"Przyjaźń Polski z tym krajem mieści się w 3 pokojach?"
Za każdym razem, gdy zdarzy mi się wspomnieć w Polsce coś o Węgrach, ktoś natychmiast odruchowo wyskakuje z hasłem: "Polak, Węgier - dwa bratanki!" To jedno z tych powiedzeń, które znają wszyscy, ale nikt dokładnie nie wie, skąd się wzięło i co właściwie znaczy. Polaków i Węgrów łączy to, że obydwie nacje posługują się językami, które dla obcokrajowców wyglądają i brzmią jak niemożliwe do nauczenia, i obydwie nacje są z tego bardzo dumne - pisze Jamie Stokes w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Za każdym razem, gdy zdarzy mi się wspomnieć w Polsce coś o Węgrach, ktoś natychmiast odruchowo wyskakuje z hasłem: "Polak, Węgier - dwa bratanki!" To jedno z tych powiedzeń, które znają wszyscy, ale nikt dokładnie nie wie, skąd się wzięło i co właściwie znaczy. Miałem więc dwie opcje: spędzić nudne kilka minut na badaniu zagadnienia w Internecie albo złapać pociąg do Budapesztu i poszukać odpowiedzi na miejscu, przy okazji racząc się węgierskim piwem i innymi trunkami. Spakowałem walizkę.
Podróż pociągiem z Polski na Węgry zajmuje bardzo dużo czasu. Tak dużo, że dla jego zabicia zacząłem wnikliwie zagłębiać się w książki historyczne. Sporo w nich było informacji o Polsce i Węgrach posiadających tych samych królów i walczących z tymi samymi wrogami, co zaowocowało podobno "historyczną przyjaźnią". Nie do końca mnie to przekonało – Wielka Brytania i Francja też miały wspólnych królów i wspólnych wrogów, lecz w naszym przypadku zaowocowało to jedynie wzajemną podejrzliwością.
Dowiedziałem się także, że Węgrzy mają swój odpowiednik powiedzenia "Polak, Węgier - dwa bratanki", które u nich brzmi "Lengyel, magyar — két jó barite". Kilkoro Węgrów z uśmiechem poczęstowało mnie tym hasłem zaraz po tym, gdy dowiedzieli się, że mieszkam w Polsce. Gdy uświadomili sobie, że jestem Anglikiem, uśmiech znikał z ich twarzy. Ciekawa rzecz, którą zauważyłem, przyglądając się obu tym hasłom, to że Polacy i Węgrzy nadali sobie nawzajem pozornie przypadkowe nazwy. W języku węgierskim „Polska” to „Lengyelország”, w języku polskim oryginalny “Magyarország” został nazwany Węgrami. Być może nadawanie sobie nawzajem nierozpoznawalnych nazw sprzyja dobrym stosunkom międzynarodowym i powinno zostać zarekomendowane przez ONZ.
Pozostając przy temacie języka, szybko zdałem sobie także sprawę, że Polaków i Węgrów łączy i on: obydwie nacje posługują się językami, które dla obcokrajowców wyglądają i brzmią jak niemożliwe do nauczenia, i obydwie nacje są z tego bardzo dumne. Mijając Słowację, z jej uspokajającymi, wciąż słowiańsko brzmiącymi nazwami miejsc, i przekraczając granicę węgierską, spotykamy się nagle z językiem, który wygląda i brzmi tak, jakby ktoś połączył słownik szwedzki z włoskim i powstawiał kropki nad co drugą literą w każdym wyrazie.
Nauczyłem się "tak", "nie", "dziękuję" i "sowa", po czym mój mózg odmówił dalszej współpracy. Moje pierwsze wrażenia z Węgier nie pokazały mi innych oczywistych podobieństw z Polską. Ogromną popularnością cieszy się tam święty Stefan, ich pierwszy król. Wszystko nosi jego imię. Jeśli ktoś planuje otworzyć w Budapeszcie restaurację, pub, salon fryzjerski, czy sklep z dywanami, nazwa "U Świętego Stefana" z pewnością zapewni mu sukces. Węgrzy przechowują nadal prawą rękę swojego ulubionego świętego. Umieścili ją w małej, szklanej szkatułce w bazylice, i raz do roku paradują z nią wokół miasta. Wyobrażam sobie, że jeśli staremu królowi podoba się to, co akurat widzi, kciuk tysiącletniej dłoni wędruje w górę. W Polsce, o ile mi wiadomo, zmumifikowane ręce nie są aż tak wysoko cenione.
Wyniki dalszego dochodzenia nie były jednoznaczne. Polacy i Węgrzy kochają wieprzowinę ponad wszystkie inne mięsa, Węgrzy dokładają jednak do wszystkiego paprykę. Polacy piją wódkę, Węgrzy pálinkę. Węgrzy robią wino, Polacy wina się trochę boją. W Muzeum Narodowym w Budapeszcie trafiłem na wystawę zatytułowaną "Tysiąc lat polsko – węgierskich stosunków", która jednak mieściła się jedynie w trzech pokojach. W jednym znajdował się oryginalny list Władysława III akceptującego koronę Węgier. Moja średniowieczna łacina jest raczej kiepskawa, doczytałem się tam jednak czegoś w stylu: "Pozdro dla całego królestwa, do zobaczenia we wtorek".
Prawdę poznałem dopiero, gdy przyszło mi odjeżdżać. Niedaleko dworca znajdował się sklep sprzedający odzież używaną, a nad jego wejściem wisiała duża reklama: umieszczony na tle brytyjskiej flagi, napisany wyboldowanymi, dużymi literami wyraz "ANGOL". Sekret polsko – węgierskiego braterstwa? Znajomość prawdziwego imienia mieszkańca Wysp.
Jamie Stokes dla Wirtualnej Polski