"Publikacja 'Wprost' to poszukiwanie sensacji"
To "poszukiwanie sensacji" - tak o twierdzeniach "Wprost", jakoby Zbigniew Herbert miał być informatorem SB, mówi historyk czasów PRL z IPN
Grzegorz Majchrzak, który zna akta SB dotyczące Herberta.
Nie wiem dlaczego, autor artykułu we "Wprost" doszedł do takich wniosków, bo tłumaczyłem mu, że Herberta nie można uznawać za agenta; zwłaszcza że sama SB go tak nie traktowała - powiedział Majchrzak._ Herbert podjął pewną grę z bezpieką, z której wyszedł zwycięsko, choć nie bez szwanku, o czym świadczy choćby artykuł "Wprost"_- dodał.
Z akt IPN wynika, że informacje, jakie SB miała uzyskiwać od Herberta, były dla niej nieprzydatne - oświadczył historyk. Podkreślił, że w aktach SB na temat Herberta nie ma "jego własnych słów", ale tylko relacje esbeków, "pisane przez nich, by jak najlepiej wypaść w oczach przełożonych".
Majchrzak zwrócił uwagę, że Herbert nie dopełnił jednego z podstawowych warunków współpracy z SB, jakim była jej tajność - bo opowiadał znajomym o rozmowach z SB. Podkreślił, że był on wprawdzie typowany na agenta, ale sama SB z tego zrezygnowała. Dodał, że Herbert dostał - pośmiertnie - status osoby pokrzywdzonej (czyli, że był inwigilowany w PRL, a nie był agentem).
Według Majchrzaka, błędem jest ocenianie rozmów Herberta z esbekami z końca lat 60. przez pryzmat czasów dzisiejszych. Przypomniał, że wtedy nie było jeszcze wypracowanej w drugiej połowie lat 70. przez opozycję zasady "z esbekami nie rozmawiamy".
Wszystko się przecież zaczęło od sprawy wydania Herbertowi paszportu- dodał historyk. Przeciwstawił się sugestii "Wprost", że Herbert współpracował "żeby mieć paszport". On się jedynie bał, że jak odmówi rozmów, nie dostanie paszportu- powiedział Majchrzak, przypominając, że ubieganie się o paszport w czasach PRL wiązało się często z koniecznością rozmowy z przedstawicielami tajnych służb.
Majchrzak wraz z Małgorzatą Ptasińską-Wójcik napisał wstęp do ubiegłorocznego numeru "Zeszytów Historycznych" (nr 153), w którym ukazały się materiały z "operacyjnego rozpracowywania" Herberta przez SB w latach 1967-70.
Z publikacji tej wynika, że pierwsza esbecka notatka z września 1967 r. dotyczy rozmów z przebywającym wtedy w Paryżu Herbertem, przeprowadzonych pod pretekstem przedłużenia ważności paszportu. W notatce esbek pisał m.in., że "H. wyjeżdża obecnie do Brukseli, gdzie ma się odbyć uroczysta sesja naukowa poświęcona (Charlesowi) Baudelerowi".
Sam Herbert pisał do przyjaciół w maju 1969 r. z Berlina Zachodniego: "Sporą część mego krótkiego pobytu w Ludowej spędziłem na rozmowach z łapsami... Spodziewałem się trochę tego, ale nie wiedziałem, że będzie to tak intensywne i zaciekłe. W rezultacie nikogo nie wydałem, sam się wykręciłem sianem, i kiedy zapowiadało się na serię seansów, odłączyłem się od nieprzyjaciela".
"W świetle rozmów należy stwierdzić, że Herbert na agenta dla wykonywania zadań operacyjnych nie nadaje się" - stwierdzał w raporcie z 19 kwietnia 1969 r. naczelnik wydziału VIII Departamentu I Ludwik Pawelec. 28 grudnia 1970 r. ppłk E. Studnicki wniósł o "zaniechanie sprawy rozpracowania operacyjnego kryptonim 'Bem'", co zwierzchnicy przyjęli.
Według "Wprost", kontakty Herberta z PRL-owską bezpieką trwały od 1967 do 1970 r. Jak zastrzega autor artykułu, poeta nigdy nie podpisał zobowiązania do współpracy, ale podczas spotkań z oficerami SB obszernie opowiadał o swoich kolegach z Radia Wolna Europa i paryskiej "Kultury".
Jak napisał tygodnik, z dokumentów IPN jednoznacznie wynika, że Herbert miał świadomość, iż przekazane przez niego informacje posłużą do rozpracowania środowisk polskiej emigracji. "Dla SB był niezwykle cennym źródłem, bo przed Herbertem otwierały się drzwi każdego polskiego domu we Francji czy Niemczech. Znał wszystkie ważne osoby, które pozostawały poza krajem. Spotykał się z nimi i dużo rozmawiał, a potem swoją wiedzą dzielił się z funkcjonariuszami peerelowskich tajnych służb. Zawsze odmawiał przyjęcia pieniędzy. Robił to dlatego, żeby mieć paszport i możliwość poruszania się po Europie" - utrzymuje "Wprost".