Prowadzi schronisko w Hostomelu. Jej propozycja zaskoczyła Rosjan
Ponad 600 psów i kotów znajduje opiekę w podkijowskim Hostomlu w schronisku prowadzonym przez 77-letnią Asię Serpinską. Kobieta ryzykując życiem, nie opuściła zwierząt nawet podczas krwawej rosyjskiej okupacji. - Powiedziałam Rosjanom, że jak chcą tu nocować, to mogą spać w psich budach - powiedziała PAP Serpinska.
23.05.2022 | aktual.: 23.05.2022 10:18
Kiedy na miasta Ukrainy zaczęły spadać rosyjskie bomby, ta na pozór krucha, starsza kobieta z Kijowa pospiesznie ubrała się i pierwszym autobusem pojechała do oddalonego o ponad 20 km Hostomla. - Musiałam tu przyjechać do moich psów i kotów - zaczyna Serpinska.
Kobieta od ponad 20 lat prowadzi w Hostomlu schronisko dla zwierząt. W długim na kilkadziesiąt metrów budynku, dom znajduje obecnie ponad 500 bezdomnych psów i 100 kotów. Przed wojną psów było co najmniej 700, ale po wybuchu wojny część zwierząt uciekła, niektóre zabili Rosjanie.
- Przed naszym ogrodzeniem zatrzymały się pojazdy rosyjskie. Kilku żołnierzy weszło na posesję. A psy jak to psy, zaczęły szczekać. Wtedy oni strzelali do nich z automatów. Krzyczałam "nie strzelajcie". Ale było za późno - relacjonuje kobieta w rozmowie z Polską Agencją Prasową drżącym głosem.
Jak mówi, nie bała się o siebie, bała się o zwierzęta. - Zapytałam jednego z nich, dlaczego strzela. A on na to, że psy na niego szczekają, a poza tym to jest wojna, a on jeszcze nikogo nie zabił. To zabił psy. Taki był "dzielny" - wspomina.
Dodaje, że Rosjanie chcieli przenocować w schronisku. - Powiedziałam im, że jak chcą to mogą spać w psich budach - mówi Serpinska.
Schronisko w Hostomlu, podobnie jak duża część budynków w tej miejscowości, nie wyszło bez szwanku spod rosyjskiej okupacji. Miały tu miejsce ciężkie walki, miejscowość dostała się na ponad 30 dni pod kontrolę Rosjan.
Po wycofaniu się rosyjskich wojsk w Hostomlu, sąsiedniej Buczy i Irpieniu, odkryto ciała zamordowanych cywilów na ulicach, masowe groby i setki zniszczonych budynków. Na podwórku w schronisku nadal można znaleźć łuski po nabojach i odłamki pocisków.
Jak mówi PAP Masza, wnuczka Serpinskiej, która pomaga w prowadzeniu ośrodka, w wyniku rosyjskich ostrzałów uszkodzony został dach schroniska. Remont wyceniono na kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Dziewczyna dodaje, że pieniądze są bardzo potrzebne, ale nie mniej ważne są też ręce do pracy.
- W tej chwili mamy pięciu pracowników. Ale to za mało. Niełatwo znaleźć chętnych do tej pracy. To ciężkie zajęcie. Zaczynamy rano o godz. 7 i pracujemy z przerwami do wieczora. Poza tym to praca ze zwierzętami, i to trudnymi, często skrzywdzonymi - mówi.
Zapytana, czy potrzebna jest jeszcze karma dla zwierząt odparła, że organizacje pomocowe i wolontariusze zapewnili jej dość, ale ośrodek robi zapasy na wypadek, gdyby wojna wróciła do Hostomla.
Prowadzone przez Serpinską schronisko jest prosto urządzone, ale należy do jednych z najlepiej utrzymanych w regionie. Działka, na której mieści się ośrodek podzielona jest na sektory. Część psów ma swoje budy bezpośrednio na świeżym powietrzu, inne z kolei zamieszkują długi na kilkadziesiąt metrów budynek. Tam też znajdują schronienie koty, które przebywają w ogrzewanych pomieszczeniach z przytulnymi kojcami i dostępem do podwórka.
Wojna w Ukrainie. Bezdomne zwierzęta
Do schroniska stale przybywają nowe zwierzęta. Są to w szczególności psy i koty zagubione podczas działań wojennych. Wiele z nich uciekło też w stresie podczas ostrzałów, inne znajdowane były zamknięte w domach i mieszkaniach. Ośrodek wspomagają wolontariusze, osoby prywatne i organizacje. Potrzeby schroniska jednak są ogromne. Dlatego też zorganizowano w internecie zbiórkę, która choć częściowo wspomaga funkcjonowanie ośrodka.
Przez długi miesiąc, podczas którego Hostomel znajdował się pod okupacją wojsk rosyjskich, Serpinska i troje pracowników opiekowali się zwierzętami. Dużym problemem był wówczas brak prądu, który zasila m.in. pompy wodne. Z kolei woda potrzebna była do karmienia zwierząt. Na szczęście udało się zdobyć generator prądu. Teraz w schronisku są już trzy.
Któregoś dnia, jak opowiada kobieta, Rosjanie zamknęli ją razem ze współpracownikami w jednym z pomieszczeń schroniska i zabronili wychodzić. - Powiedzieli żebyśmy lepiej nie wychodzili, bo źle się to skończy - mówi. Jak dodaje, Rosjanie sugerowali, że drzwi są zaminowane.
Innym razem wygłodniali żołnierze rosyjscy przyszli do schroniska żądając jedzenia. - Usłyszeli kury i chcieli kilka na zupę. Czy im dałam? Dałam, oni mieli karabiny, a ja nie. Dla nich zabić psa to jak zabić muchę, i człowieka też - mówi kobieta.
Pomimo zaawansowanego wieku Serpinska nie wybiera się jeszcze na emeryturę. Z nieskrywaną dumą pokazuje liczne, zdobiące ścianę dyplomy uznania za długoletnie prowadzenie schroniska. Wśród nich jest medal "Cudotwórcy" wręczony kobiecie przez pierwszego prezydenta Ukrainy Łeonida Krawczuka.
Kobieta zapewnia przy tym, że nie martwi się o przyszłość. Wie, że schronisko i zwierzęta trafią w dobre ręce. - Zajmie się nim moja wnuczka Masza - dodaje z uśmiechem.
Zobacz także