Protest ratowników medycznych. Idą na zwolnienia, SOR‑y odmawiają przyjęć
Czy coraz ostrzejszy protest ratowników medycznych może sparaliżować służbę zdrowia? – Doszliśmy do krytycznego punktu. Czujemy się oszukani przez rząd. Już dziś karetki nie wyjeżdżają do pacjentów – mówią nam ratownicy. Efekt? Na niektórych oddziałach ogranicza się przyjmowanie pacjentów albo próbuje ratować załogą karetki z innego województwa.
20.07.2021 18:32
"Czwarta fala dziesiątkuje ratowników medycznych! Kolejny SOR na Dolnym Śląsku w tarapatach!” – tak zaczyna się najnowszy wpis na Facebooku Komitetu Protestacyjnego Ratowników Medycznych. Jego autorzy informują, że w Dolnośląskim Szpitalu Specjalistycznym im. Tadeusza Marciniaka, ok. 15 osób z personelu SOR trafiło w poniedziałek na L4. We wtorek na zwolnienie lekarskie miało pójść kolejne kilkanaście osób.
Szpitale ograniczają przyjmowanie pacjentów
Efekt? Dyrekcja szpitala zmuszona była zredukować "działalność w zakresie przyjęć ostrych przypadków u dorosłych pacjentów”. W piśmie, do którego dotarliśmy, nazywa zachowanie personelu "zorganizowaną absencją chorobową".
Podobna sytuacja miała miejsce w ostatnich dniach w województwie lubelskim, zachodniopomorskim, łódzkim i na Dolnym Śląsku. W tym pierwszym województwie, w niedzielę w Samodzielnym Publicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej w Bychawie zamiast trzech, był tylko jeden zespół wyjazdowy (na sześć gmin). Na szczęście nie było dramatycznych przypadków, do których musiała być wysyłana załoga.
W zachodniopomorskim na L4 trafiło ok. 50 ratowników, jeszcze więcej bo ok. 56 w Łodzi. A to jak zapowiadają protestujący, dopiero początek masowych zwolnień lekarskich.
"Od 20 dni ratownicy spędzają godziny na negocjacjach porozumień z pracodawcami. Najczęściej opuszczają drzwi gabinetu dyrektora z zaciśniętymi zębami, gdyż rozmowy kończą się fiaskiem. W niewielu miejscach te porozumienia są zawierane ale nie satysfakcjonują one ogółu" - przekazał WP Komitet Protestacyjny Ratowników Medycznych.
Obecny protest ratowników medycznych to pokłosie ogólnopolskiej akcji protestacyjnej zainicjowanej pod koniec czerwca przez Ogólnopolski Związek Zawodowy Ratowników Medycznych. Wówczas pracownicy tego sektora protestowali w kilku polskich miastach, m.in. w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Katowicach i w Olsztynie.
Ratownicy swoje, resort z obietnicami
Ratownicy domagali się przede wszystkim podwyższenia wynagrodzeń oraz nowelizacji ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym. Chodzi tutaj o tzw. współczynnik pracy, według którego ustalane ma być najniższe wynagrodzenie.
Chcieli również gwarancji wypłaty tzw. dodatku covidowego, który ze względu na mniejszą liczbę zakażeń miał być wypłacany jedynie do 30 czerwca.
Jak deklarował wówczas wiceminister zdrowia Waldemar Kraska, w żadnej stacji pogotowia ratunkowego miały nie zostać obniżone wynagrodzenia ratownikom, a także na mocy zarządzenia prezesa NFZ mieli oni otrzymywać dalej dodatki.
- W imieniu Ministerstwa Zdrowia zagwarantowałem, że te środki, które są przeznaczone na wynagrodzenia, nie będą przekazywane w kwotach niższych niż na dzień 30 czerwca 2021 r., czyli te pieniądze, które trafiają w tej chwili do ratownictwa medycznego nie będą niższymi pieniędzmi niż do tej pory - mówił wiceszef resortu zdrowia.
Według przedstawicieli związku, skala realizowania deklaracji ministerstwa w poszczególnych szpitalach jest minimalna.
- Znane są przypadki wprowadzania nowych zapisów ustawy bez konsultacji, bez spotkań ani bez propozycji porozumienia zgodnie z zapisami ustawy tylko na zasadzie zarządzenia dyrekcji jak również istnieją przypadki nie wprowadzania nowych stawek minimalnym zgonie z ustawą - przekazuje nam Piotr Dymon, przewodniczący Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych.
Z naszych informacji wynika, że każda stacja pogotowia, dostaje z NFZ takie same pieniądze za tzw. dobokaretkę. To jednak od dyrektora zależy, jaką kwotę wypłaca ratownikom. Reakcją na taki podział jest frustracja i zapowiedź większej akcji protestacyjnej poszczególnych związków zawodowych.
Stawka brutto to 21 złotych. Są też górne widełki
W mediach społecznościowych pojawia się coraz więcej głosów krytykujących obecną sytuację.
"Czy jesteście świadomi, że codziennie nie wyjeżdża w skali kraju kilkadziesiąt karetek? Czemu jest źle i czemu będzie jeszcze gorzej? W pogotowiach w całym kraju nadszedł czas zmian. Do pracy przyszli młodzi i świadomi swojej wartości ludzie (nie obrażając oczywiście starych pracowników). Szanowni dysponenci, a wiemy że czytają nas dyrektorzy dużych stacji pogotowia. Zrozumcie proszę, że te czasy już minęły. Teraz młodzi ratownicy są zmotywowani do robienia "dobrego ratownictwa" ale będą robić to ratownictwo za dobre pieniądze. To wy jesteście odpowiedzialni za podpisanie właściwych kontraktów z NFZ. Czy ktoś Was tam przypala ogniem albo grozi rozerwaniem końmi w przypadku nie podpisania niekorzystnych umów z NFZ?!" – czytamy na facebookowym profilu protestujących ratowników.
Kilka dni temu ujawnili również, jakie stawki dostają za godzinę pracy. We fragmentach umów widnieją stawki z placówek w Warszawie i Sanoku: 21 zł brutto - przy wyjazdach zarówno w dni powszednie, jak i soboty, niedziele oraz święta; 22 zł brutto - ratownik medyczny w zespole specjalistycznym i podstawowym. Z kolei w placówce w Katowicach kwota dla ratownika medycznego/pielęgniarki/pielęgniarza systemu w dziale transportu nie może być wyższa niż 36 zł brutto.
O stanowisko do protestu ratowników poprosiliśmy Ministerstwo Zdrowia. Czekamy na odpowiedź.