PSL czeka los LPR i Samoobrony?
Najnowszy sondaż Wirtualnej Polski nie przyniósł wielkich zmian w poparciu dla największych partii i instytucji państwa. Premier i jego rząd zanotowali nieco więcej niż w poprzednim badaniu pozytywnych ocen, prezydent ciut mniej ocen negatywnych, a hegemonia Platformy Obywatelskiej na polskiej scenie politycznej wydaje się niezmienna. Powody do zmartwienia mają małe partie, gdyż są... coraz mniejsze w sondażach.
08.10.2008 | aktual.: 08.10.2008 15:19
Malejące słupki PSL-u, któremu od dawna sondaże nie dają szansy na wejście do przyszłego parlamentu, ludowcom powinny dać do myślenia. Wprawdzie politycy PSL zwykle do wyników takich badań podchodzą lekceważąco mówiąc, że oni "swoje" na wsi zawsze wezmą i kolejne wybory od '89 roku to potwierdzają, to jednak teraz los przystawki przy silnej i mało liczącej się z PSL PO może skończyć się dla tej partii tragicznie. Mniej więcej tak jak dla Samoobrony i LPR koalicja z PiS. Politycy PSL nad wyraz cierpliwie przyjmują kolejne zapowiedzi swych kolegów z rządu dotyczące pomysłów i projektów ustaw, które nie tylko nie były z nimi konsultowane, ale o których dowiadują się dopiero w telewizji. Tak było z projektem przymusowej chemicznej kastracji, z nowym projektem ustawy medialnej, czy z pomysłem odbierania przywilejów byłym pracownikom SB i członkom WRON. Zaskoczony na korytarzu sejmowym przez jedną z telewizji Eugeniusz Kłopotek nie krył zdziwienia, że jego koledzy rządowi chcą odbierać przywileje generałowi
Hermaszewskiemu.
To i inne zdziwienia ludowców w reakcji na pomysły polityków PO, zaczynają być coraz bardziej widoczne w przekazach medialnych i choć na pytania, czy ten i ów projekt był z PSL konsultowany, politycy tej partii zazwyczaj mówią "nie musiał", to powstaje wizerunek najgorszy z możliwych dla mniejszego partnera koalicyjnego. Ugrupowania, z którym nie trzeba się liczyć, bo i tak nie ma żadnego wpływu (prócz tego w przypisanych mu resortach) na to jaką strategię wybiera rząd. To niewielkie znacznie PSL dziś w sondażu respondenci "wycenili" na trzy procent.
Powodów do satysfakcji nie ma też SLD. Po wzroście do ośmiu procent, teraz znów poparcie dla tej partii balansuje na poziomie 5%. Najwyraźniej strategia polegająca na tym, że lewica postanawia raz być twardą opozycją wobec rządu, innym razem twardą opozycją wobec opozycji i współdziałać z rządzącymi, kojarzy się wyborcom ze slalomem, który nie do końca rozumieją.
Wzrost poparcia dla rządzących nie dziwi. Tendencja ta pokazana w sondażu dwa tygodnie temu jest efektem populistycznych haseł, jakimi w ostatnim miesiącu zarzucił nas Donald Tusk i jego ministrowie. Efekt został zapewne wzmocniony zapowiedziami stanowczego rozprawienia się z PZPN, co Polakom, a zwłaszcza kibicom, musiało się podobać. Sondaż jednak został przeprowadzony zanim okazało się, jak wielką fuszerką zapowiedzi rządu się zakończyły i co zostało z buńczucznych wypowiedzi premiera Tuska i jego ministra sportu. Nie sposób zrozumieć, po co rząd wdał się w konflikt z PZPN, jeśli nie miał wystarczającej determinacji, by w swych zapowiedziach wytrwać. Klęska rządzących jest tym bardziej kompromitująca, że padały wcześniej odmieniane na wszelkie przypadki słowa o "twardym" i "zdecydowanym" działaniu.
Także nadciągający kryzys gospodarczy – obawiam się, że niestety trzeba zacząć pisać o tym w kategoriach właśnie kryzysu – nie pokazuje się jeszcze w nastrojach politycznych. Uspokajające wypowiedzi polityków PO, że Polacy nie odczują żadnych skutków zawieruchy finansowej na świecie, coraz bardziej rozmijają się z tym, co można na ten temat przeczytać w gazetach i co Polacy zaczynają widzieć wokół siebie. Oczywiście na razie to raczej sygnały zapowiadające kłopoty, niż jeszcze same kłopoty, ale lekceważenie rodzących się w związku z tym obaw przeciętnego Kowalskiego przez gabinet Tuska może okazać się dla ekipy rządzącej brzemienne w skutkach. Myślę jednak, że spin doktorzy PO doskonale zdają sobie z tego sprawę i wymyślą jakiś spektakularny event, by wrażenie braku troski o ewentualne skutki kryzysu światowego dla Polski, jakie powstało po tym, gdy premier lekceważąco odniósł się do propozycji zwołania Rady Gabinetowej przez prezydenta, czy oferty rozmów o gospodarce, jakie wysunął Jarosław Kaczyński,
zostało zatarte.
Joanna Lichocka specjalnie dla Wirtualnej Polski