Wszystkich Świętych inaczej. Ten trend błyskawicznie zdobywa cmentarze w Polsce
Nie przejmuje się deszczem, ani mrozem, a zawsze, o każdej poprze dnia, sprzeda nam znicz do zapalenia na grobie bliskiego lub nieznajomego. Automaty vendingowe, w których - jak batonik, chipsy lub colę - można kupić wkład do znicza, czyli po prostu zniczomaty, są coraz popularniejsze przed polskimi nekropoliami. I choć pierwsze pojawiły się już sporo lat temu, to prawdziwą hossę ten trend przeżywa teraz.
To autorski pomysł Anity Wrony. Wpadła na niego w 2009. Założyła ona firmę Zniken i zaczęła zdobywać Polskę. - Wtedy to było nowością. Teraz już się wszyscy oswoili i nikogo nie dziwi automat na wkłady do zniczy. Ale to dla nas wyzwanie. Teraz też musimy iść z duchem postępu, w związku z tym uzupełniamy funkcje naszych urządzeń, żeby można było płacić kartą czy blikiem - tłumaczy szefowa Znikenu.
W tym roku wszystkie automaty potrzebowały szczególnego serwisu - ceny parafiny, jak tłumaczy Anita Wrona, poszły do góry w takim tempie, tak samo zresztą jak koszty każdego towaru i półproduktu, że trzeba było wrzut na dwa złote zamienić na pięciozłotówkę.
Reszta została taka sama. Innowacyjny produkt, chroniony prawnie przez Urząd Patentowy przez rejestrację 23 lata temu, ewoluuje i przekonuje do siebie coraz więcej osób. Nic więc dziwnego, że pionierskie zniczomaty ściga konkurencja.
Automaty na cmentarzach. Handlarze nie chcą konkurować ze zniczomatem i zmieniają asortyment
Znajdują się naśladowcy i w rezultacie urządzenie można kupić nawet na platformach sprzedażowych za 6,5-19.5 tysiąca. To sprzęt różnego rodzaj. Oferuje nie tylko parafinowy wkład, ale też zapalniczki, wkłady elektryczne i ozdobne lampiony nagrobne.
Zniken współpracuje z parafiami, gminami, zakładami kamieniarskimi - dzierżawi ziemię i instaluje swoje urządzenia, ale też zachęca do zakupu świeczkomatów i start we własny biznes.
Najserdeczniej urządzenia witane są przed małymi cmentarzykami w niewielkich miejscowościach, gdzie nie można liczyć na stałą obecność sprzedawcy. Ale przydać się mogą dosłownie na każdym cmentarzu.
Sprzedawcy, którzy ze swoim towarem muszą tkwić w różnych warunkach atmosferycznych i pilnować biznesu być może zbyt szczęśliwi nie są, gdy ktoś kieruje swoje kroku do maszyny, zamiast do nich, jednak konfliktów nie ma.
- Nie spotkaliśmy się nigdy ze złośliwością czy dewastacją. Tam, gdzie stoi zniczomat, sprzedawcy celują w inny asortyment - mówi Anita Wrona. Przy cmentarzach potrzebny jest też inny towar, którego nie do tej pory nikt nie próbował umieścić w urządzeniu wendingowym, na przykład kwiaty doniczkowe czy stroiki.