Przedstawiciele byłych władz o inwigilacji: nie było łamania prawa

Według b. szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego
nie ma podstaw, by mówić, że zespół płk Jana Lesiaka działał, by
skompromitować prawicę. B. premier Hanna Suchocka nie chce odnosić
się do sprawy, a ówczesny szef Urzędu Rady Ministrów Jan Rokita, o
którego m.in. odpowiedzialności w sprawie inwigilacji prawicy
mówił premier Jarosław Kaczyński, zapowiada, że podejmie kroki
sądowe.

Przedstawiciele byłych władz o inwigilacji: nie było łamania prawa
Źródło zdjęć: © PAP

09.10.2006 | aktual.: 09.10.2006 22:37

W ocenie Milczanowskiego, działania Lesiaka były uprawnione i wynikały z pracy jego grupy przy rozpracowywaniu innych spraw. Tam, gdzie było podejrzenie naruszenia prawa i podejrzenie popełnienia przestępstwa, tam działania Urzędu Ochrony Państwa były uprawnione i odbywały się zgodnie z procedurami - mówił.

Szef URM w rządzie Hanny Suchockiej - w latach 1992-1993 - Jan Rokita (PO) oświadczył, że kancelarii premiera, którą kierował, "nic nie łączyło" ze służbami specjalnymi. Przypomniał, że obowiązywała wówczas tzw. Mała Konstytucja, na mocy której ministrowie: spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych i obrony narodowej podlegali prezydentowi, a nie premierowi. Dodał, że nie wie, czy ówczesna Kancelaria Prezydenta miała coś wspólnego z inwigilacją opozycji.

Ja oczywiście nie byłem nigdy człowiekiem odpowiedzialnym ani za służby specjalne, ani za Urząd Ochrony Państwa, toteż z pewną przykrością przyjąłem tę kolejną falę oskarżeń pod moim adresem ze strony Jarosława Kaczyńskiego, o przestępstwo i nikczemność - powiedział Rokita w "Salonie Politycznym Trójki".

B. prezydent Lech Wałęsa oświadczył, że nie miał nic wspólnego z inwigilacją opozycji w pierwszej połowie lat 90., o której mówi odtajniona przez ABW część akt z szafy płka SB i UOP Jana Lesiaka. Szef kancelarii obecnego prezydenta Aleksander Szczygło uważa, że przedstawiciele resortu spraw wewnętrznych konsultowali swoją aktywność z pałacem prezydenckim.

Wałęsa uważa, że w działalności UOP z początku lat 90. nie należy doszukiwać się złej woli. To się dopiero tworzyło, to był dopiero początek. Dlatego tam może popełniono jakieś błędy, ale to nie była złośliwość, nie inwigilacja złośliwa, tylko próba dowiedzenia się, co się właściwie dzieje- dodał.

Według b. prezydenta, próba obarczania go odpowiedzialnością za inwigilację prawicy, to "zemsta" braci Kaczyńskich za zwolnienie ich z kancelarii prezydenckiej.

Zdaniem szefa Kancelarii Prezydenta Aleksandra Szczygły, ówczesna działalność funkcjonariuszy MSW prawdopodobnie była konsultowana z pałacem prezydenckim. Jeśli się przeczyta przynajmniej te fragmenty, które są odtajnione z szafy Lesiaka, jeżeli wtedy prezydent Wałęsa stwierdzał, że trzy resorty MSW, MON i MSZ są w jego domenie, to te osoby, które wtedy tam pełniły swoją funkcję (mówię o MSW) prawdopodobnie konsultowały swoją aktywność z pałacem prezydenckim (...) To jest najbardziej przerażające- dodał Szczygło.

Jeżeli pamiętamy ten czas, to wiemy, kto wtedy rządził i kto wtedy mógł podejmować takie działanie przeciwko prawicowej opozycji i kto mógł wyciągać z tego korzyści, nie mówię o korzyściach materialnych, ale politycznych- powiedział Szczygło w TVN24. Pan Milczanowski może opowiadać różne rzeczy, w końcu stoi pod poważnym zarzutem, tylko smutne jest, że dawnemu działaczowi opozycji, jakim był Milczanowski, po 1989 roku zabrakło odwagi, żeby mówić, że pewnych rzeczy robić nie wolno i że nie wolno opierać swej działalności na tych, którzy do 89 roku walczyli z całą opozycją- powiedział Szczygło.

W ocenie Lesiaka, działania UOP były uzasadnione. 13,5 roku temu był zupełnie inny czas. Demokracja wcale nie była tak ugruntowana jak obecnie, a działania podejmowane przez niektóre te ugrupowania - przynajmniej ja tak uważałem - wychodziły poza zakres normalnej działalności partii politycznej - powiedział. O czym już nikt nie pamięta, nasz zespół badał wielkie afery (m.in. Art B i FOZZ). Tam pojawiali się też politycy prawicy - dodał.

Lesiak zaprzeczył, by politykom - zarówno prawicy, jak i lewicy - zakładano podsłuchy. Nigdy nie były zakładane podsłuchy tylko dlatego, że byli politykami- dodał.

Lesiak zapewniał w Radiu Zet, że nie zbierał "haków na Kaczyńskiego". To nie haki, są to materiały białego wywiadu - powiedział. W jego ocenie, 21 punktów dotyczących zainteresowania Kaczyńskim było prawdopodobnie planem artykułu lub większego opracowania dotyczącego Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli byłaby to nasza notatka operacyjna, to nie byłoby tam informacji obyczajowych ani drobnych rzeczy - co lubi, co je itd. - zaznaczył.

W wieczornym programie TVN 24 Lesiak powiedział, że w inwigilowanych partiach byli "informatorzy", ale - jak podkreślił - żaden z nich nie był członkiem żadnej z wymienionych w zarzucie partii, co jest niezbitym faktem, który można sprawdzić i udowodnić w ciągu paru godzin.

Powiedział też, że notatka ws. dezintegracji ugrupowań prawicowych, którą napisał, to "fałszywka", która miała sprawdzić, czy jeden z członków jego zespołu jest "szczelny". Dodał, że notatka była przeznaczona do zniszczenia i leżała na półce materiałów, które miały być zniszczone.

Minister obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego, Jan Parys, ocenił w TVN 24, że działania zespołu Lesiaka zaszkodziły kilku ugrupowaniom opozycyjnym działającym w latach 90. Jego zdaniem, w partiach działali agenci wprowadzeni przez zespół Lesiaka. Znamy ich pseudonimy, również nazwiska, bo część kryptonimów jest odkodowana na żądanie prokuratury - powiedział Parys.

Były premier Jan Olszewski wyraził nadzieję, że ujawnione dokumenty dotyczące inwigilacji prawicy to dopiero początek procesu odtajnienia tej sprawy. Zwrócił uwagę, że jest to "bardzo ograniczony zakres ujawnionych materiałów", bo nie zostały ujawnione ani zeznania świadków, ani kryptonimy tajnych współpracowników, ani nazwiska funkcjonariuszy i oficerów działających. Jego zdaniem, odpowiedzialności za sprawę nie może ponosić jedynie płk Lesiak, ale także ówczesny szef UOP Jerzy Konieczny i ówczesny szef MSW Andrzej Milczanowski.

Do sprawy akt nie odniesie się obecna ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej Hanna Suchocka. Wcześniej mówiła, że o inwigilacji prawicy przez UOP w latach 1991-1996 dowiedziała się w 1997 roku od ówczesnego koordynatora służb specjalnych, posła SLD Zbigniewa Siemiątkowskiego.

W wywiadzie dla PAP premier Jarosław Kaczyński powiedział m.in.: zupełnie inaczej widzę odpowiedzialność takich osób jak chociażby pan Andrzej Milczanowski (minister spraw wewnętrznych w rządzie Hanny Suchockiej-PAP), Konieczny (Jerzy Konieczny, ówczesny szef UOP-PAP), jak pan Jan Rokita. Bo nie mam najmniejszej wątpliwości, że on doskonale się orientował w tych praktykach. Ci ludzie nie tylko łamali prawo i to w kilka lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, ale dopuszczali się czynów po prostu nikczemnych, zupełnie jakby odwracających to, co przedtem było przedmiotem działalności wielu z nich. Bo nie mówię tu o panu Koniecznym, ale i Rokita i Milczanowski działali w opozycji.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)