Przemoc i poezja bombardowanych ludzi
„Zbombardowani” Sary Kane w warszawskim Teatrze Konsekwentnym to mocne uderzenie - najlepsze przedstawienie od głośnej „Taśmy”. Reżyser i scenograf Marek Kalita znalazł sposób, żeby połączyć poezję i brutalność sztuki – zrobił zbliżenie na ludzi z krwi i kości.
15.06.2009 | aktual.: 16.06.2009 13:55
W pierwszej sztuce Kane, zmarłej śmiercią samobójczą w 1999 r. przedstawicielki „nowego brutalizmu”, oglądamy świat przypominający walki dzikich zwierząt w klatce, pełen przemocy i egoizmu. Inspiracją do napisania tekstu było zdjęcie kobiety powieszonej na drzewie podczas wojny w Bośni, które autorka postawiła na swoim biurku.
Wizja reżysera i aktora Marka Kality jest bardzo sugestywna - twórca proponuje nam "teatr wewnętrzny", szuka prawdziwych emocji. Wszystkie elementy (gra świateł, muzyka, efekty dźwiękowe) tworzą spójną całość. Nowa propozycja Konsekwentnych bardziej do mnie przemówiła niż wcześniejsze przedstawienie „Someone who’ll watch over me”. Szczerość i autentyzm aktorów przypominał mi poziom osiągnięty przez warszawski teatr w granej od wielu lat „Taśmie”.
Przedstawienie od pierwszych minut wciska w fotel i nie daje chwili na odpoczynek. Ian (Krzysztof Franieczek)
, cyniczny dziennikarz po przejściach, wkrótce ma umrzeć w kraju, w którym toczy się wojna. Przed śmiercią, na oślep rozdaje ciosy tym, którzy są najbliżej. Ofiarą Iana jest "przygłupia" - tak przynajmniej lubi określać ją Ian - jąkająca się Cate (fenomenalna Aleksandra Popławska, zmieniona nie do poznania; mam nadzieję, że zobaczę ją też kiedyś na ekranie). Sam Ian znowu pada ofiarą prymitywnego, bezwzględnego żołnierza (Adam Sajnuk), który odgrywa się za własne krzywdy. W tekście pojawiają się wzmianki o Walii, ale miejsce, gdzie rozgrywa się sztuka, to sprawa drugorzędna.
Bohaterowie bombardują się nawzajem wyzwiskami i nienawiścią. Role odwracają się na karuzeli okrutnej Historii – jej symbolem jest taniec czarnoskórego aktora w rytm obłędnej muzyki i gwałt z ironicznym komentarzem w postaci piosenki Armstronga "Wonderful World" . „To, że ludzie chcą, by Bóg istniał, nie znaczy, że on istnieje” – wyrzuca z siebie Ian w końcowej scenie. Odpowiedzią jest niemy płacz zdesperowanej Cate.
Sarah Kane jest bezlitosna dla swoich bohaterów – wszyscy oni są katami i ofiarami zarazem, nieudolnie szukają odrobiny miłości i jednocześnie z nieskrywaną satysfakcją zadają sobie ból. Te paradoksy są jaskrawo naświetlone na deskach Starej Prochoffni, bez zbędnej egzaltacji. Kalita odczytując tekst angielskiej dramatopisarki obnaża współczesny banał, za którym czai się zło. Nie skupia się jednak na dosłowności i fizjologii – współczesność to tylko dekoracja, a problemy samotnych bohaterów są uniwersalne.
Adam Przegaliński, Wirtualna Polska