Psycholog: poszkodowani w ataku w Tunisie czują szczególny rodzaj traumy
Wydarzenia związane z atakiem terrorystycznym w Tunisie to dla poszkodowanych rodzaj traumy podobnej do wojennej; do końca życia będzie to bagaż ich doświadczeń, dla jednych bardziej ciężki niż dla innych - mówi krajowy koordynator pomocy psychologicznej PSP bryg. Cezary Dobrodziej.
PAP: Kiedy i w jakich okolicznościach dowiedział się pan, że poleci z grupą psychologów do Tunezji, aby pomagać poszkodowanym Polakom?
Cezary Dobrodziej: - Tego dnia, jadąc po pracy na zakupy, odebrałem telefon z hasłem: zadzwoń do komendanta głównego. Powiedział on, że jest zamach terrorystyczny w Tunisie i trzeba zorganizować pomoc w szerokim zakresie dla polskich turystów tam na miejscu i później, po powrocie. Zapadła natychmiastowa decyzja; wszyscy psycholodzy, którzy są w Państwowej Straży Pożarnej, mają stawić się w jednostce ratowniczo-gaśniczej na warszawskim Ursynowie. Sprawdziliśmy od razu, czy mają paszporty, jeżeli zapadłaby decyzja i była potrzeba wyjazdu. To osoby najbardziej doświadczone, które brały udział w różnych zagranicznych akcjach, m.in. po katastrofach w Grenoble, pod Berlinem oraz w Smoleńsku.
Z tej grupy do Tunezji pojechały dwie osoby: psycholog warmińsko-mazurskiej PSP st. sekc. Maja Hain oraz ja, a także koordynator ratownictwa medycznego służby PSP mł. bryg. lekarz Leszek Smolarczyk i kapelan mazowieckich strażaków ks. mł. kpt. Jerzy Sieńkowski. Na lotnisku spotkaliśmy się z dwoma psychologami z policji oraz dwoma lekarzami ze szpitala MON na Szaserów i MSW na Wołoskiej. Był z nami także lekarz z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Człowiek pochodzenia syryjskiego, znający tamtejszą kulturę, język i tunezyjskie zwyczaje. Był niezmiernie ważnym członkiem naszej ekipy. Nasza grupa była częścią 16-osobowego zespołu, na czele którego stał przedstawiciel MSZ.
Jak wyglądała wasza praca po dotarciu do Tunisu?
- Z Warszawy wylecieliśmy samolotem specjalnym po godz. 5, w Tunisie wylądowaliśmy przed godziną 10 rano. Następnie przejechaliśmy do polskiej ambasady, gdzie ustaliliśmy szczegółowy plan działania. Podzieliliśmy się na trzy grupy. Zadaniem naszego zespołu było odwiedzenie wszystkich poszkodowanych w szpitalach w celu oceny ich stanu zdrowia, kondycji psychicznej i przeprowadzenia kwalifikacji do transportu lotniczego do Polski. Polscy lekarze we współpracy z miejscowymi lekarzami ocenili stan zdrowia pacjentów i podjęli decyzje, kto wraca do kraju, a kto musi zostać.
To zajęło dużo czasu m.in. dlatego, że pacjenci byli w trzech szpitalach w odległych częściach miasta. Jeden z nich był bardzo duży, a hospitalizowani w nim Polacy leżeli na kilku oddziałach. Po kontakcie pacjentów z naszymi medykami, do pracy wkroczyliśmy my, psychologowie, i ksiądz kapelan, który był bardzo serdecznie odbierany przez poszkodowanych.
W jakim byli stanie fizycznym i psychicznym?
- Ci ludzie doświadczyli najbardziej dramatycznych sytuacji w swoim dotychczasowym życiu, byli świadkami śmierci i sami otarli się o śmierć. To było rzeczywiste zagrożenie życia. Wszyscy mieli rany postrzałowe. W naszym zespole ksiądz miał bardzo ważną rolę do wypełnienia. Ci ludzie potrzebowali takiego kontaktu. Obca kultura, bariera językowa, a tutaj jest potrzeba wygadania się. Tym ludziom trzeba było pomóc także w prostych codziennych sprawach. Jeżeli mężczyzna nie może wstać z łóżka i napić się wody, czy kobieta nie może się uczesać, bo ma przestrzelone ramię, to trzeba im tak po ludzku pomóc.
My pojechaliśmy do tych szpitali jako grupa wsparcia, która szła za przedstawicielami MSZ. Mieli oni konkretne zadania do wykonania. Naszym było wspieranie tych poszkodowanych. Problemem był czas, bo kontakt psychologiczny to nie jest "dzień dobry" i "do widzenia", a ci ludzie potrzebowali więcej tego kontaktu.
Czy mieli świadomość tego co się wydarzyło? Jak zachowuje się turysta, który jedzie odpocząć i nagle znajduje się w centrum ataku terrorystycznego?
- Ci ludzi mało opowiadali. Emocje były tak silne, że możemy sobie to tylko próbować wyobrazić. Jeżeli z kilku metrów widzisz twarz zamachowca, który do ciebie celuje i strzela, później strzela do twojej bliskiej osoby, a ty nic nie możesz zrobić, bo masz przestrzelone udo.... Nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć. I to powtarzane przez nich jedno zdanie: "gdybyśmy pięć minut wcześniej wyjechali, to by nas w tym muzeum nie było".
Wśród nich są tacy, którzy mówią, że jak tylko wrócą do zdrowia, to będą chcieli jeszcze raz odwiedzić Tunezję. Są tacy, którzy mówią, że nie mają żadnego żalu i pretensji do Tunezyjczyków za to, co się stało, bo to nie jest ich wina. To, co było takie bardzo charakterystyczne i wzruszające, to że wszyscy spotkani Tunezyjczycy przepraszali za to, co się stało w muzeum Bardo.
Terroryzm to jest chyba najpotężniejsza broń, jakiej można użyć wobec człowieka - chodzi o ten strach. W mojej ocenie poszkodowani nigdy nie zapomną o tym, co się tam wydarzyło, i do końca życia będzie to bagaż ich doświadczeń; dla jednych bardziej ciężki niż dla innych. To jest ten rodzaj traumy, podobnej do wojennej, której doświadczają żołnierze na polu walki. W przyszłości może okazać się, że najbardziej właściwym w leczeniu traumy psychicznej będzie oddział stresu bojowego, podobnego do oddziału szpitala MON w Warszawie. Żołnierz jest przygotowywany na takie ewentualności i konsekwencje; turysta po kilku dniach zagranicznej wycieczki objazdowej - nie.
Czego poszkodowani najbardziej oczekiwali i potrzebowali ze strony psychologów?
- Tak naprawdę to psycholog widzi więcej, jest bardziej otwarty na potrzeby ludzkie i rozumie reakcje człowieka. Mówi: "dobrze, że płaczesz" a nie: "weź się w garść". Podstawą we wsparciu poszkodowanych jest informacja. To jest to, czego najbardziej potrzebują. Chcą wiedzieć, co się wydarzyło, co się dzieje z ich bliskimi, czy rodzina jest zawiadomiona, kiedy wrócą i jaki jest ich stan zdrowia. Poszkodowani w zamachu terrorystycznym oraz ich bliscy potrzebują pomocy długofalowej.
Czy praca psychologów w Tunisie była dla pana szczególnie trudnym wyzwaniem?
-Każdy przypadek jest inny. Akcja pomocy w Tunisie, w porównaniu z innymi za granicą, była trudniejsza ze względu na różnice kulturowe. To był zamach terrorystyczny. Na każdym zakręcie, skrzyżowaniu, w każdym miejscu publicznym byli ludzie z karabinami. Różne kolory mundurów, różny rodzaj broni, jakieś wozy bojowe. Poczucie bezpieczeństwa było mocno zachwiane.
Na początku lekko nas zmroziła informacja, że o tym, że ktoś ma pozwolenie na broń, świadczy fakt....że nosi broń. Ci zamachowcy przeszli obok patrolu policyjnego i wojskowego. Nie byli ubrani w żaden mundur charakterystyczny dla którejś z tunezyjskich służb.
Jak generalnie jest zorganizowana służba zdrowia i pomoc medyczna w Tunezji?
- Placówki medyczne nie wyglądają najlepiej i są raczej słabo wyposażone. Ale nasi lekarze, którzy znają światowe trendy medyczne, mówili, że tunezyjscy lekarze to dobrej klasy specjaliści, którzy dysponując niewielkim zapleczem medycznym, robią "cuda". Są dobrze wykształceni. Poszkodowani turyści także dobrze oceniali opiekę medyczną w tunezyjskich szpitalach.
Rozmawiał Grzegorz Dyjak