Zaginięcie Jowity Zielińskiej. Teściowa ujawniła nowe fakty
- Mamy nadzieję, że Jowita gdzieś jest i wróci - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" teściowa zaginionej Jowity Zielińskiej, której poszukiwania trwają już ponad miesiąc.
Jowita Zielińska zaginęła 6 lipca. Tego dnia nie wróciła z pracy do domu. Skończyła zmianę w sklepie mięsnym w Rypinie i około godz. 13 znajomy podrzucił ją do Rogowa, gdzie miała przypięty rower. Pewne jest, że przejechała na nim przez wieś Rojewo. Dwie osoby twierdzą, że widziały ją, kiedy zmierzała w kierunku domu. To ostatni ślad.
30-latka jest wdową od siedmiu lat, ale przez ten cały czas mieszkała w domu teściów, którzy pozwolili jej zostać po śmierci ich syna. Mąż Jowity zmarł w maju 2018 roku w wieku 23 lat na chorobę nowotworową. Ślub wzięli w lipcu 2017 roku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dramat w Niemczech. Zapaliły się gondole diabelskiego młyna
Toruńska "Gazeta Wyborcza" rozmawiała z teściową Jowity, która twierdzi, że rodzina kobiety niespecjalnie przejęła się jej zaginięciem.
- Jowita ma dwóch braci, mamę i oczywiście ciotki, ale nie utrzymuje z nimi kontaktu. Ja miałam do nich numer telefonu. Zadzwoniłam i powiedziałam, co się stało, że Jowita zaginęła, ale niespecjalnie się tym przejęli. Każdy ma swoje życie - przyznała pani Małgorzata.
- Nam się w głowie nie mieści to, co się stało [...] Traktuję ją jak córkę. Jowita nigdy nie była gorzej traktowana od naszych dzieci. Jak syn umierał nam na rękach, to pytał, czy Jowita będzie mogła zostać. Obiecaliśmy mu to i zamieszkała w pokoju syna. To spokojna, pracowita i bardzo pomocna dziewczyna - powiedziała w rozmowie z "GW".
Teściowa Jowity przyznaje, że do pracy zabierała się zazwyczaj z innymi członkami rodziny, ale w lecie jeździła rowerem.
- Mógłby ją podwieźć ktoś, ale nigdy nie wsiadłaby do obcego dobrowolnie. Wolała iść pieszo, czy zadzwonić po nas. Zawsze dzwoniła, jak miała przyjechać późniejszym autobusem. Różne myśli przychodzą mi do głowy, ale ja Jowitę poznałam i wiem, że gdyby miała jakieś plany, to by zadzwoniła i powiedziała. Taki typ człowieka. Ona się z nikim nie przyjaźniła, jedynie w pracy miała koleżanki. Z pracy zawsze wstępowała do Adasia na cmentarz, a później przyjeżdżała do domu - powiedziała.
"Każdego dnia myślimy o Jowicie"
Pani Małgorzata przyznała, że sama namawiała Jowitę na ułożenie życia na nowo, ale jej synowa nie była na to jeszcze gotowa.
- Każdego dnia myślimy o Jowicie. Chcemy, żeby wróciła. Jest ciężko, bo musimy jeździć do pracy. Nie możemy rzucić wszystkiego, ale i tak każdego dnia są poszukiwania. Jedziemy poszukać tu i tam, sprawdzaliśmy pustostany, jeziora, lasy. I tak każdego dnia - wyznała.
Kobieta twierdzi, że rodzina spotyka się z niechęcią i agresją, a obcy ludzie mówią o nich okropne rzeczy.
- To bardzo boli. Sąsiadka mi mówiła, że ostatnio policję wezwała, bo ludzie przychodzą obserwować nasz dom. Mówili, że przyjechali zobaczyć ten dom, gdzie dziewczynę więzili. Są ludzie, którzy jej z nami szukają, pomagają, a ci, co nas nie znają, wypisuję w internecie takie rzeczy. My mamy nadzieję, że Jowita gdzieś jest i wróci. Wierzymy, że nikt jej nie porwał, nie wywiózł - podsumowuje pani Małgorzata.
Czytaj też: