Redaktor Pospieszalski - żołnierz jedynie słusznej sprawy
Pytanie, czy Jan Pospieszalski jest dziennikarzem obiektywnym, nie ma sensu. On sam nie przykłada do siebie tej miary. Uważa się za zaangażowanego chrześcijanina prowadzącego wojnę cywilizacyjną.
24.02.2005 | aktual.: 24.02.2005 06:42
Takiego programu nie powinno być w telewizji publicznej - ocenia Danuta Waniek, przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. - Jan Pospieszalski przychodzi do ,Warto rozmawiać" z gotową tezą, a zadaniem programu ma być udowodnienie, że się nie myli. Takie zachowanie pogłębia konflikty. Ostatnio rozmawiał o zrównaniu swastyki z sierpem i młotem. Co to za problem dla Polaków? Nawet w PRL sierp i młot były obcymi symbolami.
Protesty przeciw emitowanemu od niemal roku w TVP2 programowi pisali już członkowie rządu, posłowie i posłanki lewicy, szefowa Krajowej Rady. Telewizja twardo broni Pospieszalskiego, przekonując, że widz oczekuje wyrazistych i emocjonalnych przekazów. Pospieszalski pytał więc wyraziście profesora Zbigniewa Izdebskiego: - Czy zrobił pan tę ankietę w ramach kampanii na rzecz obniżenia wieku nieletnich, z którymi można mieć kontakty seksualne, bo jest pan pedofilem?
- To była agresywna, nieetyczna postawa. Zaproszono mnie na program poświęcony wychowaniu seksualnemu w szkołach. A okazało się, że jest o przemocy seksualnej i metodologii moich badań - wspomina teraz profesor, który w ramach międzynarodowego programu badał zjawisko przemocy seksualnej wobec dzieci.
Pytania były konkretne, łącznie z tymi o seks analny i prostytucję. Stąd dociekliwość Pospieszalskiego. - Zareagowałam listem do Krajowej Rady - mówi wicepremier Izabela Jaruga-Nowacka - że nie wolno rozmawiać w tak stronniczy sposób. W innym wydaniu naubliżał pani Kazimierze Szczuce, że jest sfrustrowaną feministką, jak to feministki.
- Nie jestem stojakiem do mikrofonu - mówił Jan Pospieszalski po audycji z profesorem Izdebskim. - Mam swoje poglądy, nie jestem dziennikarzem. Jestem publicystą, ojcem, chrześcijaninem.
Wyrośnięte dzieciątko
- Ojciec dostał mieszkanie służbowe przy plebanii kościoła Świętej Barbary w Częstochowie, obok cudownego źródełka, do którego pielgrzymowali pątnicy. Moimi sąsiadami byli księża - opowiadał Jan Pospieszalski w 1997 roku. Ojciec był architektem, pracował dla Kościoła. Projektował polichromie, witraże, ołtarze, tabernakula, konfesjonały, epitafia, sarkofagi, plebanie, pisał szkice z historii sztuki i opowiadania hagiograficzne.
- Tematem codziennych rozmów były tajemnice różańca, sceny biblijne, żywoty świętych - wspominał Jan. Był trzecim z dziewięciorga dzieci Stanisława i Donaty. Różnica między najstarszym a najmłodszym wynosiła 17 lat. - Mama urządzała jasełka. Najmłodsze leżało w żłóbeczku. Ponieważ za rok ponawialiśmy występy, okazywało się, że ten żłóbeczek jest już za ciasny. Rodzice jednak w jakiś cudowny, magiczny sposób starali się o kolejne dzieciątko i wtedy to wyrośnięte przechodziło do owieczek, owieczka stawała się pasterzem, a pasterz ,awansował" na kolejnego anioła - mówił Jan Pospieszalski.
W rodzinnym domu każdy na czymś grał. Mama akompaniowała na fortepianie, tata na skrzypcach. Pierwszy zespół założył z młodszymi braćmi w liceum plastycznym. Po maturze i ukończeniu szkoły muzycznej II stopnia grał na kontrabasie w zespołach jazzowych. W 21. roku życia pierwszy raz wystąpił w telewizji i od razu odniósł sukces.
Balangowa skłonność
- Trafił do nas prosto z telewizyjnego Studia 2 - mówi Seweryn Krajewski z Czerwonych Gitar. Pospieszalscy wystąpili w telewizji w 1976 roku (razem ze Steczkowskimi) na zaproszenie Bożeny Walter, która przedstawiała w Studiu 2 muzykujące rodziny. - Mało doświadczony, ale zdolny, te nasze proste melodie łapał w mig.
Na scenie wychodził do przodu. Był moim przeciwieństwem: ja wolałem się schować za mikrofonem - przyznaje Krajewski. Pospieszalski jako basista występował z Gitarami w Polsce, w Europie Wschodniej i Zachodniej, na Kubie. - Miał niesamowity talent językowy. Po miesiącu koncertowania na Kubie był naszym tłumaczem - wspomina Krajewski.
- Trzeba go usłyszeć, jak śpiewa po niemiecku przeboje Czerwonych Gitar - opowiada Robert "Litza" Friedrich, założyciel Arki Noego. - Powinien to nagrać i wydać płytę. Hit muzyki klubowej gwarantowany - przekonuje "Litza".
- Gdy jeździliśmy po NRD, w Polsce trwał festiwal Solidarności. Janek nie afiszował się wtedy ze swoimi politycznymi poglądami. Był wierzący, jak my wszyscy w zespole, ale nie jakiś oszołom - ocenia Seweryn Krajewski.
- Z narzeczoną Marią, obecną żoną, przeprowadził się do Warszawy, wynajęli mieszkanie. W październiku 1981 roku wróciliśmy z NRD. W tym samym miesiącu Pospieszalski pojechał znowu do NRD, ale już w innym towarzystwie. - Kompletowaliśmy nową sekcję rytmiczną. Wacek miał w Polsce kontakty i ktoś polecił mu Janka - mówi mieszkający w Paryżu Marek Tomaszewski, który tworzył z Wacławem Kisielewskim fortepianowy duet Marek i Wacek.
- W NRD nosiliśmy znaczki Solidarności. Jaś agitował za związkiem, podjudzał Wacka, że ,my tu, Polacy, pokażemy!". Śledzili nas i za te znaczki kazali wyjechać z NRD - wspomina Tomaszewski. - Miał skłonności do balang, ale wprowadzał dużo dobrego nastroju. W 1984 roku ich drogi się rozeszły. - Studyjni muzycy są inni niż koncertowi, muszą się trzymać aranżacji - tłumaczy Tomaszewski.
Jesienne katanki
- Kocham go - deklaruje Andrzej Ryszka, były perkusista Voo Voo, który od 1990 roku mieszka w Kanadzie. Pospieszalskiego poznał, gdy w pierwszej połowie lat 80. grał w zespole Woo Boo Doo (podobieństwo nazwy z Voo Voo przypadkowe).
- Zasugerował, że bardzo chciałby zostać naszym menedżerem. I został - mówi Andrzej Ryszka. Grupa nie przebiła się jednak do szerokiej publiczności i się rozpadła. - Potem Janek zadzwonił do mnie i zaproponował współpracę z Voo Voo. Odebrał mnie z pociągu w Warszawie i zawiózł na próbę. Zamknął klamrą część mojego życia, bo gdy odlatywałem do Kanady, tylko on odprowadzał mnie na lotnisko. Pamiętam go jako głęboko uduchowionego, choć i polityką bardzo się interesował.
- Użyłem fortelu: zaproponowałem Jankowi, że będzie i basistą, i menedżerem - mówi Wojciech Waglewski, założyciel Voo Voo. Fortel był niezbędny, bo Pospieszalski nie godził się na menedżerowanie Voo Voo. Ale jako basista dołączył do zespołu w 1985 roku. - Prowadził jednocześnie mały zakład szyjący spodnie i jesienne wdzianka. Cieszył się na pluchę, bo wiedział, że wtedy te katanki będą lepiej szły - wspomina Waglewski. - Te kurtki kroiła w domu moja żona, ale Janek zarzucił produkcję, bo nie miał pasji do biznesu - mówi aktor Grzegorz Wons. - Był religijny, ale dla niego było to tak oczywiste, że nie musiał się z tym afiszować.
- Był mistrzem świata w przekraczaniu granic w Europie - mówi Waglewski. - Znał świetnie niemiecki i wymyślał takie historie, że wkręcaliśmy się bez kolejki na granicy. Znał nawet slang. Gdy jechaliśmy kiedyś do Danii, zepsuł się nam w Niemczech samochód. Janek pożyczył od znajomego zdekompletowanego gruchota. Zatrzymał nas niemiecki policjant i zdziwił się, że pasażer siedzi na krzesełku, bo brakowało fotela. Potem chwycił za klamkę tylnych drzwi, a te całe wypadły. ,Sami zrobiliście taki samochód!" - powiedział mu Janek. Policjant uśmiał się i nas puścił.
To był niemiecki volkswagen - opowiada Waglewski. - Ale Janek ma wybujałą osobowość, rola basisty jest mało wdzięczna, bo basista to nie frontman. Janek zaangażował się więc we własne produkcje i w końcu się rozstaliśmy - mówi Wojciech Waglewski. To ostateczne rozstanie nastąpiło w 1998 roku.
Ideały bez interesów
- Janka poznałem podczas festiwalu w Opolu w 1994 roku. Opowiadał mi, że jego żona pości w intencji pokoju w byłej Jugosławii, czego wiele osób nie rozumie. To mnie jakoś ujęło - wspomina Andrzej Horubała, szef rozrywki w telewizji publicznej za prezesury Wiesława Walendziaka w latach 1994-96.
Na Woronicza weszła wtedy grupa młodych prawicowych publicystów i producentów, których nazwano pampersami. Horubała postanowił wykorzystać "ciepłą, ekstrawertyczną" osobowość Pospieszalskiego w emitowanych od 1994 roku "Swojskich klimatach", do których zapraszał muzyków etnicznych. - Pierwszy odcinek mi się spodobał, oglądalność była ogromna - mówi Walendziak.
Po jego dymisji w 1996 roku z telewizji usuwano pampersów i ich programy. W lipcu 1997 roku z anteny spadły ,Klimaty". Walendziak, wtedy szef kampanii AWS, zaprosił popularnego już Pospieszalskiego do prowadzenia programów wyborczych w telewizji. - Dla niego ważne było, co się stanie z Polską - wspomina Walendziak. - Mówił mi: ,Ja w polityce nie mam interesów, mam swoje ideały".
Dla tych ideałów zaangażował się w kampanię. On sprawia wrażenie, że wierzy w to, co mówi. Dodawał wiarygodności programowi. Przyciągnął wielu ludzi z muzycznego środowiska - przyznaje szef kampanii. Jego zdaniem udział Pospieszalskiego w programach AWS był jednym z powodów zwycięstwa Akcji.
- Braliśmy udział w kampanii 1997 roku - wspomina Waglewski. - Braliśmy, bo czuliśmy niepokój, że wróci to, co wrócić nie powinno. Ale szybko się z tego potem wyleczyliśmy.
Dar łapania
- Trzy lata naszej współpracy w Plusie pchnęły go na nową drogę. Wcześniej był muzykiem, potem został dziennikarzem i publicystą - mówi Radosław Rybiński, szef newsroomu Radia Plus, dziś zastępca szefa "Wiadomości" TVP1. Spółkę producencką Plus powołano w 1997 roku (jednym z udziałowców była Konferencja Episkopatu Polski).
Od września 1998 roku sprzedawała swe produkcje do 22 rozgłośni katolickich, które tworzyły sieć Radia Plus. - Janek był u nas dyrektorem artystycznym. W urzędniczych kategoriach można powiedzieć, że się nie przepracowywał. Ale miał niezwykły dar: słuchał naszych dyskusji na korytarzu, a potem wracał z gotowym pomysłem, który idealnie oddawał to, czego chcieliśmy.
Żartowaliśmy, że łapie myśli z powietrza - wspomina Rybiński. Cała muzyczna oprawa radia i dżingle były dziełem Pospieszalskiego. W lipcu 2001 roku kierownictwo spółki Plus, w tym Pospieszalski, odeszło z firmy. - Pojawił się nowy inwestor i zapowiedział zmianę profilu - tłumaczy Rybiński. - Janek ruszył do nowych rzeczy bez poczucia przegranej. Dla mnie on jest dowodem na prawdziwość powiedzenia, że co cię nie złamie, to cię wzmocni.
Wiara uświęcona
- Cholera, nie przewentylowałem silnika - miał powiedzieć Marek A. chwilę przed wybuchem. 7 sierpnia 1999 roku swoją sześciometrową motorówką wiózł po jeziorze Dadaj pod Biskupcem sześć osób: pięcioletnią córkę oraz Pospieszalskiego z żoną i trójką dzieci.
Był upał, w silniku po tankowaniu zebrały się opary benzyny. - Jak przyśpieszę, sam się przewentyluje - miał zdecydować Marek A. I przyśpieszył. 180 litrów paliwa eksplodowało. Czteroletni Antoś Pospieszalski zginął w ogniu, wyrzucona wybuchem córka Marka A. utonęła. Pospieszalski i jego żona znaleźli się w szpitalu. Dwójkę ich dzieci - roczną wtedy Basię i sześcioletniego Franka - po dwóch dniach zabrała rodzina.
- Byłem u Janka w szpitalu - mówi Wiesław Walendziak. - Ludzie po takich tragediach często zamykają się w bólu. Jego ból, choć ogromny i trwający do dziś, duchowo nie skaleczył. - To było doświadczenie, które bardzo mnie zbliżyło do Boga - wyznawał Jan Pospieszalski w 2002 roku. - Sprawiło, że moja wiara jest żarliwsza, żywsza, przez ten krzyż uświęcona.
- Na mszę za jego synka do Dominikanów przyszło chyba półtora tysiąca osób - mówi Walendziak. - Panuje opinia, że jego katolicyzm ugruntował się po tej tragedii - mówi Piotr Zaremba, publicysta. - I Janek postrzegany jest właśnie bardziej jako wierzący niż wyraziciel konkretnych poglądów. Gdy chorowałem, a on zadzwonił i rzekł: "Będę się za ciebie modlił", brzmiało to w jego ustach jak coś zupełnie naturalnego.
- Przez rok ani razu nie rozmawialiśmy o śmierci jego synka - wspomina Radosław Rybiński. - Aż nagle w samochodzie on mi z takim spokojem zaczął mówić, jak wybierali z żoną miejsce na grób. "I wiesz, takie piękne miejsce znaleźliśmy, pod brzozą, w takich trawach zielonych". To mnie powaliło, bo on był pogodzony z tym, co się stało.
Pokora lidera
- Spór, który się teraz toczy w Polsce, według mnie nie dotyczy polityki, takiego czy innego kandydata. To jest spór cywilizacyjny - oceniał Pospieszalski w 2000 roku. Razem z Walendziakiem prowadził studio wyborcze Mariana Krzaklewskiego, kandydata AWS na prezydenta. Pospieszalskiemu udało się wciągnąć do kampanii nawet Arkę Noego, której założyciel Robert "Litza" Friedrich przekonywał dotąd, że jego prezydentem jest Jezus Chrystus.
Pospieszalski zaprosił "Litzę" do domu i pokazał nagranie, na którym Marek Siwiec, przy aprobacie Aleksandra Kwaśniewskiego, całuje ziemię, parodiując Jana Pawła II. "Litza" był oburzony. - Na polityce się nie znam, poszedłem za Jankiem jak za starszym bratem - wspomina. - Dziś myślę, że to był błąd, to nie było dobre dla zespołu. Ale do Janka nie mam cienia pretensji. Ludzie mają prawo popełniać błędy. Poza tym zawsze była to okazja, by dzieci powiedziały Marianowi Krzaklewskiemu, że Jezus zmartwychwstał - ocenia "Litza".
- Janek to wspaniały organizator. Jak każdy prawdziwy lider dokładnie wie, w którym kierunku idzie, choć prywatnie jest pokorny. Pokora przydała się, gdy Marian Krzaklewski - niepopierany nawet przez część polityków AWS - ostatecznie przegrał wybory.
Rozmowy cięższego kalibru
- Nie będziemy uprawiać dziennikarstwa obiektywnego, czyli nijakiego - zapowiadał Bogdan Rymanowski, jeden z pampersów, wiosną 2001 roku szef działu informacji Telewizji Puls (teraz w TVN24). Stacja - korzystając z koncesji Telewizji Niepokalanów i doświadczenia pampersów - właśnie zaczynała nadawać program.
Do pracy w Pulsie Pospieszalskiego wciągnął w 2001 roku dyrektor programowy Andrzej Horubała. - Otrzymałem wiadomość, że przygotowywany jest projekt programu w konwencji wolnej debaty z udziałem publiczności. Mnie miała przypaść rola gospodarza. Do studia mieli być zapraszani zwolennicy i przeciwnicy jakiegoś poglądu - mówił o swoim "Studiu otwartym" Pospieszalski w 2002 roku.
- Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie unikniemy rozmów cięższego kalibru. Wiadomo, że Telewizja Puls jest stacją katolicką. Opisujemy świat z punktu widzenia ludzi wiary. Ja nie ukrywam, że jestem chrześcijaninem, ojcem rodziny. Chcę natomiast zadawać pytania drugiej stronie, bo interesuje mnie także, dlaczego postrzega ona świat inaczej niż chrześcijanie.
W 2004 roku po przyjściu Jana Dworaka do telewizji publicznej wróciła część pampersów. W kwietniu reaktywowano "Studio otwarte" Pospieszalskiego w TVP2 pod nową nazwą ,Warto rozmawiać".
Program jest mniej drapieżny, bo przeciwnicy mogą się łatwiej przebić niż w "Studiu". Ale wciąż nieobiektywny, co w publicznej telewizji wbudza protesty. - Moim zdaniem nie Pospieszalski jest głównym pomysłodawcą programu. Współtworzą go przecież Piotr Semka i Paweł Nowacki - Piotr Zaremba wymienia producentów. Trzecim jest Maciej Pawlicki. Wszyscy są pampersami.
- Prowadzi "Warto rozmawiać", bo naprawdę rozmyśla o jakości polityki państwa - twierdzi Walendziak. - To dobry człowiek. Zdumiewa mnie, gdy próbują z niego robić groźną postać.
Ma też mnóstwo innych zajęć. Horubała wylicza: - Prowadzi scholę w parafii na Ursynowie, z którą jeździ latem na warsztaty na Białoruś, organizuje różne imprezy folkowe. I imprezy formatu Koncert Wielkopostny Henryka Mikołaja Góreckiego.
Jego święte godziny to te, kiedy uczy swoje dzieciaki grać. Wtedy nie sposób się do niego dobić. - Gdy w ,Warto rozmawiać" Pospieszalski bywa napastliwy, to raczej z bezradności czy zestresowania - rozgrzesza go Zaremba. Może dlatego nie chciał rozmawiać z "Przekrojem"?
- Jako dzieciak swoje pierwsze rysuneczki bazgrałem na ojcowskich projektach witraży przedstawiających świętego Michała Archanioła albo świętego Jerzego zabijającego smoka - wspominał Pospieszalski w 1997 roku. Kółko się zamyka - moderator "Warto rozmawiać" jest osobą walczącą o ideały, w które wierzy. I - jak to w sporach o idee czy wiarę bywa - walka jest bezkompromisowa.
Tylko to może tłumaczyć rozdarcie, które pojawia się przy opisywaniu Jana Pospieszalskiego: w oczach przyjaciół niezwykła dobroć i uduchowienie, w oczach przeciwników - agresja i manipulacja.
PAWEŁ WIECZOREK
WSPÓŁPRACA AGNIESZKA LESIAK