Polska"PSL jest jak Barack Obama"

"PSL jest jak Barack Obama"

- Nie docenia się także tego, że PSL to partia inteligentów, którzy nie wyparli się swoich chłopskich korzeni. Dlatego PSL bliska jest wizja prezydentury Baracka Obamy. On także nie wyparł się swoich korzeni. Z Michałem Strąkiem, byłym posłem PSL, rozmawia Barbara Dziedzic.

03.01.2011 | aktual.: 04.01.2011 10:26

"Michał Strąk, jeden z czołowych strategów PSL". To nadal aktualne?

- O rany, a skąd! Gdzie to pani wyczytała?

W internecie. Czyli oddalił się Pan? Już nie doradza Pan co tydzień kolegom z PSL?

- Rzeczywiście, pod przewodnictwem posła Żelichowskiego odbywają się regularne spotkania, które zwykło się nazywać zebraniami ekspertów. Rozmawiamy o różnych sprawach, ja najczęściej mówię o sprawach stricte politycznych. Ale zmieniła się rzeczywistość, nie może już być mowy o żadnym strategu. O takiej roli można było mówić na początku lat 90. Nadal jednak mogę rozmawiać z liderami PSL i mówić to, co myślę. Patrzę na to wszystko ze zdecydowanie większego dystansu.

Proszę więc z dystansu ocenić słowa Janusza Piechocińskiego, który powiedział ostatnio naszej gazecie, komentując zwolnienie wiceministra infrastruktury Juliusza Engelhardta, że Platforma robi z PSL w koalicji czarnego luda.

- Ja bym tego w ten sposób nie nazwał. Rozmawiając o kolei, trzeba się cofnąć do 2001 r., kiedy to rząd premiera Buzka wprowadzał gruntowne zmiany. Zadajmy pytanie, czy kolej nie została zepsuta już wtedy. W moim przekonaniu podzielenie na spółki, które układają rozkłady jazdy, było fundamentalnym błędem. Jeżeli wiceminister, nawet z PSL, pod tym się podpisywał i nie żądał zmian, to jest w tym także jakaś jego wina.

Czyli jednak, Pana zdaniem, wiceminister Engelhardt mógł coś zrobić, aby zapobiec bałaganowi na kolei?

- Nie wiązałbym tego z PSL. Padło na wiceministra, tym razem z PSL. A czy mógł coś zrobić? Dla mnie sprawą kluczową jest to, że reforma kolejowa to kolejna z nieudanych - jak dzisiaj widzimy - reform premiera Buzka. Należy zatem skończyć z mitem reformatorskiego rządu Jerzego Buzka. Bo kolejne z tych reform wychodzą nam - mówiąc nieelegancko - bokiem.

Pojawiły się zarzuty, że konsekwencje za kolejowy paraliż zostały wyciągnięte w stosunku do osoby, która nie mogła zrobić zbyt wiele.

- Jeżeli Engelhardt sam złożył rezygnację, nie ma co rozdzierać z tego powodu szat. Pytanie, czy poprzez zmiany kadrowe można kolej uzdrowić. Moim zdaniem nie. Powtarzam, fundamentalny błąd leży w samej koncepcji reformy. Trzeba zatem wrócić do źródeł. Sprawy personalne są na trzeciorzędnym miejscu.

Jednak to zwolnienie wywołuje emocje wśród ludowców. To jakiś obraz tego, jak się traktuje PSL w koalicji?

- Nie traktuje się przecież źle. Ze wszystkich koalicji, w których było PSL, ta jest najlepsza.

Czyli nie podziela Pan zdania, że PSL jest przez Platformę w koalicji nieco lekceważone.

- Problem z PSL polega na tym, że na każdym szczeblu władzy jego pozycja jest różna. Im wyżej, tym ta pozycja jest słabsza. Taka jest niestety brutalna prawda. W gminach rządzimy, w powiatach rządzimy, w województwach współrządzimy, a na poziomie krajowym jest tak, jak jest. To już wewnętrzny problem PSL: jak przełożyć potwierdzoną także w ostatnich wyborach siłę w samorządach na porównywalną pozycję w państwie. To bardzo poważne zagadnienie. W wielu miejscach i przy różnych okazjach mówię o tym i nie zawsze mam chętnych słuchaczy.

Nie wszyscy podobnie odbierają tę równość. Na przykład Janusz Piechociński powiedział nam, że odwołanie wiceministra infrastruktury to ciąg dalszy propagandowych rozgrywek Platformy.

- Na szczęście ja nie muszę podzielać tej opinii. Jako obserwator czy, mówiąc szumnie, analityk z natury oceniam sytuację nieco inaczej. Janusz Piechociński w sposób naturalny ma mniejszą skłonność do widzenia przyczyn słabości po własnej stronie. Z mojej perspektywy winy rozkładają się bardziej równomiernie. Politycy w nieoficjalnych rozmowach idą dalej i nie wykluczają głosowania za wotum nieufności SLD wobec ministra Cezarego Grabarczyka. O czym świadczyłoby to poparcie wbrew koalicjantowi?

- Mogę powiedzieć tylko jedno: wariant z rozpadem koalicji PSL przećwiczyło wtedy, kiedy rozstało się z rządem Millera. Awantury w koalicji „ćwiczyliśmy" w 1997 r. Politycy mają - a przynajmniej mieć powinni - wiedzę na temat tego, jakie są konsekwencje tego rodzaju działań dla wyniku wyborów. Jeżeli moi młodsi koledzy chcieliby powtórzyć tamte dwa scenariusze, to niech powtarzają. Ale z pełną świadomością ryzyka. Ja chciałbym im powiedzieć jedynie, że dobry wynik wyborów samorządowych w województwach to efekt przede wszystkim dobrego funkcjonowania koalicji PO-PSL, partnerskiej pozycji ludowców w samorządach. Wiem coś na ten temat, bo z bliska obserwuję sytuację na Mazowszu.

Pana zdaniem rzeczywiście idą dobre czasy dla PSL? Sukces z wyborów samorządowych może się powtórzyć w parlamentarnych?

- Na pewno nie stanie się to mechanicznie. W wyborach samorządowych na wszystkich szczeblach wybory odbywają się w tym samym dniu. Natomiast w wyborach do Sejmu samorządowcy nie biorą udziału. Dlatego na podstawie wyborów samorządowych nie można prognozować wyniku wyborów parlamentarnych. Inne partie mogą, PSL nie. To jest jedna ze specyficznych cech Stronnictwa.

Jednak dzięki temu wynikowi przycichły głosy prognozujące kształt sceny politycznej bez PSL.

- Ta wizja zawsze była pobożnym życzeniem, przede wszystkim tych, którzy wierzyli w koalicję ponad podziałami - wcześniej SLD i UW, a teraz PO i SLD. Ta wiara to jeden z bardzo poważnych błędów m.in. prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Cimoszewicza. O tym, jak bardzo się mylili, świadczą losy LiD. Proszę zauważyć, jak ułożyła się polska scena polityczna. Na dwóch pierwszych miejscach znalazły się ugrupowania postsolidarnościowe, na dwóch kolejnych - postpeerelowskie. Ale partią zdolną do współpracy z partiami postsolidarnościowymi jest PSL, a nie SLD. Ta umiejętność to coś ważniejszego niż większe poparcie dla SLD. Ta zdolność to druga ze specyficznych cech. Dzięki niej siła PSL jest znacznie większa, niż widać to gołym okiem. Myślę, że dlatego w roku 2007 prof. Leszek Kołakowski oddał swój głos właśnie na PSL. A jednym z naszych "fanów" był m.in. Kazimierz Dejmek.

PSL ma szansę na wejście do koalicji także po następnych wyborach?

- Zgadzam się z opiniami, że koalicja w tym kształcie powinna zostać zachowana. Może z silniejszą pozycją PSL.

Jaką ocenę wystawiłby Pan za cały rok pracy politycznej kolegom z PSL?

- Za wybory samorządowe zdecydowanie 5, jeżeli chodzi o całość - jakieś 4-. PSL mogłoby być bardziej widoczne. Nie tylko poprzez krytyczne odnoszenie się do Platformy, ale także dzięki swoim własnym projektom i koncepcjom. Chociaż media ludowcom życia nie ułatwiają. Funkcjonuje w nich coś w rodzaju zapisu na PSL. Kłania się stereotyp partii chłopskiej i z definicji zacofanej. Z punktu widzenia tzw. elit czy środowisk dziennikarskich pełnią szczęścia byłoby spotkanie w rządzie PO i SLD.

Powiedział Pan kiedyś, że PSL to już w tej chwili "partia części inteligencji".

- Zdecydowanie. To jest ugrupowanie, które zmieniło się, a postrzegane jest po staremu. PSL to partia ludzi autentycznego awansu. Ludzi, którzy pochodzą z rodzin chłopskich, uczyli się w małych wiejskich szkołach, a doszli do najwyższych funkcji w państwie, w samorządach czy w biznesie. To był trudniejszy i większy awans niż ich kolegów, którzy urodzili się w rodzinach inteligenckich. Nie docenia się także tego, że PSL to partia inteligentów, którzy nie wyparli się swoich chłopskich korzeni. Dlatego PSL bliska jest wizja prezydentury Baracka Obamy. On także nie wyparł się swoich korzeni. I wygrał. Znaczy się, jest to możliwe.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (73)