Przechytrzy Rosję i wygra wybory?

Rosja dąży do zmiany prezydenta na Białorusi. Wybory już za rok. Może się jednak okazać, że sprytny Aleksander Łukaszenka sprawi Moskwie psikusa. Prezydent Białorusi "mimo siermiężnego sposobu bycia i kołchozowych manier, odznacza się wybitnym instynktem władzy" - pisze na łamach Wirtualnej Polski Katarzyna Kwiatkowska.

Przechytrzy Rosję i wygra wybory?
Źródło zdjęć: © AFP

29.06.2010 | aktual.: 29.06.2010 11:00

Aleksander Łukaszenka ma powody do zmartwień. Coraz głośniej mówi się, że Kreml chce go wysadzić z siodła i w wyznaczonych na 2011 r. wyborach prezydenckich poprze kandydata opozycji. Byłby to niezwykły precedens: dotychczas, mimo licznych niesnasek na linii Mińsk – Moskwa, rosyjscy przywódcy akceptowali niepodzielną władzę siermiężnego „baćki”.

Moskwa się stara

Wieloletnie spory zaogniły się po ostatnim kryzysie gazowym. Eksperci są w tej sprawie wyjątkowo zgodni: zadłużenie Białorusi wobec Gazpromu było relatywnie niewysokie i posłużyło jako pretekst do politycznej rozgrywki. Jej bezpośrednim celem było skłonienie Mińska do podpisania Kodeksu Unii Celnej, którą współtworzyć mają Rosja, Kazachstan i właśnie Białoruś, z czym Łukaszenka, mimo deklaracji wyraźnie zwlekał, powodując w Moskwie nieskrywaną irytację. To jednak jedynie wierzchołek góry lodowej.

Lista wzajemnych pretensji jest długa: Łukaszenka od lat korzysta z tanich surowców, składając Kremlowi obietnice bez pokrycia. Od 2008 r. lawiruje w prestiżowej dla Rosji sprawie uznania niepodległości Abchazji i Osetii Południowej. Rosyjski biznes, który z apetytem spogląda na białoruskie przedsiębiorstwa, musi obejść się smakiem, bezskutecznie czekając na prywatyzację ostatniej fortecy ZSRR. Prezydent Białorusi twierdzi zaś, że Kreml traktuje swego zachodniego sąsiada przedmiotowo, widząc w nim kolonię, a nie równoprawnego partnera i suwerenny naród.

- Im [rosyjskim politykom] chodzi tylko o naszą własność państwową, którą chcą przejąć tanim kosztem – powiedział w wywiadzie dla stacji „Euronews”.

I pomyśleć, że jeszcze w latach 90-tych Łukaszenka nazywał swych obywateli „radzieckimi ludźmi” i obiecywał im wspólne białorusko - rosyjskie państwo, na którego czele miał stanąć po odejściu schorowanego Jelcyna. Te ambitne plany popsuł młody i prężny Władimir Putin, który pokazał byłemu dyrektorowi kołchozu, gdzie jego miejsce.

Wygląda na to, że teraz Kreml pójdzie o krok dalej. Skuteczna eliminacja prezydenta Kirgistanu, Kurmanbeka Bakijewa, a także dobre stosunki z nowym przywódcą Ukrainy, Wiktorem Janukowyczem, otworzyły przed Moskwą nowe możliwości działań na postradzieckiej przestrzeni.

Dyrektor kołchozu, miliarder i Czeczeni

Myli się jednak ten, kto myśli, że dni Łukaszenki są już policzone. Białoruski polityk, mimo siermiężnego sposobu bycia i kołchozowych manier, odznacza się wybitnym instynktem władzy. Jego karkołomne projekty, w które nikt nie wierzył – np. transport taniej ropy naftowej z Wenezueli - zostały zrealizowane. Białoruski prezydent ma wpływowych sprzymierzeńców, a dla przywódców państw WNP, niezadowolonych z rosnącej dominacji Rosji, może stać się symbolem oporu.

Nieprzypadkowo środki na uregulowanie gazowego długu pożyczył Mińskowi prezydent Azerbejdżanu, Ilham Ilijew.

Mówi się też o dobrych kontaktach Łukaszenki z kremlowskim wrogiem nr 1, Borysem Bierezowskim. To właśnie przebywający na emigracji w Londynie oligarcha miał polecić Łukaszence sir Timothego Bella, brytyjskiego spindoktora, który pracował m. in. dla Renalda Reagana i – co ważniejsze - był odpowiedzialny za kampanię oskarżającą Kreml o otrucie Litwinienki polonem.

Z pustego i Salomon nie naleje

Snując dalej pałacowe plotki: za pośrednictwem Bierezowskiego, Łukaszenka miał nawiązać kontakty z czeczeńskimi wojownikami. Trudno stwierdzić, ile prawdy jest w tej pogłosce, ale rzeczywiście – co zostało już zauważone przez media – decyzje, które mogłyby nie spodobać się Moskwie, ogłaszano w Mińsku na krótko przed traumatycznymi dla Rosji wydarzeniami. Tak było w 2004 r., gdy białoruski prezydent zapowiedział swój start w kolejnych wyborach mimo, że wyczerpał już limit kadencji. Wtedy oczy całego świata skierowane były na szkołę w Biesłanie.

Kreml, jeśli rzeczywiście ma w planach usunięcie Łukaszenki, będzie musiał sporo się natrudzić. Efekt jest nieprzewidywalny także dlatego, że białoruska opozycja jest słaba i rozrobiona. Moskwa stawiając na alternatywnego kandydata, musiałaby go najpierw od podstaw wykreować, a jak mówią, z pustego i Salomon nie naleje.

Katarzyna Kwiatkowska, dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)