Ratownicy jeszcze nie dotarli do zasypanego górnika
Jeden górnik, 33-letni sztygar zginął na miejscu w wyniku wstrząsów podziemnych w kopalni miedzi Rudna w Polkowicach. Ratownicy starają się dotrzeć do drugiego przysypanego, 28-letniego ślusarza. Znają już prawdopodobne miejsce, gdzie może się znajdować. Aby dotrzeć do mężczyzny, muszą usunąć warstwę gruzu.
Edyta Tomaszewska z Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach powiedziała, że kiedy ratownicy dotarli do pierwszego z przysypanych - mężczyzna niestety już nie żył. Wciąż trwa akcja ratunkowa, aby wydobyć drugiego z przysypanych - podkreśliła Tomaszewska.
Ratownicy nie są w stanie przebrać rękami tak wielkiego rumowiska - tłumaczyła Tomaszewska. Dodała, że po konsultacjach z Adamem Mirkiem, dyrektorem Okręgowego Urzędu Górniczego we Wrocławiu, który jest na miejscu w Polkowicach, zdecydowano się wprowadzić ciężki sprzęt - ładowarki do przebrania rumowiska. Akcja potrwa tak długo, aż uda się wydostać drugiego mężczyznę - powiedziała Tomaszewska. Dodała że w akcji, trwającej od kilku godzin, uczestniczy siedem grup ratowniczych.
Poszukiwania 28-letniego górnika utrudnione jest przez to, że sygnał nadawany z lampki mężczyzny zamilkł. Według Tomaszewskiej, może to świadczyć, że np. wyładował się akumulator lub lampka uległa uszkodzeniu.
Pięciu innych górników, którzy w wyniku wstrząsów doznali ran, przebywa już w szpitalu. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Do sześciu wstrząsów podziemnych, w tym trzech bardzo silnych, doszło ok. godziny 16.00 w kopalni miedzi Rudna w Polkowicach. Jeden ze wstrząsów miał siłę sześciu w dziesięciostopniowej skali.
W rejonie wstrząsów na głębokości 1050 m było 22 górników, ale większość w porę zdołała uciec.
PAP nie udało się skontaktować z rzecznikiem prasowym KGHM Polska Miedź SA Radosławem Porajem Różeckim, aby zapytać o szczegóły wypadku i akcji ratunkowej.