Putin trafiony w czuły punkt. Tego już nic nie zatrzyma

Na eksporcie swojej ropy Rosja będzie zarabiać o około 5 mld dolarów mniej na miesiąc - to pierwsze szacunki ekspertów po trzech dniach obowiązywania limitu cenowego. Kraje G7 i UE, czyli reprezentujący połowę światowej gospodarki, umówiły się, że nie zapłacą za baryłkę rosyjskiej ropy więcej niż 60 dolarów. Ropa zaczęła tanieć. Okazuje się to skutecznym sposobem na dręczenie księgowych Putina.

 Rosja zaczęła tracić na handlu ropą (Photo by Contributor/Getty Images)
Rosja zaczęła tracić na handlu ropą (Photo by Contributor/Getty Images)
Źródło zdjęć: © GETTY | Contributor
Tomasz Molga

- Rosja właśnie zaczyna tracić pieniądze potrzebne na wojnę w Ukrainie. W tym sensie, że ceny ropy Brent spadły do 79 dolarów za baryłkę, a mieszanki rosyjskiej Urals do około 60 dolarów, czyli najniższego poziomu w 2022 roku, sprzed rozpoczęcia wojny. To między innymi przez wprowadzenie ceny maksymalnej oznaczającej mniejszy popyt - mówi WP Wojciech Jakóbik, ekspert ds. energetyki, redaktor naczelny serwisu BiznesAlert.pl.

- Ponieważ rosyjski budżet połowę dochodów czerpie ze sprzedaży węglowodorów, a większość z tego z ropy, można powiedzieć, że limit cenowy już uderza finansowo w Rosję. Jeśli nawet Rosjanie sprzedadzą ropę w Azji, będą musieli oferować coraz większy rabat - dodaje.

To komentarz po wprowadzeniu w poniedziałek limitu cenowego na sprzedaż rosyjskiej ropy. Wprowadziły go kraje UE i G7, umawiając się, że nie zapłacą więcej niż 60 dolarów za baryłkę. W środę rano mieszanka rosyjskiej ropy Urals kosztowała 57 dolarów. Dla porównania 30 października cena wynosiła 76 dolarów.

Dodajmy, że rosyjski budżet i prognozy gospodarcze na 2023 rok zakładają sprzedaż ropy po średniej cenie 70 dol. za baryłkę. Ich plan finansowy może się zachwiać. Wojna w Ukrainie kosztowała dotąd Rosję 82 mld dolarów. To jedna czwarta budżetu kraju (dane magazynu "Forbes"). W nowym budżecie Rosjanie zakładają deficyt i sięgają po rezerwy z Funduszu Opieki Społecznej.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W jaki sposób te ceny biją w Rosję?

Właśnie wyliczył to Bob Yawger, dyrektor ds. kontraktów terminowych na energię z banku Mizuho w Nowym Jorku. Przy obecnym pułapie cenowym Rosja miałaby przychody z eksportu ropy w wysokości około 10 do 15 miliardów dolarów miesięcznie. - To znacznie mniej niż ponad 21 miliardów dolarów miesięcznie, które Moskwa zarobiła w czerwcu, gdy ropa Brent kosztowała ponad 120 dolarów za baryłkę - ocenił Yawger, cytowany przez agencję Reuters.

Czy 5 miliardów dolarów miesięcznie to znaczący ubytek? Jeszcze nie. Rosja zarobi mniej więcej tyle samo, ile zarabiała, zanim zapowiedzi o inwazji na Ukrainę zaczęły podnosić ceny ropy. - Zarabiali około 15 mld dol. w czerwcu i lipcu 2021 r., czyli zanim rosyjskie wojska zgromadziły się w pobliżu Ukrainy - podał Yawger.

Jednak amerykańscy urzędnicy - autorzy porozumienia - zapowiadają, że to dopiero początek finansowego gnębienia Kremla.

- Cena maksymalna zaczyna obowiązywać od 60 dolarów, ale porozumienie wywalczone przez Polskę i Estonię zakłada rewizję ceny do poziomu pięć procent poniżej rynkowej Urals co dwa miesiące, tak aby trwale ograniczała przychody Rosji. Idealne rozwiązanie to pełne embargo albo cena maksymalna na granicy kosztów wydobycia, niedająca żadnych zysków Moskwie, czyli około 30 dolarów wnioskowane przez Polskę czy Ukrainę, ale nie ma konsensusu w tej sprawie - tłumaczy Wojciech Jakóbik.

Podkreśla, że w odpowiedzi na limit cenowy Rosja groziła wstrzymaniem dostaw ropy na Zachód. Na razie nic nie wskazuje, aby groźby te miały zostać spełnione.

- Rynek na razie reaguje spokojnie. Nawet jeśli Rosja wywołałaby nowy wzrost cen wskutek zakręcenia kurka z ropą, długoterminowo przyspieszyłaby odwrót Zachodu od jej dostaw, tak jak to już się stało w sektorze gazu na własne życzenie Władimira Putina - dodaje rozmówca WP.

- Rosja nie zastąpi z dnia na dzień, jeden do jednego sprzedaży do Europy eksportem do Chin i Indii. Jest skazana na sprzedawanie po obniżonej cenie albo utratę zbytu - podsumowuje. 

Limit dotyczy transportów drogą morską, do niedawna był to główny sposób dostaw na Zachód. W praktyce ma działać tak, że zachodnie firmy odmówią przewozu i ubezpieczenia dla surowca sprzedanego po wyższej cenie.

Nie bać się Putina. Zachód trzyma wszystkie karty

W mocniejszych słowach rosyjskie pogróżki podsumował Robin Brooks, ekonomista Instytutu Finansów Międzynarodowych w Waszyngtonie. - Rosja ma niewielkie możliwości magazynowania ropy. Zamykanie wielu szybów naftowych jest pracochłonne i czasochłonne. Tak więc Rosja ma bardzo mały wpływ na grożenie Zachodowi skokiem cen ropy, chyba że Putin jest skłonny wysadzić w powietrze swoją jedyną dojną krowę. Nieprawdopodobne - napisał na Twitterze jeszcze we wrześniu, gdy dyskutowano, jaki ma być limit cenowy.

Brooks zachęcał wtedy do mocniejszego uderzenia w finanse Kremla. Według niego 30 dolarów za baryłkę wywołałoby w Rosji "kryzys, na jaki zasługują po rozpętaniu wojny".

- Zachód kontroluje większość tankowców używanych do transportu ropy z rosyjskich portów na świat. Kontroluje również ubezpieczenia i inne usługi potrzebne do transportu ropy. Tak więc Zachód ma wszystkie karty, może dyktować warunki, na jakich Rosja może eksportować swoją ropę. Wystarczy chcieć - komentował.

Władimir Putin dogląda nowych inwestycji w eksploatację złóż ropy
Władimir Putin dogląda nowych inwestycji w eksploatację złóż ropy© kremlin.ru | materiały prasowe

W trakcie negocjacji porozumienia Polska, Estonia i Litwa, a także Ukraina domagały się, aby limit wynosił 30 dolarów. Szacowano, że taka wartość szybciej wykończy finanse Rosji. Ich koszty wydobycia wynoszą około 20-30 dolarów na baryłkę.

Według amerykańskich ekspertów w negocjacjach należało pogodzić interesy wielu krajów. Tych obawiających się braku surowca, takich, które mają floty tankowców obsługujących rosyjski handel. Stanęło na 60 dolarach, "aby na początek robić Rosji mniejszą szkodę i zobaczyć, jak to będzie działało" - komentowano.

Są i tacy, którzy wymieniali argumenty świadczące, że limit 60 dolarów nie zaszkodzi finansom Rosji.

Siergiej Ławrow popędził na spotkanie z ministrem Indii

Skoro część klientów Rosji zmówiła się, że nie będzie nabijać kabzy Kremlowi, to jak zareaguje reszta? Plan Rosji był taki, aby ropę niesprzedaną Zachodowi sprzedawać Chinom i Indiom. To już się działo. Indie, kraj będący trzecim co do wielkości konsumentem ropy i gazu na świecie, importował z Rosji mniej niż 1 procent całkowitego zapotrzebowania. Tak było przed wojną, w jej trakcie import wzrósł do 20 proc. całkowitego zapotrzebowania tego kraju.

W listopadzie szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow odbył dwa spotkania z indyjskim odpowiednikiem. Z doniesień gazety "Indian Express" wynika, iż Indie łaskawie przyjmą więcej rosyjskiej ropy, o ile będzie ona, mówiąc kolokwialnie, taniutka niczym zupa z soczewicy na bazarze w Delhi.

- Nie mamy wysokich dochodów i naszym podstawowym obowiązkiem jest zapewnienie krajowi jak najkorzystniejszych warunków. Całkiem szczerze powiedzieliśmy sobie, że stosunki indyjsko-rosyjskie działają na naszą korzyść. A więc jeśli mamy korzyści, to chcielibyśmy to kontynuować - tak spotkanie w sprawie zakupów ropy podsumował szef indyjskiej dyplomacji Subrahmanyam Jaishankar.

Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie