Prof. Józef Krzysztof Gierowski: politycy wykorzystują psychiatrię w sprawie Mariusza T.
- Politycy wykorzystują psychiatrię do naprawienia błędu popełnionego przy amnestii, gdy kary śmierci dla sprawców ciężkich zbrodni zmieniono na 25 lat więzienia - ocenia szef Katedry Psychiatrii UJ i ekspert Instytutu Ekspertyz Sądowych prof. Józef Krzysztof Gierowski. Według niego w ustawie o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzającymi zagrożenie dla innych jest błąd, bo nie daje ona wskazówek, jak oceniać ten poziom, a - jak zwraca uwagę - nie ma obiektywnych wskaźników, przy jakich przesłankach zagrożenie jest wysokie bądź bardzo wysokie.
12.02.2014 | aktual.: 25.05.2018 15:09
Pana zdaniem politycy wykorzystują psychiatrów i służbę więzienną przy "ustawie o bestiach" i sprawie Mariusza T.?
Prof. J.K. Gierowski: - Tak. Dyskusja wokół tej ustawy trwała pewien czas i środowiska lekarskie protestowały przeciwko niej, wskazując, iż politycy chcą wykorzystać psychiatrię do izolacji niebezpiecznych skazańców. Środowisko psychiatryczne najbardziej irytuje to, że zrezygnowano z rozwiązania sprawy w ramach prawa karnego, w którym istnieje cały system środków leczniczo-zabezpieczających, by nie narazić się na zarzut stosowania prawa wstecz. Wykorzystano psychiatryczne procedury na gruncie prawa cywilnego - analogicznie jak w sytuacji naszych zwykłych pacjentów psychiatrycznych.
Uważam, że przy amnestii popełniono błąd, a wykorzystywanie psychiatrii do jego naprawienia jest nieetyczne. Ta ustawa powinna trafić do Trybunału Konstytucyjnego; sam jestem autorem wniosku do prezydenta o skierowanie jej do TK. Wystąpiłem też z apelem do biegłych, by rozważyli, czy sumienie i zasady deontologii pozwalają im uczestniczyć w przedsięwzięciu, w którym oczekuje się odpowiedzi na pytanie, czy osoba jest potencjalnie niebezpieczna w stopniu wysokim czy bardzo wysokim. Nie są w stanie jej udzielić, bo nie ma obiektywnych wskaźników do takiej oceny. I już się okazało, że w przypadku Mariusza T. są dwie rozbieżne opinie na ten temat, a konsekwencje są szalenie ważne dla tej osoby.
Czy psychiatra może jednoznacznie określić, w jakim stopniu skazany jest potencjalnie niebezpieczny?
- To jest najbardziej krytyczny element tego, co wnosi ustawa o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzającymi zagrożenie dla innych osób. Mówi ona, że jeżeli prawdopodobieństwo tego, że dana osoba się zachowa w sposób zagrażający porządkowi prawnemu jest wysokie, to wtedy się stosuje przepisy dotyczące nadzoru prewencyjnego, czyli uruchamia się przepisy, których nie ma. Jeżeli prawdopodobieństwo jest bardzo wysokie, to osoba ta trafia do placówki izolacyjnej.
Problem tkwi w tym, że nie ma w ogóle możliwości zobiektywizowania tych kryteriów. Co to znaczy "wysoki", a co znaczy "bardzo wysoki"? Nie mamy, tak jak w niektórych krajach, narzędzi, modeli czy procedur szacowania ryzyka przemocy. Jest tylko pewne wyobrażenie biegłych na temat tego, jakie jest prawdopodobieństwo.
Ale jeśli ustawa mówi, że od tego, czy jest to "bardzo wysokie" prawdopodobieństwo, czy też tylko "wysokie", wynikają aż tak istotne konsekwencje, to powinna dać jakiekolwiek wskazówki. Nie daje, bo nie ma takich kryteriów; prognozowanie poziomu zagrożenia jest zadaniem nie do spełnienia, bo nie ma obiektywnych wskaźników, które by powiedziały, że przy takich przesłankach jest wysokie, a przy innych jest bardzo wysokie. To jest błąd w ustawie. Biegli tak naprawdę nie powinni dać się wciągnąć w postępowanie tego typu. I to jest dylemat etyczny całej sprawy.
Racjonalnym ocenom nie sprzyja też atmosfera panująca wokół tej sprawy?
- Aktualny poziom histerii i polityków, i mediów, przeszedł wszelkie poziomy. Reakcje ludzi są pochodną tych opowieści "o bestiach, które za chwilę wyjdą na wolność". Taka atmosfera mogłaby zmobilizować różnych ludzi do działań, które mieściłyby się w formule linczu czy wymierzania sprawiedliwości poza systemem. To zaczyna żyć własnym życiem i tak naprawdę nie ma pomysłu na to, jak sensownie, racjonalnie przy tym olbrzymim emocjonalnym napięciu wybrnąć z tej sytuacji.
Czy zagrożenie ze strony Mariusza T. na wolności jest uzasadnione?
- Jak słucham polityków, dziennikarzy czy też różnych mniej, bardziej kompetentnych fachowców, to prawie każdy z nich jest głęboko przekonany - a niektórzy nawet jako pewnik podają - że Mariusz T. ledwie wyjdzie na wolność, zacznie mordować. Tego człowieka nikt nie będzie usprawiedliwiał i nie przypadkiem został skazany na karę śmierci, ale stan wiedzy i nauki w gruncie rzeczy nie upoważnia do formułowania aż tak negatywnie jednoznacznych sądów.
Mogę odwołać się do przykładu "wampira z Baranowa", który popełnił podobnie przerażające czyny. Uznaliśmy, że ten sprawca czterech zabójstw działał w stanie znacznie ograniczonej poczytalności. Został skazany na 25 lat, bo sąd uznał, że nasze stanowisko o ograniczeniu poczytalności jest uzasadnione. Jego kara skończyła się 10 lat temu. Wiesław C. wyszedł na wolność w grudniu 2003 roku, mieszka kilkaset kilometrów od poprzedniego miejsca. Jedynym człowiekiem, który w niego wierzył, pomagał mu i nadal to robi, jest ksiądz kapelan z zakładu karnego. Dziennikarze przestali się nim interesować, kiedy się okazało, że ten człowiek pracuje, że nic złego się nie stało.
Jest to pouczający przypadek; pokazuje, że nie jest tak, jak próbują teraz przekonywać media i politycy, że kto tylko z tych niebezpiecznych skazańców wyjdzie, zacznie mordować.
Dwa razy opiniowałem Wiesława C., za drugim razem chodziło o to, czy został zresocjalizowany w wystarczającym stopniu, by skorzystać z przedterminowego zwolnienia. Zbadaliśmy go, opowiadał nam, że wyciągnął wnioski i w jego przekonaniu prawdopodobieństwo, żeby się tak samo zachował jest niewielkie. Ale nagle zaczął opowiadać, że na przepustkach - co nas zdziwiło, że mógł z nich korzystać - spacerował śladami swoich zbrodni. Dla nas był to sygnał, że to nie pokutna podróż, tylko podróż szlakiem ekscytujących wspomnień, i że w dalszym ciągu istnieje zagrożenie. Byliśmy przeciw zwolnieniu go przed terminem.
A czy można mówić, że Mariusz T. został zresocjalizowany?
- Od prawie dwóch lat przebywał na oddziale terapeutycznym w Rzeszowie, ale nie można powiedzieć, żeby tam jakikolwiek bardziej spektakularny efekt tych oddziaływań osiągnął. Mam pewien, ogólny bardzo dostęp do informacji dotyczących przebiegu czy efektów terapii, jej szczegółowy przebieg objęty jest bowiem tajemnicą lekarską. Prowadzą ją moi doktoranci, czasami konsultujący ze mną swoje problemy, mogę więc tylko ogólnie gwarantować, nie naruszając tajemnicy, iż jest ona prowadzona bardzo profesjonalnie. Są też autorami publikacji na temat modelu terapii, który jest tam realizowany.
Psychoterapia na siłę wielkiego sensu nie ma, bo na siłę nic nie można robić. Wyleczyć pedofila się nie da, ale da się stworzyć pewien system kontroli nad różnymi jego impulsywnymi pomysłami, wizjami czy działaniami, które uruchamiają cały cykl dewiacyjny. Polega m.in. na tym, by osoby dotknięte dewiacją już na samym początku takich zachowań umiały sobie z nimi radzić i zwrócić o pomoc do psychoterapeuty, opiekuna czy skorzystać z działań farmakologicznych. Ustawa daje możliwość takiej kontroli, nadzoru z zewnątrz niejako - zobowiązuje osobę, która wychodzi, by pozostawać w relacjach i korzystać z pomocy. I taki przepis, mówiący o nadzorze prewencyjnym, jest w moim przekonaniu próbą znalezienia złotego środka, bo najprościej jest izolować.
Jest też prawdą, że u seksualnych przestępców wiek łagodzi tę silną biologiczną gotowość do tych przerażających czynów. W wyjaśnieniach Mariusza T., które można zobaczyć w mediach, choć wyjętych z kontekstu, nie ma wątku, który by świadczył, że poczuwa się do winy, że żałuje. Wynika z nich, że uruchomił takie mechanizmy, które pozwalają mu mówić, że zdarzyło się coś, nad czym on stracił kontrolę. Nie jest to możliwe, musiałby być chory psychicznie, ale nie był, co do tego nie ma wątpliwości.
Będąc biegłym sądowym badałem różnych sprawców podobnie przerażających czynów, w tym przestępców seksualnych. Zgodnie z poglądem krakowskiego seksuologa dra Juliana Godlewskiego przyjmowaliśmy, że mają oni zachowaną zdolność rozumienia znaczenia czynu, natomiast ich zdolność pokierowania swoim zachowaniem jest w co najmniej znacznym stopniu ograniczona. Jestem głęboko przekonany, że gdyby Mariusz T. był badany u nas, to miałby orzeczoną znacznie ograniczoną poczytalność i dostałby nie karę śmierci, tylko mógłby trafić najpierw do zakładu karnego, a potem do zamkniętego zakładu na leczenie, tak jak przewidywało ówczesne prawo karne.
W 1997 roku w najnowszym kodeksie karnym przepisy te zmieniono, wskazując terapeutyczne oddziały zakładów karnych jako stosowne miejsce oddziaływań terapeutyczno-resocjalizacyjnych. To rozwiązanie jawi się jako zbyt proste na tle standardów europejskich, w niewystarczający sposób wychodzące naprzeciw potrzebom wielu zaburzonych psychicznie sprawców.
Problem dostrzeżono kilka lat temu, usiłując poszerzyć zakres przepisów dot. możliwość leczenia sprawców niektórych przestępstw seksualnych. Nowelizacje ustaw karnych w latach 2005 i 2009 nie mogły jednak rozwiązać problemu niebezpiecznych sprawców opuszczających zakłady karne. Nie dało się bowiem stosować nowych przepisów wobec osób już prawomocnie osądzonych. Z powyższego powodu nie można też w stosunku do Mariusza T. zastosować istniejących od kilku lat przepisów.
Kilka lat temu wydano wiele milionów na stworzenie stojących dziś niemal pustych specjalistycznych oddziałów w szpitalach psychiatrycznych w Choroszczy, Starogardzie Gdańskim i Kłodzku. Nie oszacowano bowiem wystarczająco precyzyjnie rozmiarów zjawiska i zapotrzebowania na specjalistyczną terapię. Zapomniano, iż nie będzie możliwości wykorzystania ich w stosunku do osób wcześniej prawomocnie skazanych.
Negatywne opinie fachowców i profesjonalne działanie rzeszowskiego sądu, który chce wyjaśnić wszystkie wątpliwości wskazują, że nie można na siłę forsować pewnych rozwiązań.
- Nie można. Opinie biegłych nie są zgodne, bo seksuologiczna mówi o potencjalnym niebezpieczeństwie w stopniu "wysokim", a psychiatryczna w stopniu "bardzo wysokim". I sąd ma rację, że chce się temu dokładnie przyglądnąć i wyjaśnić niezgodność między tymi opiniami. Jeśli kogoś ma się pozbawić wolności, to należy to robić rzetelnie i w oparciu o pewne kryteria. Dlatego sąd odroczył termin rozprawy.
Może się okazać, że wypełnianie ustawy przez sąd nie doprowadzi do izolacji Mariusza T. i jedyną możliwością izolacji byłby areszt np. po postawieniu mu zarzutów dotyczących pornografii dziecięcej.
- Mogę tylko powiedzieć, że informacje o znalezieniu takich materiałów wydały się bardzo nieprawdopodobne, takie zresztą były reakcje opinii publicznej. I można zrozumieć, skąd te wątpliwości w ludziach są. Bardzo mi jest trudno w to uwierzyć, że ku zaskoczeniu służb, przez które Mariusz T. był szczególnie chroniony, znaleziono u niego jakieś nielegalne materiały akurat w takim momencie, który jest nadzwyczaj wygodny do tego, by rozważyć różne inne możliwości pozbawienia go wolności niż te, które niesie ustawa. Sądzę, że ludzie potraktują to jako rozpaczliwą próbę zatrzymania Mariusza T. w izolacji w sytuacji, kiedy sąd mówi, że nie ma zamiaru tego zrobić.
Co pana zdaniem będzie dalej?
- Nie wiem, scenariusz jest na razie bardzo burzliwy. Poziom, styl i argumenty w tej sprawie rodzą pytania o fundamentalne zasady społeczeństwa obywatelskiego. Mam też nadzieję, iż nieszczęsna ustawa trafi jednak do Trybunału Konstytucyjnego.