Prof. Chwedoruk: Tusk wraca, PiS może otwierać szampana. To jednak nie oznacza pewnego zwycięstwa Kaczyńskiego
- Myślę, że oddanie władzy przez Borysa Budkę to dla niego finał na długie, długie lata, by być kimś więcej niż lokalnym posłem – mówi w Wirtualnej Polsce profesor Rafał Chwedoruk. Według politologa powrót Donalda Tuska na fotel szefa PO to również zła wiadomość dla Rafała Trzaskowskiego. Ekspert twierdzi jednak, że paradoksalnie to właśnie w nadchodzących wyborach opozycja ma szanse na przejęcie władzy.
Patryk Michalski, Wirtualna Polska: Donald Tusk ma wrócić na fotel szefa PO, Jarosław Kaczyński - rzekomo po raz ostatni - zostanie wybrany na prezesa Prawa i Sprawiedliwości. To jest nowe polityczne otwarcie czy powrót do przeszłości?
Prof. Rafał Chwedoruk, politolog: Od lat tkwimy w tej samej rzeczywistości, tylko od czasu do czasu jej główni aktorzy próbują nas przekonywać, że to zupełnie coś nowego. Tak naprawdę nasze podziały są bardzo głęboko zakorzenione i niezwykle trwałe w porównaniu do reszty Europy.
Można na czele PO postawić Donalda Tuska, Grzegorza Schetynę czy Borysa Budkę, a na czele PiS-u na przykład Mateusza Morawieckiego, a i tak - w perspektywie najbliższych lat - wciąż będziemy mówili o tym samym podziale. Dopóki zmiany demograficzne nie zrobią swojego, nie będziemy mieli rewolucji. Dopiero pokolenie, które uzyska prawo wyborcze, myśli o świecie zupełnie inaczej niż pokolenie Kaczyńskiego, Tuska czy Trzaskowskiego, ma szansę znacząco wpłynąć na naszą scenę polityczną.
Ile przyjdzie nam czekać na taką zmianę?
Myślę, że to kwestia dwóch kolejnych kadencji, w miarę wyczerpywania się zasobów demograficznych. Te procesy będą dość długie, bo młodsze roczniki są mniej liczne. Warto jednak zwrócić uwagę, że żadna partia, która opierała się na kulcie młodości, nie przetrwała. Myślę tu o ruchu Kukiza, Wiośnie Biedronia.
Największe partie próbują reagować na te zmiany struktury wieku. Powołanie Borysa Budki na szefa PO było właśnie odpowiedzią na ten trend. W PiS-ie stawianie na Mateusza Morawieckiego również jest ruchem w tę stronę. W tej sytuacji powrót Donalda Tuska jest pewnym zaskoczeniem.
Co według pana kieruje Tuskiem?
Polityka jest jak narkotyk. Jednak moment powrotu nie jest przypadkowy. Rządy Prawa i Sprawiedliwości opierały się na kilku filarach. To przede wszystkim: aktywna polityka społeczna, wykorzystanie dobrej koniunktury gospodarczej oraz rekompensowanie złożonych - czasami trudnych - relacji z Unią Europejską poprzez bardzo dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi.
Sytuacja się zmieniła: koniunktura gospodarcza jest niepewna z powodu pandemii, oferta społeczna spełniła swoje zadanie i nie poszerzy już elektoratu, relacje ze Stanami Zjednoczonymi również są zupełnie inne po zwycięstwie Joe Bidena. Zaskakujące jest to, że w Platformie Obywatelskiej mamy akurat do czynienia z największym kryzysem. Akurat w sytuacji, kiedy ta partia - pierwszy raz od 2015 roku - na serio mogłaby myśleć, że powróci do władzy.
Myśli pan, że wygrana opozycji w kolejnych wyborach jest prawdopodobna?
Jesienią ubiegłego roku PiS poniósł realne straty sondażowe. Nie były one fantazją nieprzychylnych komentatorów, wynikało to z badań społecznych. Powodem była dyskusja o aborcji po wyroku Trybunału Konstytucyjnego i być może spór wokół "piątki dla zwierząt". Opozycja rzeczywiście pierwszy raz może się spodziewać, że do kolejnych wyborów nie przystąpi w roli przegranego.
Teraz mamy powrót do sytuacji z lat 2012-2015, kiedy wydaje się, że PiS będzie numerem jeden w wyborach, ale poziom poparcia nie daje pewności, że uzyska większość mandatów w parlamencie. W tym sensie można powiedzieć, że Donald Tusk wraca na gotowe. Być może w nieodległej rzeczywistości będzie należał do obozu władzy.
Mimo tych okoliczności uważam, że jest to decyzja ryzykowna. To pokazuje, że nie jest politykiem tak bardzo asekuranckim, jak przedstawiają to jego krytycy. Uważam, że dla samej Platformy Obywatelskiej powrót Tuska nie jest złą informacją i nieco ją wzmocni, choć przy okazji zmobilizuje elektorat Prawa i Sprawiedliwości.
Jak powrót Tuska wpływa na Rafała Trzaskowskiego?
Stawia go w tragicznej sytuacji. Trzaskowski dużo zaryzykował, startując na prezydenta Warszawy. Okazało się, że wygrał z bardzo dużą przewagą, w pierwszej turze. Później zaryzykował ponownie w wyborach na prezydenta Polski, po załamaniu kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Przegrał, ale z bardzo dobrym wynikiem. Pierwszy raz wynik kandydata opozycji pokazał możliwość poszerzenie elektoratu, wyjście poza grupę tych samych wyborców. Po powrocie Donalda Tuska wszyscy będą patrzyli na niego, a nie na Rafała Trzaskowskiego.
A co z pozycją Borysa Budki?
Myślę, że oddanie władzy to dla niego finał na długie, długie lata, by być kimś więcej niż lokalnym posłem. Nie chciałbym się nad nim pastwić. Borys Budka padł ofiarą naiwnej wiary, że wystarczy inny kolor krawata, inny sposób komunikowania się w mediach, by zwyciężać. Tak się nie stało. Chociaż on nie jest przyczyną, a bardziej objawem. Myślę, że nie jest ostatnim w tej generacji, który nie poradził sobie z wyzwaniami, nie do końca ze swojej winy.
A z czyjej?
Mamy problem generacyjny w polskiej polityce. Wszelkie próby odmłodzenia kierownictw politycznych kończą się w najlepszym razie porażką, w najgorszym - katastrofą. W Platformie Obywatelskiej mamy do czynienia z tym drugim wariantem. Politycy ukształtowani w pełni w III RP nie radzą sobie z podstawowymi wyzwaniami demokracji parlamentarnej. Polityka jest u nich przedłużeniem działalności korporacyjnej. W takiej rzeczywistości się ukształtowali.
Symbolem był Ryszard Petru, który w czasie Madery sprawiał wrażenie, że nie rozumie, co złego zrobił. Być może to ogólny sygnał, że polityki zdominowanej przez marketing nie da się uprawiać długoterminowo. Pokolenia Kaczyńskiego, Tuska, Schetyny, Millera, Pawlaka górują kompetencyjnie, wiedzą o świecie. W większym stopniu rozumieją życie społeczne.
Co zmiany w PO oznaczają dla PiS-u?
Przede wszystkim konieczność otwarcia butelek z szampanem. Co prawda to nie zrekompensuje wszystkich problemów PiS-u, ale wiele ułatwi. Przede wszystkim umożliwi ponowną bipolaryzację polskiej polityki i ponownie zadanie pytania, czy wyborcy chcą, żeby stare wróciło.
A ci wyborcy, którzy się wahają, są umiarkowani, bardziej kierują się własną kieszenią, raczej tego nie chcą. Myślę, że powrót Tuska nieco wzmocni Mateusza Morawieckiego wewnątrz PiS-u. Partia będzie chciała, żeby stał się zaprzeczeniem Tuska. Tak jak Andrzej Duda był antytezą Bronisława Komorowskiego.
Wierzy pan, że Jarosław Kaczyński naprawdę ostatni raz ubiega się o fotel prezesa PiS?
Tak, zawsze może zostać honorowym prezesem i zarządzać z tylnego siedzenia. Polityk, który patrzy długoterminowo - a Kaczyński radzi sobie z tym całkiem dobrze - zabezpiecza wcześniej możliwość wpływania na politykę. Nawet jeśli się w niej formalnie nie uczestniczy. Byłoby to bardziej prawdopodobne, jeśli PiS utrzymałoby się u władzy.
Krokiem w tym kierunku może być wybór Mateusza Morawieckiego na wiceprezesa. Premier do tej pory nie miał jednak szerokiego zaplecza w partii. Obok niego awansować ma również marszałek Sejmu Elżbieta Witek. Jak to odczytywać?
Mateusz Morawiecki może pełnić tak eksponowane funkcje, bo nie jest zdolny do stworzenia własnej frakcji w PiS-ie. Tak naprawdę wybory wiceprezesów niewiele zmieniają. To próba odpowiedzi na wyzwania związane z młodszą generacją wyborców, zwłaszcza tymi w średnim wieku.
W tym, co się obecnie dzieje, najbardziej zaskakuje mnie jednak powrót Tuska do formalnej roli przewodniczącego PO, a nie patrona całej opozycji. To pokazuje, że jego możliwości oddziaływania są mniejsze, niż w ostatnich latach się wydawało. Opór w innych partiach jest zbyt duży, więc Donald Tusk musi zrobić krok do tyłu, walczyć o swoją hegemonię wśród całej opozycji. Szczególnie może to dotyczyć niechęci na Lewicy, bo oprócz środowiska Leszka Millera entuzjazmu innych polityków nie powinien tam oczekiwać.
Czytaj również: Donald Tusk kontra Jarosław Kaczyński. Pierwszy taki sondaż