Prof. Żołędowski dla WP: niektórzy Niemcy chcieliby takiej postawy polityków jak w Polsce
Niemieckie media w bardzo krytycznych słowach odnoszą się do sceptycyzmu Polski ws. imigrantów. Dziennik "Sueddeutsche Zeitung" ocenia, że pod rządami PiS Polska zmierza w kierunku ksenofobii i nacjonalizmowi w stylu Viktora Orbana. - Wcale nie jestem pewien, że w tej sprawie poglądy przeciętnego Niemca są tożsame z tym, co wypisują niemieckie gazety. Jest pewnie grupa ludzi, która się z tym identyfikuje. Wydaje mnie się jednak, że jest i taka, która życzyłaby sobie by politycy w Niemczech byli tak zdecydowani jak polscy w sprawie uchodźców - komentuje opinie niemieckich mediów w rozmowie z WP dyrektor Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego oraz przewodniczący Rady Naukowej Ośrodka Badań nad Migracjami, dr hab. prof. Cezary Żołędowski.
Gdy podczas pisania jednego z artykułów rozmawiałem z dr Darią Orzechowską-Słowikowską z Instytutu Nauk Politycznych PAN to stwierdziła ona, że jest zdziwiona postawą Niemiec, które przyjmują rzesze imigrantów, a zupełnie nie mają pomysłu jak ich "zagospodarować".
- Patrząc na politykę społeczną można stwierdzić, że żadne państwo nie dałoby rady wchłonąć tak dużej liczby uchodźców. Skala tego procederu zaskoczyła Niemców pod względem wydajności ich instytucji. Jeżeli można zatem mówić o nieprzygotowaniu, to instytucjonalnym, ale trudno robić z tego zarzut. Żadne państwo nie dałoby sobie rady z taką liczbą uchodźców.
Polski rząd, patrząc na sytuację w Niemczech, stara się postępować bardzo ostrożnie w tej materii. Za to na głowę polskich polityków spadła fala krytyki ze strony naszych zachodnich sąsiadów.
- To nie jest tak, że wszyscy Niemcy nas oskarżają. Robią to konkretne osoby, np. szef Parlamentu Europejskiego, Martin Schulz. Jeżeli chodzi o społeczeństwo niemieckie, to byłbym ostrożny z forowaniem takich wniosków. Tam obecnie dochodzi do przewartościowania poglądów dotyczących polityki wielokulturowości. Ona była wprowadzana w Niemczech w sposób oktrojowany. Opowiadali się za nią politycy oraz środowiska akademickie. Reakcja społeczeństwa przypominała trochę bierną akceptację.
Pana zdaniem społeczeństwo niemieckie ma inne zdanie na temat uchodźców i postawy Polski, niż tamtejsi politycy i dziennikarze?
- Jeżeli chodzi o postawy społeczne, to ciężko powiedzieć. Wcale nie jestem jednak pewien, że w tej sprawie poglądy przeciętnego Niemca są tożsame z tym, co wypisują niemieckie gazety. Jest pewnie grupa ludzi, która się z tym identyfikuje. Wydaje mnie się jednak, że jest i taka, która życzyłaby sobie by politycy w Niemczech byli tak zdecydowani jak polscy w sprawie uchodźców. Trudno jest to rozstrzygnąć. Trzeba oddzielić "fakty" medialne od procesów społecznych. Te pierwsze łatwo można wskazać, natomiast te drugie trzeba szczegółowo badać. Proszę pamiętać, że te procesy są bardzo dynamiczne.
Niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung" we wtorek zarzucił naszemu krajowi, że pod rządami PiS zmierza on w kierunku ksenofobii i nacjonalizmowi w stylu Viktora Orbana.
- Nie dysponujemy wystarczającymi badaniami socjologicznymi, które potwierdzałyby wysoki nacjonalizm lub ksenofobię polskiego społeczeństwa, szczególnie na tle innych społeczeństw europejskich. Jeżeli chodzi o inne kraje, to znane mi wyniki badań komparatywnych sprzed kilku lat wskazywały, że najbardziej ksenofobicznym społeczeństwem w Europie byli wówczas Austriacy. Jak już jednak wspomniałem, w tym temacie sytuacja jest bardzo dynamiczna. Jeżeli mówimy o ksenofobii, w kontekście w jakim robią to unijni politycy, to tam gdzie jej nie było, teraz zaczyna się pojawiać. Tak jest np. w Holandii, która do niedawna uchodziła za wzór najbardziej tolerancyjnego i liberalnego państwa, szczególnie wyczulonego na prawa imigrantów. To się zmieniło, Holendrzy obecnie przewodzą unijnemu oporowi ws. imigrantów. Sama kanclerz Niemiec Angela Merkel przyznała zresztą w 2011 roku, że model społeczeństwa wielokulturowego się nie sprawdził.
Stwierdziła wówczas: ten model się nie sprawdził, absolutnie nie sprawdził. Te słowa brzmią jak oksymoron w stosunku do zaproszenia, które kilka miesięcy temu kanclerz Niemiec skierowała do uchodźców.
- Angela Merkel chciała się pokazać jako faktyczny przywódca UE i potwierdzić swoją pozycję. Jej wypowiedź miała na celu przełamanie niechęci społeczeństwa oraz wskazanie państwom europejskim kierunku, w którym powinny podążać. Ewidentne jest dla mnie, że kanclerz Niemiec na tej wypowiedzi straciła i myślę, że zapłaci za to wysoką polityczną cenę.
Wówczas starano się jednak tłumaczyć innym krajom UE, w tym Polsce, że robią źle nie godząc się na tak otwartą postawę, jaką przyjęły Niemcy.
- Nie chcę powiedzieć, że było to przymuszanie, ale z pewnością wywieranie presji na kraje, które nie chciały przyjmować uchodźców. Rozdzielanie emigrantów od początku budziło wielkie emocje. Proszę zwrócić uwagę, że jest to także przedsięwzięcie problematyczne od strony organizacyjnej. Przecież na przewiezienie tych ludzi do innego kraju trzeba uzyskać ich zgodę. Jeżeli tego nie zrobimy, to cała akcja będzie miała charakter deportacji. I co wtedy? Będziemy tych ludzi prowadzić pod bronią?
W przypadku Polski chodzi o 7 tysięcy uchodźców. Warto kruszyć o to kopię?
- Przyjęcie 7 tysięcy uchodźców nie jest dla Polski niebezpieczne, tu nie ma o co walczyć i się spierać. Rację mogą mieć jednak ci, którzy mówią, że na tym się nie skończy. Moim zdaniem ta sprawa nie została uregulowana. To jest zapewne kontyngent czasowy. Gdyby okazało się, że chodzi o np. 70 tysięcy uchodźców, to ich trzeba by było przymuszać do przyjazdu do naszego kraju lub na Węgry. Później trzeba by ich było jeszcze upilnować. Przecież oni oczekiwali, że trafią do krajów zachodniej Europy, a nie do Polski, Czech czy na Węgry.
Wspomniał pan, że model społeczeństwa multikulturowego nie sprawdził się w żadnym z państw. Ostatnie wydarzenia były gwoździem do jego trumny?
- Od kilkunastu lat mamy w Europie do czynienia z nabierającym dynamiki procesem odchodzenia od polityki wielokulturowości na rzecz mniej lub bardziej przymusowych programów integracji. Odbywa się to pod presją społeczną. Uważam, że polityka wielokulturowości będzie ofiarą exodusu, z którym mamy obecnie do czynienia. Ostatnie wydarzenia pogłębią niechętny stosunek społeczeństwa do tego, co nazywaliśmy wielokulturowością. Przewiduję, że w wyniku tych postaw nastąpi ograniczanie napływu osób z zewnątrz do UE oraz jeszcze szybsze odchodzenie od polityki wielokulturowości we wszystkich państwach europejskich.