprawowania swoich mandatów. Pamiętam taką sytuację - na sali obrad trwa ostra debata polityczna. Na mównicę wychodzi Aleksander Kwaśniewski i krzyczy: "pan poseł Niesiołowski myli się", na co z sali odpowiada Niesiołowski: "przecież ja w ogóle nie zabierałem głosu". Kwaśniewski ripostuje: "pan nawet jak milczy, to mówi za dużo: - śmieje się Łybacka.
Przez pięć kadencji podobnych opowieści uzbierało się dużo. Niektóre z nich na stałe zapisały się w historii polskiego parlamentaryzmu. Jak ta o ministrze sprawiedliwości Zbigniewie Dyce, który głosowanie nad wotum nieufności wobec rządu Hanny Suchockiej przesiedział w toalecie. Rząd upadł, bo zabrakło właśnie jednego głosu.
Kiedy jakiś poseł musi wygłosić swoje oświadczenie nocą, na sali obrad jest wtedy najwyżej trzech parlamentarzystów z jego klubu i marszałek prowadzący obrady. Pewnej nocy jeden z posłów wchodzi na trybunę i widząc marną frekwencję żąda natychmiastowego utajnienia obrad. Prowadzący zarządza 15-minutową przerwę. W tym czasie wyłączone zostają mikrofony na mównicy, w pokojach poselskich gasną telewizory. Każdy, kto spędza wieczór na Wiejskiej biegnie na sali obrad. O północy nasz poseł zaczyna opowiadać - o pryszczycy. Marszałek po kilku minutach przerywa wystąpienie i pyta: "panie pośle, co tu jest tajne?". "Chodziło mi głównie o dobrą frekwencję, bo pryszczyca to groźna choroba" - odpowiada sprawca nocnego zamieszania.
Do dzisiaj pamiętam jak jeden z najlepszych i najbardziej doświadczonych parlamentarzystów wpadł w pułapkę językową, z której nie potrafił już wybrnąć: wysoki Sejmie, nie po raz pierwszy staje mi... przychodzi mi stawać... przed Izbą... Wysoki Sejmie staje mi - w pamięci pan poseł Iwiński - śmieje się sam zainteresowany. Przez te wszystkie lata spędzone na Wiejskiej Iwiński był świadkiem wielu zabawnych opowieści. Podobnie jak Pawlak. Kiedy jedna z posłanek Platformy występowała w kolejnym punkcie obrad, nagle zaczęli schodzić się całymi grupkami inni posłowie. Ona wtedy nabrała przekonania, że jej wystąpienie jest porywające, więc zaczęła wznosić się na coraz wyższe poziomy abstrakcji. Tymczasem wszyscy na sali dawali jej sygnały - skończ już, bo chcemy szybko przegłosować wniosek formalny - wspomina rozbawiony Pawlak.
W Sejmie nie brakowało również momentów przykrych, a nawet dramatycznych. Od pierwszej kadencji mieszkam w hotelu poselskim. Na początku miałam to nieszczęście, że zajmowałam pokój przy bufecie, albo barze. Noc w noc nie pozwalał mi spać śpiew posłów z klubu KPN, którzy zawsze zaczynali i kończyli "Pierwszą brygad?" - wspomina Śledzińska-Katarasińska.
Zemke zapamiętał szczególnie jedną historią - zakończenie kadencji w 93 roku, kiedy to prezydent Lech Wałęsa rozwiązał parlament. Był wieczór, razem z kolegami poszliśmy na kolację do sejmowej restauracji. W tym czasie zaplombowano salę obrad, a każdy z nas zostawił tam jakieś rzeczy - teczki, dokumenty. Później nie można było się tam już dostać. - opowiada Zemke.
Na Wiejskiej można zapomnieć, że istnieje Polska
Każdy z posłów wybrany pierwszy raz do Sejmu wierzy, że pozostanie tutaj na długo. Tymczasem okazuje się, że kredyt zaufania dany przez wyborców szybko się wyczerpuje, a rotacja na stanowisku posła na Sejm RP jest spora. Mandaty pełni nieprzerwanie od 1991 roku tylko 15 posłów. Zgodnie przyznają, że rutyna im nie grozi. Na Wiejskiej dzieje się zbyt wiele, dlatego na brak zajęć nie mogą narzekać. Niestety, wiąże się to też z niezdrowym uzależnieniem od polityki. Nie samym Sejmem żyje człowiek - odpowiadają najstarsi stażem posłowie.
Staram się cały czas myśleć o tym, że istnieje też inny świat poza Wiejską - stwierdza Łybacka. Mam czas na to, żeby coś ciekawego przeczytać, zobaczyć, czy też spotkać się z przyjaciółmi. Polityka jest takim światem, który zasysa. Bardzo współczuję ludziom, którzy nie mają pomysłu na życie poza polityką. Poseł powinien pracować maksymalnie profesjonalnie, ale również powinien mieć pomysł na życie poza parlamentem - dodaje posłanka lewicy.
Z tą opinią zgadza się Iwiński. Oczywiście pamiętam, że jest życie poza Sejmem i o tym, że należy zachować zdrową równowagę. Chociaż czasami jest trudno. Dlatego prowadzę jeszcze zajęcia z studentami, jestem dość aktywny międzynarodowo. Mam grono przyjaciół, grywam regularnie w tenisa, czasem w brydża - wylicza były pracownik naukowy.
Zemke poradził sobie z uzależnieniem od polityki już wiele lat temu, bo jak sam przyznaje, jeśli ktoś ogranicza swoje życie do sejmowych korytarzy i sali obrad to szybko może nabawić się choroby psychicznej. Pierwsze kadencje całkowicie zajmowały mój czas i energię. Stwierdzam, że przez te wszystkie lata, mówiąc nieelegancko, trochę schamiałam, bo byłam pochłonięta lekturą ekspertyz opracowań druków sejmowych i dokumentów. Teraz zaczynam przypominać sobie, że kiedyś moją pasją był teatr i literatura - dopowiada Śledzińska-Katarasińska.
Zmiana warty
Przez te wszystkie lata zmieniał się nie tylko Sejm. Zmieniały się przede wszystkim oczekiwania społeczne wobec posłów. W każdej kadencji mamy do czynienia ze zmianą pokoleniową. Największa miała miejsce w obecnej, V kadencji, w której do Sejmu weszło ponad 300 nowych posłów - tłumaczy Żelichowski.
Iwiński wymyślił nawet w tym celu specjalne określenie: "tsunami polityczne". Dlaczego? A jak inaczej nazwać takie zjawisko, jeżeli od pierwszych demokratycznych wyborów pozostało nas tylko kilkunastu posłów. W dojrzałych demokracjach wymiana w kolejnych wyborach jest na poziomie 20%, a u nas wynosi to 70%, a czasem więcej - mówi Iwiński i dodaje, że nowi posłowie przez pierwszy rok uczą się chodzić po sejmowych korytarzach, w drugim przyglądają się obradom, w trzecim troche pracują, a w czwartym przygotowują się już do nowych wyborów, które na ogół przegrywają. Jeden rok w burzliwym polskim Sejmie to jak dwa, czy nawet trzy w ustabilizowanym europejskim parlamencie - twierdzi.
Obecny Sejm jest najmłodszy to widać i słychać na korytarzach sejmowych. Jeżeli są tutaj po to, żeby reprezentować interesy swojego pokolenia to dobrze. Natomiast jezeli ci posłowie, młodzi i bez doświadczenia, aspirują do najwyższych funkcji w państwie to już źle - wtrąca Śledzińska-Katarasińska.
Po ostatnich wyborach do polskiej polityki weszła generacja ludzi, którzy w 89 roku mieli po kilkanaście lat. Według Zemke w każdej, kolejnej kadencji powinna być zachowana nastepująca proporcja - 2/3 dotychczasowych posłów, plus 1/3 nowych. To zapewnia sprawne funkcjonowanie nowego Sejmu. Co będzie, kiedy następnym razem na jego miejsce dostanie się jednak ktoś młodszy? Kiedyś w końcu nadejdzie taki moment, ze zostaną bez mandatu, wtedy będą doradzać w działalności gospodarczej - zapowiada Zemke. Pozostali też mają gdzie wrócić. Nie będą rozpaczać, jeśli zastąpi ich ktoś młodszy.
"W innych krajach europejskich funkcja parlamentarzysty to zaszczyt. W Polsce, jak pokazują badania, poseł nigdy nie miał i nie będzie miał dobrych notowań" - to opinia jednego z naszych rozmówców. Obserwując z bliska jak niektórzy parlamentarzyści dbają o poprawę życia przeciętnego Kowalskiego wynik takiej sondy nie może być dla nikogo zaskoczeniem.
Marek Grabski, Wirtualna Polska