ŚwiatRatunku, jestem w Norwegii!

Ratunku, jestem w Norwegii!

Według norweskich statystyk, żony imigrantów to jedna z najmniej aktywnych grup społecznych. Polki późno podejmują pierwszą pracę, powoli uczą języka, rzadko udzielają się towarzysko i zgłaszają akces do stowarzyszeń. Co robić, by w Norwegii nie być tylko "przy mężu"?

Ratunku, jestem w Norwegii!
Źródło zdjęć: © AFP | Martin Bureau

14.10.2010 17:00

Schemat wygląda tak: najpierw do Norwegii jedzie on, znajduje pracę, wynajmuje niewielki kąt. Po jakimś czasie ma dojechać ona z dziećmi. Bo w Norwegii "lepsza przyszłość" albo możliwość zarobku, by zbudować dom czy spłacić kredyt w Polsce. Ona się martwi, bo w kraju zostanie rodzina, praca, a tu dzieci będą musiały pójść do norweskiej szkoły. W końcu mówi sobie, że "dzieci potrzebują ojca", "chłop sam miewa głupie pomysły", z zresztą przeprowadzka za morze to "tylko na jakiś czas". O siebie pomartwi się na końcu. Kiedy już w Norwegii mąż wyjdzie do pracy a dzieci do szkoły, zostaje sama. I w płacz.

Pomalować dugnad

Pierwsze dni to jeszcze trochę jak wakacje. Mąż pokazuje miasto - tu centrum, tam zabytki, a tu sklep i poczta. Pójdą na rozmowę do dyrektora szkoły, ona grzecznie posłucha i postara się udawać, że rozumie, o czym mowa. Kiedy życie nabierze codziennego rytmu, zacznie się pustka. Nie będzie znajomych, z sąsiadami jeszcze nie pójdzie się dogadać. "Jedź na miasto" - zachęci mąż. A jak tu jechać, jak nie ma kiosku, żeby bilet kupić? Mąż się uśmiechnie i powie, że w Norwegii jednorazowy kupuje się u kierowcy.

Każdy dzień może być pułapką. A to list przyjdzie, diabli wiedzą, czy ze szkoły, urzędu, czy z banku, trzeba poczekać aż ktoś przetłumaczy. A to sąsiadka zadzwoni i na migi zaprosi na dugnad. Boże, co za dugnad znowu? Pokazują jakiś płotek, narzędzia, pewnie dugnad to płotek. Ona idzie uzbrojona w pędzel, może malować trzeba? Sąsiedzi się śmieją i mówią, żeby zrobiła kawy. Wieczorem mąż jej wyjaśni, że dugnad to norweska tradycja, prace społeczne z sąsiadami.

Szukają pracy dla niej. Bez języka trudno, chyba, że przez znajomych, najczęściej przy sprzątaniu. Ktoś jej pokaże, gdzie trzeba zmyć podłogę, ktoś inny pochwali, że pięknie umyła. Powariowali? A co to za filozofia podłogę umyć?

"Ona" jest zlepkiem historii, jakie każdego tygodnia pojawiają się na polonijnym forum w Norwegii. Problem jest realny. Co roku do Norwegii przyjeżdżają setki Polek towarzyszących mężom. Bywa, że latami pozostają w domach. Te, które znalazły swoje miejsca w nowym kraju, poprosiliśmy o podzielenie się doświadczeniami.

Ewa: język i referencje

Mąż Ewy Zaleskiej fascynował się norweską kulturą. Wspólnie podjęli decyzję o wyjeździe, choć w Polsce mieli niezłe posady. Jeszcze w Warszawie zapisali się na kurs norweskiego. Kiedy w czerwcu 2009 roku na aplikację męża Ewy odpowiedziała jedna z firm w Oslo, przeprowadzili się.

- Od początku intensywnie uczyłam się norweskiego - wspomina Ewa. - Kiedy załatwiłam pozwolenia i numer personalny, zarejestrowałam się w NAV-ie jako bezrobotna. Nie miałam prawa do zasiłku, ale zależało mi na dostępie do szkoleń, doradztwie i pomocy w poszukiwaniu pracy - wyjaśnia.

Przez jakiś czas pracowała jako wolontariuszka w sklepie ze starociami. Należał do fundacji pomagającej wyjść z bezdomności, narkomanii i prostytucji. Zależało jej na tym zajęciu, bo jak mówi, w Norwegii przy poszukiwaniu pracy bardzo liczą się referencje. Dzięki wolontariatowi mogła podać jakieś kontakty potencjalnemu pracodawcy, poza tym nawiązać nowe znajomości i podszkolić język.

Zdarzały się jej decyzje chybione, na przykład praca w przedszkolu. Szybko zrozumiała, że to nie dla niej i zrezygnowała. Chwali sobie za to współpracę z agencjami pracy. Dwie, w których złożyła dokumenty, znalazły jej posadę asystentki, musiała wybrać jedną z ofert.

Dziś pracuje jako asystentka w jednej z międzynarodowych korporacji w Oslo. Wraz z mężem uczą się norweskiego, wkrótce chcą podejść do egzaminu Bergenstesten. W Norwegii czują się jak u siebie.

- Nie wolno się poddawać po kilku tygodniach - radzi Ewa kobietom, które niedawno przyjechały. - Każda rozmowa kwalifikacyjna to krok do przodu, nawet jeśli więcej się domyślasz niż rozumiesz. Jeśli trzeba, to warto sobie odmówić czegoś, a pieniądze wydać na naukę języka, to bardzo pomoże się zadomowić - dodaje. Marta: na kursy i do ludzi!

Marta Maciejewska blisko trzy lata temu wraz z dzieckiem dołączyła do męża w Norwegii. Po kilku tygodniach zachwycania się nowością przyszło uczucie pustki. Żeby zapełnić czas, wyszukiwała zajęcia, które sprawiały jej radość. Robiła zdjęcia i filmy, malowała, rysowała, uczyła się robić rękodzieła z papieru i masy plastycznej. Kupiła stos norweskich książek. Nie znała języka, ale pamiętała polskie przekłady i wertując kartki starała się czytać. Uczyła się języka z książek dla dzieci oraz telewizji. Znalazła polonijne forum, zaczęła chodzić na spotkania, nawiązała kontakty z innymi matkami. Było z kim porozmawiać i wyjść na kawę.

W tym samym czasie rozeszły się drogi jej i męża. Nie wiedziała, czy wracać do Polski, czy zostać. Postanowiła spróbować w Norwegii. Bywało bardzo ciężko. Uczyła się języka, łapała różne prace, głównie na zastępstwo. Po 8 miesiącach, kiedy pakowała już w myślach walizki, odpowiedziano na jedno z dziesiątek CV, które wysłała.

Dziś Marta ma bardzo dobrą pracę i oddane grono znajomych. Cały czas szlifuje norweski. Trenuje jogę, chodzi na kurs tańca, wkrótce idzie na kurs gry na gitarze oraz kurs malarstwa. Zwiedza muzea, razem z synkiem jeżdżą na wycieczki po okolicy Bekkestua, robią wypady do Oslo. Razem cieszą się Norwegią.

- Norwegia oferuje mnóstwo fajnych rzeczy, np. otwarte przedszkola – mówi Marta. - Nie można przeczekiwać złych dni, ale szukać rzeczy, które nas interesują, nie bać się wyjść do kina, dyskoteki. Bywają puste dni, wtedy warto mieć z kim porozmawiać, niech to nawet będzie na forum internetowym. Nie można się zamykać na ludzi, Polaków również, oni są częścią Norwegii, która przypomina nam dom. Fajnie jest tu być razem - zapewnia.

Sylwia: Cierpliwości

Sylwia Malewska do męża w Trondheim dołączyła 4 lata temu. 10 miesięcy przed wyjazdem rozpoczęła kurs norweskiego w Polsce. Pierwszą sprawą, którą zajęła się po przyjeździe, była pomoc synowi w aklimatyzacji. Kilka tygodni spędziła na szkolnych korytarzach, by w razie potrzeby służyć dziecko jako wsparcie.

- Decyzję o wyjeździe trzeba dobrze przemyśleć, szczególnie, gdy zabiera się dzieci - mówi. - Są rodziny, które przyjeżdżają nie znając słowa po norwesku. Nie mają jak pomóc dzieciom w lekcjach, nie rozumieją treści zawiadomień ze szkoły. To bardzo trudna sytuacja. Również z tego względu warto w Polsce uczyć się norweskiego, choćby przez kursy korespondencyjne ESKK - mówi.

4 lata zajęło Sylwii znalezienie w Norwegii pracy w swoim zawodzie. Przeszła długą drogę: szkoły językowe, kursy zawodowe, praktyki, prace dorywcze i na etacie. Jej zdaniem, trzeba się uzbroić w cierpliwość.

- Wiele kobiet wpada w pułapkę pracy na czarno, tak zaczynały i pracują bez przerwy - zauważa. - Moim zdaniem warto zapłacić podatek i korzystać z benefitów legalnej pracy, stopniowo wspinać się po szczeblach. Polecam korzystanie z ofert szkoleniowych, bo choć to wydłuża cały proces, to pozwala nawiązać kontakty i przede wszystkim zyskać doceniane tutaj doświadczenie - radzi.

Zdaniem Sylwii, nie trzeba się bać podejmowania pracy poniżej kwalifikacji. Mnóstwo kobiet zaczyna życie zawodowe w Norwegii od sprzątania, choć mają w szufladzie dyplom uczelni. Jeśli umiejętności językowych nie starcza, a trzeba np. opłacić kurs, praca przy sprzątaniu to dobre rozwiązanie, tym bardziej, że w Norwegii każde uczciwe zajęcie cieszy się podobnym prestiżem.

Dla niej przez wiele miesięcy problemem był brak znajomych. - Do tych pierwszych kontaktów warto podchodzić wyrozumiale. Wszyscy, Polacy i Norwedzy, mają swoje problemy, rodziny. Nikt nie roztoczy nad nami opieki, znalezienie dobrych znajomych musi potrwać. Cierpliwości - opowiada.

Miejsce na ziemi

Magda Woźniak, która na północy Norwegii spędziła dwa lata, zimą wraca z mężem do Polski. Przed przyjazdem znała świetnie angielski, szybko nauczyła się norweskiego. Miała dobrą pracę. Wraca, mówi, że Norwegia to nie dla niej. Nie zaaklimatyzowała się, nie lubi tutejszej pogody, tęskni za przyjaciółmi, więc nie widzi powodu, by się męczyć. Nie ma poczucia porażki, twierdzi, że wyjazd pozwolił jej zrozumieć, gdzie jest naprawdę jej miejsce.

Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)