Randki bardzo owocne

Największy serwis randkowy na świecie powstał w Indiach. Shaadi ma już dziesięć milionów użytkowników, ale nie zamierza na tym poprzestać, bo na kojarzeniu par – od rejestracji po miesiąc miodowy – można świetnie zarobić.

Randki bardzo owocne
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

21.05.2007 11:01

Jesteśmy w Londynie, we wnętrzu wiktoriańskiego gmachu przy Hallam Street, zaledwie parę kroków od Piccadilly Circus. Wybuchy śmiechu, terkoczący faks i syntezatorowy przebój Kalluriego Vaanila, czyli Michaela Jacksona made in India, jeszcze nie całkiem zagłuszają hałas pracującego w sąsiedztwie żurawia. To rozbudowuje się studio BBC. Mike, handlowiec uwieszony na telefonie, stara się zachować poważny ton, ale mimo to w jego głosie wyczuwa się pewne zniecierpliwienie. – Ależ tak, zapewniam panią, że córka może się u nas zarejestrować bez najmniejszego ryzyka… Jego rozmówczynią jest jakaś troskliwa matka z przedmieść Birmingham, zaniepokojona tym, że jej latorośl mogłaby zawrzeć nieodpowiednie znajomości na stronie Shaadi.

Do wyboru, do koloru

Shaadi? To słowo oznacza „małżeństwo” w języku hindi. Ale wraz z rozszerzeniem .com staje się adresem największego na świecie internetowego serwisu matrymonialnego. No, a przede wszystkim – gigantyczną maszynką do robienia pieniędzy. Strona www.shaadi.com, założona w Indiach w 1997 roku, ma ambicję podbić cały świat. Pierwsza dekada działalności była całkiem obiecująca: serwis pozyskał jakieś dziesięć milionów abonentów gotowych zapłacić 75 dolarów rocznie. Oficjalnie mówi się już o 750 tysiącach skojarzonych małżeństw na liczniku. Wszystko to wygląda pięknie, ale Geeta Srivastava, oddelegowana przed rokiem z centrali w Mumbaju (Bombaju) do Londynu, wciąż nie wydaje się usatysfakcjonowana. Przyjeżdżając na Wyspy, miała za zadanie stworzyć kolejne przedstawicielstwo serwisu, wzorem biur otwartych uprzednio w Nowym Jorku, Dubaju czy Singapurze. Misja została wykonana, a teraz ta dynamiczna trzydziestolatka planuje utworzyć kolejne przedstawicielstwo handlowe, tym razem we Francji, jeszcze przed końcem
bieżącego roku.

I ma wszelkie szanse na sukces. Bo, jak uczy doświadczenie, miłosne spotkania oraz internet tworzą szczególnie dobraną parę. Łączenie samotnych serc, kojarzenie z sobą ludzi, którzy w innym wypadku mieliby niewielkie szanse się spotkać, jest bardzo kuszącym biznesem. Przecież wystarczy tylko kliknąć, aby natychmiast uzyskać dostęp do całej masy kontaktów, nie bacząc na największe nawet odległości. A kiedy jeszcze taki serwis respektuje dobre obyczaje, to już pełen sukces! Rynek internetowych randek jest rzeczywiście apetyczny – amerykański Instytut Tradebit wycenia jego wartość na ponad siedem miliardów dolarów rocznie. W Indiach serwis Shaadi rozwija się na bardzo urodzajnym gruncie. Choć zaledwie pięć procent mieszkańców tego kraju serfuje regularnie po internecie, to jednak w obrębie populacji liczącej 1,1 miliarda ludzi daje to łącznie 55 milionów osób. Niczym w dużym europejskim państwie. – Sukces internetowych usług w Stanach Zjednoczonych tłumaczono często wielkością rynku. Tutaj jest on czterokrotnie
większy – komentuje analityk z miasta Chennai w stanie Madras na południowym wschodzie kraju. Aby prześledzić genezę tego serwisu, który tak błyskawicznie się rozrasta, trzeba się cofnąć o dziesięć lat. Jesteśmy zatem w roku 1997 w Cuffe Parada w południowej części Mumbaju. W owym czasie Anupam Mittal – którego nic nie łączy ze słynnym potentatem z branży hutniczej Lakshmim Mittalem – nudzi się setnie w szkolnej ławce. Jego ojciec jest biznesmenem w branży włókienniczej, a matka gospodynią domową. Naszemu licealiście tak naprawdę na niczym nie zbywa, nie ma on zwłaszcza żadnych trosk materialnych. Trapi go raczej chęć ucieczki. W wieku 19 lat zaczyna włóczyć się po świecie (Paryż, Amsterdam, Londyn…), imając się przy tym różnych drobnych zajęć. W końcu uzyskuje dyplom MBA w Bostonie. – Pomyślałem sobie, że w wieku 22 lat powinienem się już jakoś ukierunkować – wspomina po latach.

Siedząc w Bostonie, młody Anupam nie potrafi jednak oderwać się od Indii. Aż wreszcie zakłada na odległość serwis randkowy, w którym zatrudnia indyjskich kolegów. Po co? – To właściwie nie był mój pomysł – wyznaje dzisiaj. – W Indiach regularnie widywałem ghataka, to znaczy takiego człowieka, który chodził po domach, prezentując drzewa genea-logiczne. Wiedza, jaką on przekazywał, pozwalała ludziom z wyższych kast zawierać możliwie najrozsądniejsze małżeństwa. Anupam, który nudził się w biznesowych molochach (przejściowo pracował w IBM, a potem w firmie MicroStrategy notowanej na nowojorskim rynku NASDAQ), postanawia podjąć ryzyko. Chce wykorzystać nowoczesne technologie, aby znaleźć odpowiedź na ten odwieczny niepokój młodych ludzi i ich rodzin.

W 2003 roku hinduski przedsiębiorca definitywnie opuszcza Stany Zjednoczone. Po powrocie do kraju zmienia wygląd serwisu, czyniąc go bardziej przystępnym. A także bardziej lukratywnym po wprowadzeniu wpisowego w wysokości 75 dolarów rocznie – co odpowiada dwukrotnej pensji w Indiach. Dla abonentów to oczywiście poważny koszt, ale też istotna zaleta. – Kiedy moja siostra zarejestrowała się w tym serwisie, wiedziałem, że będzie tu spotykać ludzi o wyższym statusie społecznym – mówi Sameen, projektant stron internetowych z Hajderabadu, stolicy stanu Andhra Pradesz. – No a dzisiaj dzieli życie z chirurgiem.

Ale przede wszystkim – i na tym właśnie polegała jego genialna intuicja – Anupam umiał doprawić nowoczesną technologię tradycyjnym sosem curry. Już na pierwszy rzut oka szczególne wrażenie robi możliwość wyszukiwania kontaktów nie tylko według wieku i miejsca zamieszkania, ale zwłaszcza z uwzględnieniem kategorii językowych i etnicznych. Takie języki, jak: tamilski, bengalski, gudżaracki, asamski, kannarski, malajalam, marathi czy też orija, pojawiają się na rozwijanej liście. W ten sam sposób można selekcjonować kontakty według kryterium religijnego: poszukując buddystów, sikhów, ale także żydów, muzułmanów albo chrześ-cijan… Internauta może tu przebierać do woli! Rodzice mają głos

Ale to dopiero początek. Aby dobrze się poznać, kandydaci mają do dyspozycji wiele nowoczesnych technik: komunikator internetowy, połączenia głosowe albo nawet wymianę krótkich materiałów wideo, za których pośrednictwem przedstawiają sobie nawzajem własne rodziny. Zresztą serwis, który nie może jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki obalić wielowiekowej tradycji aranżowanych spotkań rodzinnych, stworzył też tak zwane Shaadi Points, czyli specjalne miejsca, gdzie mogą spotykać się „młodzi”, jak też ich rodzice! Jest to ucieleśnienie strategii click and mortar (polegającej na łączeniu przedsiębiorczości internetowej z tradycyjną) kojarzącej się z końcówką lat 90., gdy serwisy internetowe poszukiwały klientów także poza przestrzenią wirtualną. Umiejscowienie tych maleńkich miłosnych gniazdek może czasem zaskakiwać: mogą się mieścić za straganem z przyprawami albo w samym środku targu żelaznego. Ale pomysł chwycił. – Obecnie w Indiach istnieje ogółem 135 Shaadi Points, ale w 2010 roku ich liczba może
wzrosnąć do 500 – mówi Omprakash Hassanandani, dyrektor handlowy serwisu.

Czasem te spotkania nabierają wielkiego rozmachu. Jak w Chennai w stanie Madras, gdzie pod przewodem Shaadi zebrało się na początku marca jakieś dziesięć tysięcy panien i kawalerów. Nadmieńmy też, że przy okazji takich mityngów Shaa-di może zainkasować stosowną sumkę od każdego uczestnika. Szczególnie hołubieni są rodzice, którzy otrzymują specjalne zaproszenia. Sprytnie: bo to przecież właśnie oni podczas uroczystości zwanej bariksha (będącej odpowiednikiem naszych zaręczyn) dają zielone światło dla związku.

A należy dodać, że serwis Shaadi jest żywo zainteresowany tym, aby udało się skonkretyzować związek: bo po ślubie też można niemało zarobić. Oferując w internecie na przykład pościel na małżeńskie łoże (w cenie 525 rupii, czyli 10 euro), mosiężne lampki nocne (za 1715 rupii, czyli 35 euro) albo komplety garnków (po 1270 rupii, w przeliczeniu 25 euro). Po miłosnej magii następuje twardy powrót do rzeczywistości! Bardziej romantycznym elementem oferty są miesiące miodowe organizowane między innymi we Włoszech czy na Karai-bach. Bezwstydnie wykorzystuje się także starożytną mądrość Wschodu: „Kęs tego specjalnego ciastka oferowanego w promocji – czytamy na stronie internetowej – jest gwarancją słodkich snów narzeczonej o swym oblubieńcu”.

Oto i wieczne szczęście w zasięgu komputerowej myszki… A mówiąc bardziej trywialnie – żyła złota dla serwisu Shaadi, którego przychody przekroczyły w ubiegłym roku 35 milionów dolarów. Anupam Mittal wciąż posiada zdecydowaną większość akcji firmy, ale pozostałą część udziałów objęły niedawno amerykańskie fundusze inwestycyjne, w tym Sequoia Capital. Taki serwis randkowy to obfite, ale niepewne źródło zysków. – Shaadi różni się od europejskich serwisów, takich jak Meetic, gdzie zarejestrowani internauci mający największe powodzenie powracają bez przerwy, aby cieszyć się z nowych podbojów. W naszym przypadku istnieje ryzyko, że klientela stopnieje w miarę, jak będzie rosnąć liczba zawieranych związków – podkreślają przedstawiciele serwisu. Bez wątpienia właśnie z tego powodu Anupam Mittal zdecydował się rozszerzyć zakres działalności. Bazując na sukcesie serwisu Shaadi, chce zbudować koncern medialno-rozrywkowy pod nazwą People Group, który zapewniałby stałe, stabilne dochody.

Pierwszym przejawem dywersyfikacji było utworzenie w styczniu 2003 roku serwisu Mauj.com adresowanego do użytkowników telefonów komórkowych. Można tu kupić dzwonki, wygaszacze ekranu albo gry. Firma, która obsługuje 40 milionów telefonów komórkowych w Indiach, czyli jedną czwartą wszystkich używanych tam aparatów (jednak Indie mogą stać się krajem o największej liczbie użytkowników komórek do 2015 roku), zainwestowała już także w Bahrajnie i Japonii, a teraz zerka ku Chinom i Japonii. To pozwoliło Anupamowi, który ma 33 lata, zostać prezesem branżowego stowarzyszenia Internet and Mobile Association of India! Może on też pochwalić się i tym, że w listopadzie występował u boku samego Steve’a Balmera, prezesa Microsoftu, jako gościnna gwiazda Salonu Informatycznego w Mumbaju.

Giełdowy zew

Niestety wynik jest mniej imponujący, gdy chodzi o ciała niebieskie. Nowy serwis Astrolife.com nie przynosi prawie pieniędzy pomimo postępów poczynionych w Singapurze i Anglii. – To ma służyć przede wszystkim jako zachęta, bo wciąż jeszcze zawarcie wielu małżeństw zależy od tego, co mówią gwiazdy – usprawiedliwiają się przedstawiciele firmy. Trudno też mówić o powodzeniu w filmie, który jest zapewne kolejnym konikiem szefa. Jeszcze mieszkając w Stanach Zjednoczonych, Anupam Mittal został współproducentem obrazu zatytułowanego „Flavors”. To romansidło nie pozostawiło jednak po sobie trwałych wspomnień. A obecnie People Group zaangażował się w produkcję trzech filmów długometrażowych w czysto bollywoodzkim stylu. – Chcemy być obecni wszędzie, angażować się w każdego rodzaju działalność i w rozrywkę – mówi bez kompleksów właściciel koncernu.

Ten pazerny indyjski swat z pewnością nie we wszystkim odniesie sukces. Wciąż także nie ogłosił, kiedy zamierza wprowadzić swoje imperium na giełdę – być może nastąpi to w przyszłym roku? Pewne jest natomiast to, że w trakcie globalnej ekspansji serwis Shaadi będzie musiał zmierzyć się z kilkoma potężnymi rywalami. W samych Indiach, gdzie 64 proc. ludności ma mniej niż 30 lat, musi się on już liczyć z konkurencją ze strony koncernów Times of India na północy i BharatMatrimony na południu kraju. Twórca tego ostatniego, 36-letni Murugavel Janakiraman, znalazł sobie narzeczoną we własnym serwisie randkowym. I to odróżnia go od Anupama Mittala, który pozostaje zatwardziałym kawalerem.

W biznesie szef People Group będzie pewnie musiał postępować inaczej. Jego serwis, który zbija fortunę na szczęściu (aranżowanym) ludzi, może być pewnego dnia zmuszony do zawarcia jakichś związków, aby zapewnić sobie rozwój w przyszłości. – Jeżeli pewnego dnia wejdziemy na rynek indyjski, to moglibyśmy zaproponować serwisowi Shaadi partnerską współpracę – mówi już dziś Marc Simoncini, twórca Meetic, najpopularniejszego w Europie serwisu randkowego.

Guillaume Grallet

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)