Program relokacji uchodźców w stanie krytycznym
Od momentu objęcia władzy nowy polski rząd kilkakrotnie zmieniał swoje stanowisko w sprawie wykonania zobowiązań dotyczących relokacji 7 tysięcy syryjskich i erytrejskich uchodźców z Włoch i Grecji. Być może już wkrótce zostanie zwolniony z konieczności podjęcia definitywnej decyzji. Unijny program jest bowiem bliski politycznej śmierci.
26.11.2015 | aktual.: 26.11.2015 18:27
Podczas wtorkowej konferencji prasowej szwedzkiego rządu, wicepremier Åsa Romson mówiła łamiącym się głosem, a w jej oczach pojawiły się łzy. Oznajmiała bowiem właśnie całkowitą zmianę dotychczasowej polityki dotyczącej uchodźców.
- Bardzo mnie to boli, ale Szwecja nie jest w stanie dłużej przyjmować tak wielu osób ubiegających się o azyl. Po prostu nie możemy zrobić już nic więcej - tłumaczyła Romson, dodając, że od tej pory jej rząd ograniczy się do "unijnego minimum" w rozpatrywaniu wniosków o azyl, co oznacza znaczne zaostrzenie kryteriów i wydawanie jedynie tymczasowych, czteromiesięcznych pozwoleń na pobyt dla nowych przybyszów. Tak dramatyczny zwrot jednego z najbardziej otwartych na uchodźców państw Europy to mocny sygnał, że nawet mimo chęci, możliwości państw UE do absorpcji uchodźców z Południa są bliskie wyczerpaniu.
Tym bardziej, że był to jedynie jeden z wielu podobnych sygnałów wysyłanych przez państwa Unii w ostatnim czasie. W środę premier Francji Manuel Valls w oświadczył wprost, że "Europa nie może przyjąć więcej uchodźców", zaś w czwartek minister spraw wewnętrznych Niemiec Thomas de Maiziere powiedział w wywiadzie dla austriackiego dziennika "Der Standard", że Unia powinna ustanowić górny limit liczby uchodźców, jaką może przyjąć".
Choć wypowiedzi te odnoszą się do kryzysu migracyjnego w ogóle, to ciemne chmury zbierają się także nad przyjętym przez Unię i - biorąc pod uwagę całkowitą liczbę przybyłych migrantów - symbolicznym programem podziału 160 tysięcy uchodźców między państwa członkowskie Unii. Projekt od początku natrafia na potężne problemy polityczne: już dzień po podjęciu decyzji podczas wrześniowej Rady UE skargę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w tej kwestii zapowiedziała Słowacja. Na początku listopada o zmianę swojej klasyfikacji - z państwa przyjmującego (jak większość UE) na państwo wysyłające uchodźców (jak Grecja i Włochy) prosiła Szwecja. Niespełna dwa tygodnie później z programu wycofała się natomiast Dania, korzystając z przysługującego jej prawa do nieuczestniczenia we wspólnej polityce dot. spraw wewnętrznych i sprawiedliwości. Politycy UE obawiają się, że kolejne mogą spowodować efekt domina, wobec czego cały projekt może się rozpaść.
Kluczowa w tej sytuacji może być postawa Warszawy, której ewentualne wycofanie się może zachęcić pozostałe państwa sceptyczne wobec przyjętego rozwiązania. Nowy rząd oraz politycy PiS jak dotąd kilkakrotnie zmieniali zdanie w sprawie stosunku do zobowiązań zaciągniętych przez poprzedni rząd. Minister ds. UE Konrad Szymański najpierw twierdził, że Polska nie może wykonać decyzji z Brukseli, zaś dzień później złagodził swoje stanowisko, tłumacząc, że przyjemy 7 tysięcy uchodźców, ale tylko pod warunkiem udzielenia im "gwarancji bezpieczeństwa". Ostatnie - jak dotąd - stanowisko na ten temat wygłosiła premier Beata Szydło, która powiedziała, że "Polska nie jest w stanie podtrzymać zobowiązań poprzedniego rządu w sprawie przyjmowania uchodźców". Dodała jednak, że będzie prowadziła "dalsze rozmowy" w tej sprawie, jednocześnie zapewniając, że "Polska szanuje zobowiązania międzynarodowe".
- Zanim te kraje, które mają większe możliwości zaczną wypełniać swoje zobowiązania, to trudno, żeby zrobiła to Polska. Ale będzie w dużo trudniejszej sytuacji, gdy państwa takie jak Belgia, Francja czy Hiszpania zaczną w istotny sposób transportować uchodźców - mówi Paweł Swidlicki, analityk londyńskiego ośrodka Open Europe.
Może się jednak okazać, że przyjęty we wrześniu mechanizm zakończy się porażką niezależnie od stanowiska Polski. Oprócz problemów politycznych istnieje bowiem szereg trudności technicznych i logistycznych, utrudniających wykonanie decyzji Rady. Mowa tu o m.in. transporcie uchodźców, ale też o sprawdzaniu ich tożsamości oraz o problemie z brakiem dostępnych miejsc w państwach mających przyjąć uchodźców. Jak dotąd jedynie Bułgaria zdołała przygotować wszystkie 1302 miejsca dla migrantów, których zobowiązała się przyjąć. Ten stan jest przy tym okazją dla państw, by mimo formalnej zgody, w praktyce nie realizować swoich zobowiązań. Nic dziwnego, że według najnowszych danych, z planowanych 160 tysięcy migrantów przeniesiono dotąd jedynie 159 osób (w tym tylko 30 z Grecji). Jak przyznał szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, przy obecnym tempie proces ten zakończyłby się w... 2101 roku.
Czy oznacza to, że unijny projekt jest w praktyce martwy? Zdaniem Swidlickiego, na ogłoszenie śmierci mechanizmu jest jednak jeszcze zbyt wcześnie.
- Faktycznie, używając analogii do samolotu, ten program szybko traci wysokość, ale jeszcze się nie rozbił. Poczekajmy na to, gdy największe kraje Unii zaczną faktycznie wypełniać swoje zobowiązania. Dopiero wtedy wszystko się okaże - mówi ekspert.
Dodaje jednak, że w obecnej sytuacji politycznej - szczególnie w obliczu zamachów terrorystycznych w Paryżu - rozmieszczenie 160 tysięcy to maksimum tego, co zrobić może zrobić Unia. Wobec tego, pomysł przyjęcia stałego mechanizmu rozdzielającego uchodźców do poszczególnych państw UE - za którym wciąż usilnie lobbują Niemcy - wydaje się w tym momencie czymś z gatunku political fiction.
- Byłoby dość absurdalne mówić teraz, kiedy przeniesionych zostało nieco ponad 150 osób, o permanentnym mechanizmie. Nawet gdyby powstał on na papierze, to jednak widać, że polityczne i techniczne ograniczenia są ogromne - mówi Swidlicki.